ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Sitah usiadła wygodnie na sofie, skrzyżowała nogi i obserwowała go z
ostrożnym zainteresowaniem.
- Rzeczywiście nie wygląda pan na uciekiniera - powiedziała po chwili wybuchając
śmiechem. - Pana wygląd mówi tylko, że wymaga pan czyszczenia. Chce się pan umyć?
- Zgaduje pani moje najgłębsze myśli - zapewnił z wdzięcznością Faust. - Czy byłoby
to możliwe?
- Mam w pełni wyposażoną łazienkę - wyjaśniła Sitah nie bez dumy. Wstała i
otworzyła jedne z drzwi. - Może pan jej użyć, lecz proszę nie zamykać za sobą drzwi.
- Wspaniale! - krzyknął Faust na widok szerokiej umywalki. - Już chociażby z tego
powodu jest pani dla mnie aniołem.
- Mam nadzieję, że tylko z tego powodu, bo nie chcę nikogo rozczarować.
- Nie istnieje taki, którego mogłaby pani rozczarować.
Odkręcił kurki, rozejrzał się i znalazł przygotowane dla Silversa przybory toaletowe.
Pośpiesznie obnażył swój tors.
- Kawy? - zapytała Sitah wycofując się. Drzwi zostawiła otwarte. Dostrzegła jeszcze,
że potakuje wyraźnie, a potem, jak zamurowany, wpatruje się w lustro: był zdumiony swoim
wyglądem.
Po kwadransie pojawił się zaróżowiony, wesoły i wdzięczny. Sitah przyglądała mu się
z wyraźnym uznaniem. - Wygląda pan teraz znacznie bardziej po ludzku.
- Cieszę się panienko Sitah. Przypominają mi się czasy, w których jak mi się zdaje,
wyglądałem jak człowiek. Sięgnął po przygotowaną kawę, powąchał ją z rozkoszą i upił
trochę. - Wspaniała! - zawołał. - Będę mógł z ręką na sercu powiedzieć, że zawdzięczam pani
jedno z najcudowniejszych przeżyć ostatnich lat.
- Niech pan nie opowiada lepiej takich rzeczy - powiedziała przeciągając się Sitah
mile połechtana pochlebstwem. - Nie mogłabym sobie nigdy na to pozwolić, w każdym razie
przy Sidzie Silversie.
- Długo go pani zna? - zapytał Faust.
- Jak długo żyję, świadomie żyję, chciałam powiedzieć. - Zamknęła oczy. - Moi
rodzice są bardzo biedni. Gdy byłam już dostatecznie duża, by zarabiać, próbowałam tańczyć.
Ale na szczęście tylko przez jeden wieczór. Bo przypadkowo na sali był Sid i zabrał mnie ze
sobą. I od tego czasu żyję bez kłopotów.
- A czy szczęśliwie?
- Czy to nie to samo?
- Być może - przyznał Faust.
- Jest pan pierwszym mężczyzną, którego Silvers tu przyprowadził. I to mnie
niepokoi. Bardzo. Dlaczego pan tu jest?
- Nie wiem - wyznał Faust - najprawdopodobniej ma zamiar robić ze inną interesy.
Zdaje się, że przykłada wielką wagę do źródeł zarobku.
- Ale czego on jeszcze chce, przecież ma już wszystko?
- Tak, ma panią.
Sitah spojrzała na niego promiennie dużymi, ciemnymi oczyma. - Pan rzeczywiście
jest niebezpieczny - powiedziała szybko oddychając. - Jest pan taki, jakim opisał pana Sid:
wykorzystuje pan każdą okazję.
- Ale z uwzględnieniem Sihersa. Na nic więcej nie mogę sobie pozwolić w mojej
obecnej sytuacji. Chyba, że zależy pani na tym.
- A dlaczego?
Faust głośno upił kawę. - Pani chce go przy sobie utrzymać, lecz jeżeli on, z moją
pomocą, zechce rozszerzyć swoje interesy, to mogą pojawić się kłopoty. Te interesy mogą go
od pani odciągnąć. Co jest dla mnie absolutnie niepojęte, z czym jednak należy się w jego
przypadku liczyć.
- Pan jednakże, na jego miejscu...
- Nie ma żadnej wątpliwości, na co bym się zdecydował. Wyłącznie na panią. Ale nie
jestem na jego miejscu. Za kilka godzin znowu wyląduję w jakiejś ziemnej norze.
***
Gdy około siódmej rolls-royce pułkownika Nelsona zbliżał się do podlegającego mu
obozu, Sid Silvers dostrzegł po pierwsze, że warta zewnętrzna na drodze była wzmocniona i
wyposażona w ciężką broń. Zwrócił na to uwagę swojemu szefowi.
- Z jakiego powodu to wzmocnienie i wyposażenie? - zapytał pułkownik
wartowników. - To odpowiada drugiemu stopniowi gotowości. Kto go zarządził?
- Major Turner, sir! Rozkaz bezpośredni!
Nelson kiwnął głową nie okazując najmniejszego zaskoczenia. A nawet zaczął się
uśmiechać do Silversa. Ten dyskretnie dodał gazu i rolls-royce zaczął dostojnie sunąć w
kierunku obozu.
A tam, przy zewnętrznej bramie, pojawili się po krótkim telefonie w pozornej
harmonii po kolei: major Turner, kapitan Moone, sierżant McKellar.
Pułkownik wysiadł z rolls-royca z godnością. Zapadło chwilowe, kłopotliwe
milczenie. Oficerowie i starszy sierżant salutowali wytrwale. Nelson przyglądał im się
dokładnie.
Potem zapytał: - Panowie, co się tu znowu dzieje?
Kapitan Moone czuł się najpewniej, więc jako pierwszy zabrał głos. - Zdarzył się
przykry wypadek, sir, chociaż jeszcze nie w pełni wyjaśniony.
- Przykry? - zapytał pułkownik z zadowoleniem
|
WÄ
tki
|