ďťż

Spoglądał na nią przebiegle, lecz jej chłodny i stanowczy sposób bycia zrobił na nim pewne wrażenie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Natomiast pani Fyne była po prostu przerażona tą figurą, ale nie pokazała tego po sobie. Nawet gdy zauważył z obłudną prostotą, że Florcia — nazywa się bowiem Florcia, prawda? — z pewnością odczuje z początku brak swych dobrych przyjaciół. A gdy mu powiedziano, że dziewczynka leży w łóżku, gdyż się bardzo źle czuje, okazał nieżyczliwe zaniepokojenie. Chyba nie jest chora? Nie. Co jej jest w takim razie? Na twarzy Fyne’a, gdy po tylu latach o nim opowiadał, można było jeszcze wyczytać niesłychany wstręt do tego szacownego członka społeczeństwa. Był to przedstawiciel klasy, z którą tacy ludzie jak państwo Fyne najmniej mają do czynienia, i wyobrażam sobie, że musiał im dotkliwie działać na nerwy. Posiadał wszelkie cnoty obywatelskie w najbardziej pospolitej postaci, a ukoronowaniem wszystkiego było okazywane przezeń z tego powodu tanie zadowolenie. Pracowitość jego była wzorowa. Chciał następnego ranka zdążyć na najwcześniejszy pociąg. Zdaje się, że od dwudziestu siedmiu lat nie zdarzyło się, by nie siedział na swym biurowym stołku w swojej fabryce punktualnie o godzinie dziesiątej rano. Z nieukrywaną niecierpliwością słuchał sprzeciwów pani Fyne. Dlaczego Florcia nie miałaby wstać i zjeść śniadanie o ósmej, tak jak wszyscy? U niego w domu śniadanie było punktualnie o ósmej. Uprzejma i cierpliwie obojętna postawa pani Fyne pokonała go wreszcie. Zapewnił ją z niezadowoleniem, że ustępstwo to jest dla niego osobiście bardzo nie na rękę, ale zrezygnował z wczesnego pociągu. Zacni państwo Fyne nie śmieli spojrzeć na siebie w obecności tego nieprzewidzianego, lecz formalnie w pełni uprawnionego opiekuna — i obojgu przemknęła przez głowę ta sama myśl: Biedna! Biedna mała! Jeśli i kobiety w tej rodzinie są takie… A z pewnością będą takie. Biedna mała! Ale co mogli na to poradzić, nawet gdyby byli przygotowani do wysuwania jakichś sprzeciwów. Osobnik w surducie miał list ojca, pokazał go panu Fyne. Była to tylko prośba, aby — jako najbliższy krewny — zaopiekował się jego córką, bez żadnego objaśnienia czy najprostszej aluzji do katastrofy majątkowej; ton listu był dziwnie obojętny, a przemilczenie tej sprawy dawało do myślenia, że piszący nie był niespokojny o przyszłość dziecka. Zapewne ta właśnie myśl popchnęła kuzyna de Barrala do tak szybkiego działania. Nieraz ci, którzy zbankrutowali na handlu, wychodzili z katastrofy z posiadłościami wiejskimi i dostatecznymi dochodami, jeśli nie dla siebie, to dla swych żon. Jeżeli zaś odrobina zręczności wystarczy, by zapewnić żonie wygodne życie, to dlaczego by nie można zrobić tego samego dla córki? Tak. Możliwość ta zapewne była przedyskutowana w rodzinnym kółku owego osobnika, przy czym osądzono, że warto oprzeć na niej dalsze postępowanie. Przybyły istotnie nadmienił prostacko, że jest to jego przekonaniem, i wobec ostrożnych odpowiedzi Fyne’a dał mu do zrozumienia, że nie da się nabrać na takie przemilczanie. Wyraźnie podejrzewał państwa Fyne, że są rozczarowani, iż dziewczynka będzie im odebrana. Oni tymczasem ze względów dyplomatycznych — godząc się na to poświęcenie dla dobra biednej Flory — zaprosili go na obiad. Przyjął zaproszenie jak z łaski, zaznaczając, że nie jest przyzwyczajony jadać późno, na ogół bowiem jada lekką kolację około wpół do dziewiątej czy dziewiątej. Jednakże… Rozglądał się z pogardą po ładnie udekorowanej jadalni, nieufnie kręcił nosem na potrawy, które podawał mu kelner, ale żadnej nie odmówił; pożerał wszystko z wielkim apetytem i pił („żłopał”, jak to określił Fyne) całymi garncami imbirowe piwo, które (na jego własne żądanie) podano mu w kamionkach. Trud podtrzymywania rozmowy z tym osobnikiem wyczerpał nawet panią Fyne, która zasiadła do stołu z niezłomnym męstwem. Z tego, co mówił, jedno tylko zasługuje na wzmiankę: oto przestawszy na chwilę opychać się „tymi francuskimi potrawami”, powiódł uważnym wzrokiem po małych stolikach, przy których siedzieli jedzący obiad goście, i powiedział, że cieszy się, iż żona jego, która przez chwilę miała zamiar wybrać się z nim, jednak tego nie zrobiła. „Widok tej ilości alkoholu nie podobałby się jej wcale. Z całą pewnością nie podobałby się jej” — oznajmił z naciskiem. „Musiał to być uroczy wieczór — rzekłem — sądząc po tym, jak żywo pozostał panu w pamięci.” „Rozkoszny!” — Fyne z błyskawicą gniewu w oczach dosłownie warknął na to wspomnienie, lecz natychmiast odzyskał swoją uroczystą powagę. Chwilę milczeliśmy, po czym zapytałem go, czy osobnik ten zabrał nazajutrz dziewczynkę. Fyne odparł, że istotnie, po południu zabrał ją bryczką, z niewielką ilością rzeczy, które służąca zebrała i przyniosła z wielkiego domu naprzeciwko. Fyne widział Florę już tylko przez dziesięć minut przed wyjazdem na stację w ich hotelowym saloniku. Były to bardzo przykre minuty dla państwa Fyne. Czcigodny obywatel mówił do panny de Barral „Florciu” i „moja droga”, poufale lekceważącym tonem; powiedział, że nie jest bardzo duża: „Niewiele zabierzesz miejsca, moja droga”. — Po czym zwracając się do pani Fyne zupełnie głośno zapytał: „Jest bardzo blada. Dlaczego?” Na to pani Fyne nic nie odpowiedziała. Tego ranka własnymi rękami upięła włosy dziewczynki. Bardzo ją to zmieniło, jak zauważył Fyne. On sam naturalnie odgrywał drugorzędną rolę i tylko potakiwał. Osobiście mógł dla panny de Barral tylko tyle zrobić, że ją sprowadził na dół i sam wsadził do bryczki, podczas gdy jej najbliższy krewny, odsunięty na bok, stał z parasolem i czarną torbą w ręku przyglądając się temu, jak się zdaje, z kwaśnym uśmieszkiem. Trudno było sobie wyobrazić, co dziewczynka myślała czy też czuła. Nie wyglądała już na dziecko. Z bryczki szepnęła jeszcze panu Fyne słabym głosem: „Dziękuję”, a on odpowiedział bardzo dobitnie, trzymając ją wciąż za rękę: „Proszę, niech pani za parę dni napisze obszernie do mojej żony”, po czym cofnął się. Wówczas kuzyn wdrapał się na bryczkę mrucząc zupełnie głośno: „Nie zdaje mi się, aby na przyszłość potrzebował pan się o nią kłopotać
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.