ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Potem poinformowali ją, że mają pewne
nadzieje. Minęły dwa lata, zanim udało się im książkę sprzedać. Było to rok
temu. Książka miała ukazać się za miesiąc. Nie było w tym nic dziwnego.
Wiedziała, że wydawcy czasami przetrzymują maszynopis dwa, trzy lata, nim
zdecydują się go opublikować. Dostała trzy tysiące dolarów zaliczki i tyle.
Nie czuła już nawet rozczarowania. Książka wyszła w niewielkim nakładzie
pięciu tysięcy egzemplarzy, ale to oznaczało, że może nawet zobaczy ją w
lokalnej księgarni, jeśli podejmie wysiłek i w tym celu pojedzie do
miasteczka. Po roku nakład się wyczerpie. Książka po cichu zniknie, tak jak
bez rozgłosu się pojawiła. Przynajmniej ją napisała. Z ostatniej była
bardzo zadowolona. Zdenerwowała się jednak na myśl, czy książka się
rozchodzi, ponieważ temat w niej poruszony był bardzo osobisty. Liczyła
nawet trochę na to, że jej praca nie będzie miała powodzenia. A jeśli ktoś
ją pamięta z tamtych lat? Ale właściwie dlaczego ktoś miałby ją sobie
przypomnieć? Wydawcy nie reklamują książek nieznanych autorów. Kim była
Kaitlin Harper? Nikim. Nic jej nie groziło. Napisała powieść o zawodowym
futbolu i o naciskach, jakim są poddawani zawodnicy i ich rodziny. Pisząc
ją uwolniła się od dawnych upiorów. Opisała Toma. Toma, którego kochała, a
nie tego, który pozostał.
- Mamo, czy zaczęłaś szykować kolację? - Głos Tygue wyrwał ją z
zamyślenia.
Stała przy telefonie od pięciu minut myśląc o książce i zastanawiając,
czego może chcieć od niej agent. Może coś źle poszło, pewnie jakieś
opóźnienie. Książka nie ukaże się pod koniec miesiąca. Będzie musiała
poczekać jeszcze rok. No to co? Dostała zaliczkę. Poza tym miała już pomysł
na następną powieść. Rzeczywistość to Tygue i błoto na podłodze w kuchni.
Czy miało to jakieś znaczenie, że pisze? Tylko dla niej.
- Nie, jeszcze nie zaczęłam.
- Ale ja jestem głodny - zapiszczał nagle Tygue, zmęczony mały chłopiec.
Cały dzień ciężko pracował i teraz zaczynał to odczuwać. Kate też była
wyczerpana.
- Tygue - imię wyrwało się wraz z westchnieniem - może pójdziesz najpierw
do łazienki, a ja tymczasem przygotuję kolację. Muszę jeszcze gdzieś
zadzwonić.
- Dlaczego? - Dziecko w ułamku sekundy zmieniło się w kapryśnego bachora.
Miał tylko sześć lat. Czasami musiała sobie o tym przypominać.
- Proszono mnie o to. Idź już, synku. Bądź grzeczny.
- No dobra - mruknął i opieszale wyszedł. Bert ślizgał się tuż za nim,
następując mu na pięty. - Ale jestem głodny!
- Wiem. Ja też! - Nie chciała się na niego złościć.
Za dwadzieścia szósta. Wykręciła numer w Los Angeles, zastanawiając się,
czy ktoś tam jeszcze pracuje. Postanowiła, że jeśli nikogo nie zastanie,
zadzwoni rano do Nowego Jorku. Jednak szybko podniesiono słuchawkę.
Telefonistka połączyła ją z agentem, z którym zazwyczaj miała do czynienia,
Stuartem Weinbergiem. Nigdy nie spotkała go osobiście, ale po latach rozmów
telefonicznych traktowali się jak starzy kumple.
- Stu? Kate Harper. Co u ciebie słychać?
- W porządku.
Wyobrażała go sobie. Młody, niski, chudy, nerwowy, prawdopodobnie
przystojny, bardzo ciemne włosy, drogie ubranie. Dzisiaj jego głos zdradzał
dobry nastrój.
- Co się dzieje w twoim buszu?
- Nie jesteśmy aż tak oddaleni od Los Angeles. Busz! Jak możesz tak
mówić! - Śmiali się oboje. W tę grę grali od pierwszej rozmowy.
- Słuchaj - ciągnęła - telefonował do mnie Bill Parsons z Nowego Jorku.
Wiadomość jest trochę niejasna. Tyle wiem, że miałam zadzwonić do niego
albo do ciebie, gdybym wróciła za późno, by się z nim skontaktować.
Przyjechałam za późno. Nie sądziłam, że pracujesz o tej porze.
- Widzisz, jak dla ciebie ciężko pracujemy? Ślepniemy przy kaganku,
urabiamy ręce po łokcie...
- Przestań. Robi mi się niedobrze.
- Przepraszam. Myślałem tylko, że zasłużyłem na odrobinę współczucia.
- Mamo! Jestem głodny! - dobiegł ją z łazienki przytłumiony głos syna.
Towarzyszyło mu pluskanie i szczekanie Berta. Litości!!!
- Spokój tam!
- Słucham? - spytał zdezorientowany Weinberg, a Kate roześmiała się
głośno.
- Teraz jest tutaj wariacka godzina, Stu. Chyba mój syn usiłuje utopić
psa
|
WÄ
tki
|