ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Słucham - powiedział Bingham i odłożył trzymaną cały czas pocztę, po czym usiadł w fotelu.
Laurie wyjaśniła całą historię, podkreślając, że Dom Pogrzebowy Spoletto musiał otrzymać numer sprawy dotyczącej nie zidentyfikowanych zwłok.
- Czy porucznik Soldano uważa, że to mądre, abyście oboje wyjechali z miasta?
- Tak sądzi.
- Dobrze - odparł Bingham. - W takim razie nie ma was tu. Czy mam zadzwonić do porucznika Soldano, czy sam się ze mną skontaktuje?
- Zrozumieliśmy, że sam zadzwoni do pana - powiedziała Laurie.
- Świetnie - odparł Bingham. Spojrzał teraz prosto na Jacka. - Co ze sprawą wątroby?
- Ciągle w powijakach. Czekam na wyniki kolejnych testów.
Bingham skinął głową i dodał:
- Ta sprawa jest jak cholerny wrzód na dupie. Upewnij się, że w czasie waszej nieobecności zostanę poinformowany o każdej nowości. Nie chcę żadnych niespodzianek. - Spojrzał na biurko i podniósł pocztę. - Przyślijcie pocztówkę.
Laurie i Jack wyszli z gabinetu i uśmiechnęli się do siebie.
- No cóż, wygląda to nieźle - zauważył Jack. - Bingham był najpoważniejszą potencjalną przeszkodą w naszych planach.
- Może powinniśmy mu powiedzieć, że jedziemy do Afryki właśnie w związku ze sprawą wątroby? - zasugerowała Laurie.
- Nie sądzę. Mógłby zmienić zdanie w sprawie urlopu. On na pewno wolałby, żeby cała sprawa przestała istnieć.
Rozeszli się do swoich pokoi. Laurie zadzwoniła do ambasady Gwinei Równikowej w sprawie wiz, a Jack połączył się z liniami lotniczymi. Laurie szybko się przekonała, że Esteban miał rację co do łatwości uzyskania wizy i upewniła się, że załatwi sprawę jeszcze tego ranka. Urzędniczka z Air France wyraziła szczere zadowolenie z możliwości udzielenia pomocy Jackowi i umówiła się z nim, że po południu bilety będą do odbioru w biurze linii.
Laurie zjawiła się w pokoju Jacka. Promieniała.
- Zaczynam wierzyć, że to się rzeczywiście dzieje - powiedziała podniecona. - Jak się czujesz?
- Dobrze. Wyruszamy dziś wieczorem o dziewiętnastej pięćdziesiąt.
- Nie do wiary. Czuję się jak nastolatka przed pierwszą wycieczką.
Po umówieniu się z biurem podróży i Manhattan General Hospital na szczepienia ochronne, zadzwonili do Warrena. Obiecał złapać Natalie i przyjechać z nią do szpitala.
Pielęgniarka zaaplikowała im serię zastrzyków i dała receptę na proszki przeciwko malarii. Nalegała także, aby odczekali pełen tydzień przed wyjazdem. Jack wyjaśnił, że to nie jest możliwe. Pielęgniarka w odpowiedzi oświadczyła tylko, iż cieszy się, że to oni jadą, a nie ona.
W holu Warren zapytał, co miała na myśli.
- Leki, które nam podano, zaczynają działać mniej więcej po tygodniu - wyjaśnił Jack. - Dotyczy to wszystkich z wyjątkiem gamma-globuliny.
- W takim razie ryzykujemy - stwierdził Warren.
- Przez całe życie ryzykujemy - odparł Jack. - Poważnie mówiąc, istnieje pewne ryzyko, ale z każdym dniem nasz system odpornościowy będzie coraz skuteczniejszy. Główny problem stanowi malaria, ale zabierzemy ze sobą pełno środków przeciw owadom.
- Więc ty się nie boisz?
- Nie aż tak, żeby zostać w domu.
Po załatwieniu spraw w szpitalu, wszyscy poszli do zdjęcia. Zrobili sobie ekspresowe w automacie. Następnie Laurie, Warren i Natalie udali się do ambasady Gwinei Równikowej.
Jack złapał taksówkę, pojechał do szpitala akademickiego i udał się prosto do laboratorium doktora Petera Malovara. Jak zwykle zastał starego patologa pochylonego nad mikroskopem. Jack z szacunkiem odczekał, aż profesor zakończy badanie preparatu.
- Aaaa, doktor Stapleton - odezwał się Malovar, zauważywszy Jacka. - Cieszę się, że pan przyszedł. Gdzie to ja mam ten pański preparat?
Laboratorium doktora Malovara przypominało zakurzony magazyn książek, pism i setek preparatów na szklanych tackach. Kosze na śmieci były wiecznie przepełnione. Profesor był nieugięty i nie pozwalał nikomu sprzątać w swojej pracowni, aby nie zakłócić "uporządkowanego" nieładu.
Z zaskakującą łatwością profesor odnalazł poszukiwaną próbkę na stosie książek o patologii weterynaryjnej. Zwinnymi palcami wsunął preparat pod obiektyw mikroskopu.
- Sugestia doktora Osgooda, żeby pokazać próbkę doktorowi Hammersmithowi, okazała się pierwszorzędna - powiedział doktor Malovar, spoglądając jednocześnie w okular. Kiedy uznał, że wszystko jest w porządku, usiadł, sięgnął po książkę i otworzył na strome zaznaczonej płytką do preparatów mikroskopowych. Wręczył książkę Jackowi.
Spojrzał na wskazaną przez profesora stronę. Zobaczył fotografię mikroskopową fragmentu wątroby. Dostrzegł ziarniaka podobnego do tego z wątroby Franconiego.
- To samo - zauważył doktor Malovar. Skinął na Jacka, żeby porównał fotografię z obrazem w mikroskopie.
Jack pochylił się i dokładnie przyjrzał preparatowi. Obrazy wydawały się rzeczywiście identyczne
|
WÄ
tki
|