ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Poszukają sposobności
widzenia się z nim, jak to
zresztą sam zaproponował.
Dlatego też dziś rano dozorcy
zniknęli i dwaj dżentelmeni
znaleźliw swym więzieniu
wszystkie zamki i bramy otwarte,
a na podwórzu dwa dobre,
osiodłane konie. Nie widziałem
ich jeszcze, ale nie ulega
wątpliwości, że przyjechali do
Londynu, co koń wyskoczy. Teraz
widzisz, obywatelko, jakie to
proste.
- Rzeczywiście, bardzo proste
- rzekła z przekąsem w głosie. -
Gdy chcesz zarżnąć kurczę,
łapiesz je, skręcając mu szyję,
z tą różnicą, że kurczę nie
uważa, że to bardzo proste.
Teraz kładziesz mi nóż na gardle
i sądzisz, że nie ma nic
prostszego, ale ja jestem
zupełnie innego zdania.
- Nie, obywatelko, ofiarowuję
ci jedynie sposób wyratowania
brata, którego kochasz, ze
skutków jego szaleństwa.
Twarz Małgorzaty złagodniała,
oczy jej zaszły łzami i szepnęła
jakby do siebie:
- Jedyna istota na świecie,
która mnie prawdziwie kochała -
do końca. Ale co mam robić,
Chauvelin? - rzekła z
bezgraniczną rozpaczą w głosie.
- W moim obecnym położeniu jest
to przecież niemożliwe.
- Nie, obywatelko - odrzekł
oschle, nie zwracając uwagi na
ten okrzyk dziecięcego bólu,
który byłby w stanie wzruszyć
kamienne serce. - Jako lady
Blakeney nikt cię nie będzie
podejrzewał, i z twoją pomocą
dziś w nocy uda mi się może
przejrzeć, kto jest "Szkarłatnym
Kwiatem". Idziesz na dzisiejszy
bal, słuchaj więc i patrz pilnie
dokoła. Daj mi znać, gdy dojdzie
do ciebie jakiś szept lub słowo.
Możesz zapamiętać każdego, z kim
rozmawiał sir Andrew lub lord
Antony. "Szkarłatny Kwiat"
będzie na balu lorda Grenville'a
dziś wieczorem, powiedz mi, kim
on jest, a ja ci dam słowo w
imieniu Francji, że twemu bratu
nic złego się nie stanie.
Chauvelin oparł jej ostrze
noża na gardle. Małgorzata
zrozumiała, że się wplątała w
sieć, z której nie było
wyzwolenia. Ofiarowano jej
nagrodę bezcenną i wiedziała, że
człowiek ten dotrzyma obietnicy.
Nie ulegało wątpliwości, że
Armand już był uważany za
podejrzanoego przez trybunał
bezpieczeństwa publicznego, że
tenże trybunał nie pozwoli mu
wyjechać z Francji i skaże go
bez miłosierdzia, jeżeli ona,
lady Blakeney, odmówi
Chauvelinowi posłuszeństwa.
Chciała się upewnić i
wyciągnęła rękę do tego
człowieka, którego lękała się
teraz i nienawidziła.
- Jeżeli obiecam ci pomoc w
tej sprawie, czy oddasz mi list
brata? - zaryzykowała.
- Jeżeli dopomożesz mi
skutecznie, dzisiaj w nocy,
obywatelko - odparł z ironicznym
uśmiechem - to oddam ci list...
jutro.
- Czy mi nie ufasz?
- Ufam ci całkowicie, kochana
lady, ale życie St. Justa jest w
rękach jego ojczyzny i tylko od
ciebie zależy jego okupienie.
- Może mi się przecież nie
udać pomimo całej mojej dobrej
woli - błagała.
- To byłoby naprawdę okropne -
odpowiedział zimno. - Okropne
dla ciebie i... St. Justa.
Małgorzata zadrżała.
Zrozumiała, że nie mogła
spodziewać się litości, że
człowiek ten trzymał ukochane
życie w swych rękach. Znała go
zbyt dobrze, aby nie wiedzieć,
że w razie nieudanej próby
postąpi z całą bezwzględnością.
Mimo gorąca panującego w sali
przeszył ją zimny dreszcz.
