ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Pierwszy podniósł się z ławki Nykyfor Fedorowyez, wpadł do świetlicy, ze łzami w oczach uścisnął wirtuoza i rzekł:
Synu mój, radości moja! Nadziejo moja złota! Kiedy i gdzie nauczyłeś się grać na skrzypcach tę boską pieśń?
Sawatij opowiedział, że przypadkowo spotkał w Ki-
jowie, prawdę mówiąc na Chrestach, siwego staruszka skrzypka, który tak grał, że włosy stawały dęba.
Zaznajomiłem się z nim. Prosiłem, aby mnie odwiedzał. To on nauczył mnie nie tylko grać na skrzypcach, ale czuć i rozumieć muzykę.
Napisz do Kijowa, niechaj przyjedzie do mnie ten boży człek. Wszystko, nawet moją pasiekę, mu oddam.
On już nie żyje. Na swoich barkach wyniosłem go na Szczekawicę 130.
Dzięki ci, dziecko moje jedyne, żeś przykrył ziemią ciało wielkiego człowieka.
Otóż to ciągnął dalej poważnie. Długo myślałem, komu zostawię, komu przekażę mój drogi spadek: moje skrzypce, gęśle i książki. Myślałem czasem, grzeszny, do grobu je zabrać ze sobą, gdyż nie widziałem wokół siebie człowieka godnego władać takim dobrem. Teraz widzę takiego człowieka. Jesteś nim ty, moja nadziejo! Weź sobie skrzypce już teraz. A książki i gęśle otrzymasz w spadku po mnie z całym moim dobrem. Tymczasem niechaj pocieszają naszą samotną starość.
Setnik podszedł do gęśli, otworzył je, brzęknął w struny, pogładził rękami swą gęstą, szeroką brodę (on już nosi ją od trzech lat), niczym jaki Osjan131, uderzył w struny
.' I wieszczije zarokotali132.
Po takim preludium zaśpiewał swoim starym, drżącym, ale natchnionym głosem. Dołączył doń swój świeży tenor Sawatij i razem zaśpiewali:
i. U stepu mohyla .-.Ś.Ś .....-Ś.-.
Z witrom howoryla: ..
Powij, witre bujneseńkyj, * Szczob ja ne czorniła 133. :
92
93
Karol Josypowycz, choć taki był twardy, też nie wytrzymał, opuścił świetlicę i wyjął z kieszeni chusteczkę. Gdy zaśpiewali:
Łetyt' oreł czerez morę: Oj, daj, morę, pyty! Tiażko, ważko syrotyni Na czużyni żyty...134
Karol Josypowycz już do świetlicy nie mógł wrócić, pozostał na ganku dotąd, póki nie odjechał swoją biedką do miasta.
Na drugi dzień zaproszono na obiad pokrowskie i błahowiszczeńskie duchowieństwo13S. Na początku sam prałat przeczytał akafist136 do Przenajświętszej Bogarodzicy, a Stepan Martynowycz ze swoim szkolnym chórem odśpiewał O opiewana Matko. Potem razem odprawiono nabożeństwo, a Stepan Martynowycz, w liturgicznej szacie, czytał Dzieje Apostolskie. Po zakończeniu modłów zaśpiewano chórem trzykrotnie Mnohaja lita 137.
Obiad dla duchownych podano w świetlicy, zaś dla uczniów na deskach przed domem. Po obiedzie sama Paraskowija Tarasiwna wydała uczniom po knyszu 1S8, po plastrze miodu i po piątaku.
Pod wieczór, gdy Sawatij Nykyforowycz zmieniał konie na pierwszej stacji, wielce się zdziwił ujrzawszy wśród swoich rzeczy beczkę miodu i worek jabłek.
W Połtawie odwiedził dom nieżyjącego już Iwana Petrowycza. Przywitała go ślepa Hapka i młody, niezgrabny człowiek. Odprawiwszy w domu nabożeństwo za spokój duszy swego dobrodzieja, lekarz wyjechał z Połtawy pogrążony w zadumie. W myślach swych błogosławił pamięć dobrego człowieka. Objechawszy sobór, skierował się w dół obok ciemnej, drewnianej
cerkwi z trzema kopułami, którą zbudował Martyn Puszkarlsť. Zatrzymał poczciarza i długo patrzył, ale nie na zabytek architektury XVII wieku, lecz na białą chatę w zielonym sadku po przeciwnej stronie ulicy. Przechodnie myśleli, że on prosił o wodę i że jakoś długo jej nie podają. Chata wydawała mu się pusta, więc już miał rzec poczciarzowi: ruszaj, gdy raptem w rozbitym oknie chatki ukazała się młoda kobieta z dzieckiem na rękach. Lekarz drgnął, patrząc na kobietę, i ledwie wykrztusił z siebie:
Można wstąpić?
Można odpowiedziała kobieta, więc lekarz zeskoczył z wozu, przeszedł przez przełaz w płocie i znalazł się w chatce.
Dzień dobry, Nastko! Poznałaś mnie?
Nie. Kobieta zarumieniła się i drgnęła. Długo i smutno patrzył na jej cudowną, z gracją
opuszczoną ku piersiom głowę. Ona też milczała. Gdyby nie drgały na jej piersiach zakładki białej koszuli, można by pomyśleć, że zamieniła się w kamienną rzeźbę. Rumieniec zniknął, a lica pokryła bladość. Zdawało się, że jasnowłose dziecko bawi się w objęciach marmurowej Penelopy. Sawatij wziął ją za rękę i zapytał:
Nie poznałaś mnie, Anastazjo?
Poznałam. Jeszcze na dworze poznałam, tylko wstyd było mi się przyznać mówiła
|
WÄ
tki
|