Rozchodzili się na wszystkie strony w±skimi, brukowanymi uliczkami...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Głównie w dół, ku miejskiej plaży i deptakowi, który ci±gn±ł się wzdłuż wybrzeża od portu aż do końca miejskich zabudowań. Bogdan namówił Małgorzatę i bliĽniaków na wyprawę do portu z okrętami wojennymi, które tak go wczoraj zainteresowały. Machn±ł także zachęcaj±co do Agnieszki. Braci nie trzeba było zbyt długo namawiać. Aga natomiast nie wiedziała, co zrobić. Spojrzała pytaj±co na Marcina. Po chwili chmurnego namysłu chłopak postanowił pój¶ć razem z nimi. W końcu trzeba było przestać omijać Margot, bo było to męcz±ce i bezsensowne. Przecież i tak spotkaj± się kiedy¶ oko w oko, je¶li nie tu, na obozie, to na pewno na szkolnym korytarzu. Lepiej było więc od razu przełamać impas i udawać, że wszystko wróciło do normy. 167 Pomógł mu w tym los. Zachciało im się lodów. Bogdan i bliĽniacy stali w kolejce, a Aga szukała w plecaku portmonetki. Małgorzata i Marcin przez chwilę stali obok siebie sami. Dziewczyna poczuła, że co¶ uwiera j± w bucie, a może tylko udawała sama przed sob±, że tak jest – w każdym razie pochyliła się nad sandałkiem, zd±żyła nawet rozpi±ć pasek, gdy nagle zachwiała się i omal nie pacnęła na asfalt. Marcin w porę j± podtrzymał. – Pomóc ci? – spytał, gdy schyliła się ponownie, tym razem po to, by zapi±ć but. Były to jego pierwsze słowa skierowane do niej od tamtego nieszczęsnego wieczoru. – Nie. Dziękuję – odpowiedziała, a potem stanęła naprzeciwko i spojrzała w jego oczy lekko spłoszona. Ona też chciała zakończyć te głupie uniki i ucieczki, ale nie wiedziała jak. – Piasek? – spytał Marcin, sil±c się na swobodny ton. – Tak – odpowiedziała z ulg±. – Wciska się wszędzie. – Ale już jest dobrze, Margot? – spytał. Nie mógł sobie odmówić wypowiedzenia jej imienia. – Jasne. Dzięki. Rymnęłabym jak długa, gdyby nie ty. – W takim razie dobrze, że byłem w pobliżu. – I że nie podstawiłe¶ mi nogi. Roze¶miał się. To już było prawie w dawnym stylu. Czuł jednak, że co¶ go ¶ciska w ¶rodku, jaki¶ głupi żal do dziewczyny, a może do losu, okruch niechęci, ale stłumił to wszystko. To w końcu były jego problemy, a nie jej. Na szczę¶cie tamci już kupili lody. Bogdan zagarn±ł jak zwykle Margot dla siebie, a przy Marcinie stanęła Agnieszka, która oczywi¶cie zarejestrowała cał± sytuację. – Jak było? – spytała cicho. – Daj spokój, Aga! – Nie miał zamiaru zwierzać się nikomu ze swoich popl±tanych uczuć. Aga dała mu nie tylko spokój, ale także loda. – Liż. To cię trochę ochłodzi – dodała odrobinę zło¶liwie. Szli już przez chwilę w kierunku portu, gdy doł±czył do nich Emil. Trochę się tym zdziwili, bo chłopak nie trzymał w ręku żadnej ksi±żki. Pierwsza zauważyła to Aga. – Nie czytasz? – spytała zaciekawiona. – To co¶ nowego. – Ksi±żki maj± to do siebie, że w najciekawszym momencie pojawia się napis koniec – powiedział Bogdan. – Mam rację? – Tak. – Emil nie wdawał się w zbytnie tłumaczenia. – Wła¶nie dlatego wolę życie – rzuciła Agnieszka. – Tu nigdy człowieka nie czeka taka niespodzianka. Zawsze jest jaki¶ ci±g dalszy. – Mogłe¶ pożyczyć który¶ z narodowych poematów od Bożenki – przypomnieli Emilowi bliĽniacy. – Znam je. – To doprawdy przykra sytuacja – kontynuowali bracia. – I teraz wybrałe¶ nasze towarzystwo? – spytał Fred. – Jeste¶my zaszczyceni. Doprawdy. Zaczynam się czuć jak interesuj±ce dzieło literackie. – Raczej jak chudy poradnik rozprasowywania – przystopowała go Agnieszka. – Słyszysz, Alberciku? – Fred jak zwykle zdumiał się zuchwalstwem Agi. – Nie przejmuj się, braciszku. Lepiej zobacz, czy w tym swoim poradniku nie masz jakiego¶ przepisu na wyci±ganie. Wyci±gnęliby¶my trochę Adze nos i już by się znalazł w księdze rekordów. Mogłaby potem na ten nos łapać, kogo by tylko zapragnęła – dodał bezlito¶nie Albert. Dziewczyna prychnęła. – O was bym nie pomy¶lała, nawet gdybym miała na twarzy pieczarkę – rzuciła w¶ciekła i odci±gnęła Marcina w bok, by nie słuchać dalszych zło¶liwo¶ci braci. – Wstrętne robale – sarkała. – Ale dowcipne. Kłopot tylko w tym, że równie zło¶liwe jak ty – powiedział z przekor± Marcin. – Nie znoszę ich! 168 Ale to nie była prawda. Lubiła ich. Teraz była zła tylko na swój nos. Zupełnie o nim zapomniała i zaczynała głupio marzyć. Może i dobrze, że mi o nim przypomnieli – pomy¶lała twardo. – Grunt to nie mieć złudzeń. Klan Tymka najpierw udał się na plac handlowy. Szybko jednak stwierdzili, że na kramach leży głównie tandeta, przeznaczona dla naiwnych turystów. Po namy¶le postanowili znaleĽć jak±¶ przystań, gdzie będzie można wypożyczyć narty wodne, miniskuter albo deskę surfingow±
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.