Porywające tony muzyki
dochodziły do niej jakby z
wielkidej odległości. Otuliła
ramiona koronkowym szalem i
siedziała milcząca, zapatrzona w
scenę i jakby pogrążona w
złowrogim śnie.
Myśli jej odbiegły na chwilę
od ukochanej istoty, będącej w
niebezpieczeństwie, a zwróciły
się do tego drugiego człowieka,
który miał też prawo do jej
zaufania i miłości. Była
opuszczona, drżała o życie
Armanda, pragnęła pomocy i rady
od kogoś, kto wiedziałby, jak
pomóc i pocieszyć. Sir Percy
Blakeney kochał ją niegdyś, był
jej mężem, czemuż więc miała
cierpieć samotnie w tej ciężkiej
rozterce? Nie był wprawdzie
inteligentny, ale miał tyle
męskiej siły... Gdyby zaczęli
działać wspólnie, mogliby
obrócić wniwecz plany chytrego
dyplomaty i wyrwać z jego rąk
zakładnika, nie narażając życia
szlachetnego wodza odważnej
garstki bohaterów. Sir Percy
znał St. Justa, miał dla niego
dużo przyjaźni, i Małgorzata
była pewna, że mąż zechce jej
dopomóc.
Chauvelin nie zwracał już na
nią uwagi. Postawił jej
bezwzględne ultimatum, a
rozstrzygnięcie zależało od
niej. Zdawało się, że uważnie
słucha melodii "Orfeusza", gdy w
takt kołysał swą spiczastą
głowę, podobną do głowy łasicy.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało
Małgorzatę z zadumy. Był to sir
Percy Blakeney. Wszedł jak
zawsze w doskonałym humorze, z
uśmiechem na pół nieśmiałym, na
pół ironicznym, i rzekł głosem
powolnym, który bardziej niż
kiedykolwiek rozdrażnił jego
żonę:
- Twój powóz już czeka,
kochanie. Zdaje mi się, że
idziesz na ten nudny bal... Ach,
przepraszam, monsieur
Chauvelin... nie zauważyłem
pańskiej obecności.
Wyciągnął dwa długie, białe
palce ku Chauvelinowi, który
powstał, gdy sir Percy wszedł do
loży.
- Czy wychodzisz, moja droga?
- Cicho! cicho! - odezwały się
z różnych stron gniewne głosy.
- A to bezczelność! -
zawyrokował sir Percy z
dobrodusznym uśmiechem.
Małgorzata westchnęła. Jedyna
jej nadzieja pierzchła
bezpowrotnie. Otuliła się
płaszczem i nie spojrzawszy na
męża, przyjęła jego ramię.
- Jestem gotowa - rzekła
krótko.
Przy drzwiach loży obróciła
się i spojrzała prosto w oczy
Chauvelinowi, który trzymając
swój kapelusz pod pachą,
uśmiechał się osobliwie,
zamierzając towarzyszyć tej
dziwnie dobranej parze.
- Do widzenia, Chauvelin,
spotkamy się za chwilę na balu u
lorda Grenville'a - rzuciła
wesoło, a chytry Francuz
wyczytał w jej oczach coś, co mu
widocznie sprawiło wielką
radość, gdyż zażył tabaki,
strzepnął pył z koronkowego
żabotu i zatarł kościste ręce z
widocznym zadowoleniem.
Rozdział XI
Bal u lorda Grenville'a
Wspaniały bal wydany przez
lorda Grenville'a, sekretarza
spraw zagranicznych, należał do
najświetniejszych przyjęć
sezonu. Chociaż jesienne zabawy
dopiero się rozpoczynały,
wszyscy, którzy należeli do
najwytworniejszego towarzystwa,
starali się na czas zjechać do
Londynu, by wziąć udział w tej
uroczystości i wystąpić jak
najokazalej.
Jego królewska wysokość książę
Walii obiecał przybyć prosto z
opery, a lord Grenville sam
zjawił się na 2 akty "Orfeusza",
zanim wrócił do domu, by
przyjmować gości. O dziesiątej,
co było na owe czasy bardzo
późną godziną, wielkie
apartamenty pałacu spraw
zagranicznych, zdobne
przepysznymi kwiatami i
egzotycznymi palmami, zapełniły
się gośćmi. Jedną salę
przeznaczono na tańce
|
WÄ
tki
|