ďťż

Przynętą była stara krowa, którą Sean wypatrzył w stadzie ponad dwustu potężnych, czarnych bawołów...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
, — Ta stara panna przestała się cielić już dawno temu — powiedział, wskazując krowę palcem. — Namierz ją poniżej łopatki, w samo serce — rozkazał Riccardowi. Było to pierwsze zwierzę, które zostało zabite z zimną krwią na jej oczach. Wystrzał z ciężkiej strzelby oszołomił ją w pierwszej chwili, ale nie tak bardzo, jak purpurowy strumień krwi, błyszczący w jasnym afrykańskim słońcu, i żałosny, śmiertelny ryk starej krowy. Claudia sama wróciła do półciężarowej toyoty i siedziała na przednim siedzeniu pokryta zimnym potem mdłości, podczas gdy Sean i jego ludzie ćwiartowali bawołu. 10 Mężczyźni wywindowali cielsko zwierzęcia na niższe gałęzie potężnego drzewa figowego za pomocą małego dźwigu umocowanego na toyocie. Po dłuższej debacie przynęta została ułożona na wysokości, która pozwalała dorosłemu lwu stojącemu na tylnych łapach na częściowe zaspokojenie głodu, uniemożliwiając jednocześnie zjedzenie całego mięsa w czasie jednego posiedzenia i przeniesienie się gdzie indziej w poszukiwaniu nowej padliny. To było cztery dni wcześniej, ale nawet kiedy układali przynętę, metalicznie zielone muchy zlatywały się chmarami zwabione zapachem świeżej krwi. Teraz, gdy upał i muchy dokonały swojego dzieła, Claudia musiała zaciskać nozdrza i krzywiła się ze wstrętem, gdy wiatr owiewał ją smrodem padliny. Zapach zdawał się pokrywać jej język i przełyk śliskim mułem. Patrząc na wiszące na drzewie resztki wyobrażała sobie, że może dostrzec, jak lekko się poruszają, gdy robaki zagłębiały się w zepsute mięso. — Cudowne. — Sean wciągnął głęboko zapach, zanim weszli do kryjówki. — Zupełnie jak dojrzały camembert. Żaden kot w odległości piętnastu kilometrów nie będzie mógł się temu oprzeć. Kiedy czekali, słońce powoli zniżało się po niebie, nadając kolorom buszu żywości, która kontrastowała z rozmazanymi barwami zalanego rażącym blaskiem południa. Lekki chłód przyniesiony przez wiatr rozbudził otępiałe od upału ptaki. W poszyciu trawy na brzegu strumienia odezwał się jeden śpiewając ochryple swoje „Kok! Kok! Kok!" — niczym papuga. W gałęziach bezpośrednio nad jej głową ożywiła się para lśniących metalicznie rajskich ptaków, trzepoczących szybko skrzydełkami i zawisających w powietrzu, żeby napić się nektaru z nabrzmiałych kwiatów. Claudia wolno podniosła głowę i obserwowała je z prawdziwą przyjemnością. Choć była tak blisko, że mogła dostrzec, jak ich cienkie, długie języczki wślizgują się do otwartych kielichów żółtych kwiatów, ptaszki zupełnie ją ignorowały, jakby była częścią drzewa. Kiedy tak obserwowała ptaki, zdała sobie sprawę, że w kryjówce zapanowało nagłe podniecenie. Jej ojciec siedział skupiony z ręką zaciśniętą mocniej na kolbie strzelby. Niemal czuła ogarniające go napięcie. Riccardo patrzył przez szczelinę w ścianie, ale mimo że wytężyła wzrok patrząc w tym samym kierunku, nie potrafiła dostrzec przyczyny tej zmiany nastroju. Kątem oka zobaczyła, jak ręka Seana Courteneya wsuwa się pomiędzy nich, poruszając się delikatnie, żeby wreszcie ostrzegawczo chwycić za łokieć jej ojca. Usłyszała jego szept, delikatniejszy od powiewu wiatru: — Czekaj! Wszyscy zamarli, wciąż nieruchomi, czas zaś mijał wolno; dziesięć minut, potem dwadzieścia. — Po lewej — szepnął Sean i było to tak nieoczekiwane, że Claudia cała drgnęła, poruszona ledwo dosłyszalnym szeptem. Spojrzała w lewo. Nie widziała nic szczególnego poza trawą, drzewami i cieniami. Wytężała wzrok, aż oczy jej zaszły łzami i musiała zamrugać powiekami. Kiedy zerknęła ponownie, zobaczyła coś przypominającego mgiełkę czy może dym — brązową smugę poruszającą się w wysokiej, spalonej słońcem trawie. Nagle, zupełnie niespodziewanie, na otwarty teren pod obciążonym padliną drzewem figowym wyszło duże zwierzę. Claudia nie potrafiła się powstrzymać i sapnęła, a oddech ugrzązł jej w gardle. Było to najpiękniejsze zwierzę, jakie kiedykolwiek widziała. Olbrzymi kot, o wiele większy, niż oczekiwała, smukły, błyszczący i złoty. Zwierzę obróciło głowę i spojrzało prosto na nią. Zobaczyła, że jego gardło przypomina miękki krem, a od długich, białych wąsów odbił się promień słońca. Uszy były owalne i ozdobione na końcach czarnymi plamami, podniesione, nasłuchujące. Oczy — żółte, równie nieprzeniknione i świecące, jak kamienie księżycowe, a tęczówki zmniejszone niczym czarne strzałki, kiedy zwierzę spojrzało przez polanę na ścianę kryjówki. Claudia wciąż nie mogła złapać tchu. Ogarnęło ją nagłe podniecenie i strach, gdy uświadomiła sobie, że zwierzę się jej przygląda. Dopiero kiedy kot odwrócił głowę i spojrzał na wiszącą na gałęzi przynętę, Claudia powoli wypuściła powietrze z płuc. „Nie zabijaj go
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.