ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Pozdrowienia - odparł Rzymianin.
Przy jego boku pojawił się Senpat, gotowy tłumaczyć, lecz Skaurus zwrócił się bezpośrednio do Gagika Bagratouniego, który płynnie władał videssańskim, choć z wyraźnym obcym akcentem.
- Czy miedzy nami a Amorion jest dużo Yezda?
- Amorion? - powtórzył nakharar stłumionym głosem. - Skąd wiesz, że byliśmy w Amorion?
- Po pierwsze, nadjeżdżacie z tamtego kierunku. Po drugie, cóż... - Skaurus wskazał ręką na grupę zmęczonych jeźdźców.
Wojownicy Gagika Bagratouniego byli w większości Vaspurakanerami przepędzonym z własnej ziemi przez Yezda, którzy osiedlili się z ich kobietami w Amorion lub okolicy. Vaspurakanerzy zostawili je w domu, kiedy przyjęli służbę u Imperatora. Niektóre były teraz z nimi. Wyglądały na równie wycieńczone jak mężczyźni.
Niektóre... a gdzie żona Bagratouniego, pulchna, wesoła kobieta? Marek poznał ją w domu nakharara przypominającym fortecę.
- Gagik - zaczął z niepokojem - czy Zabel...? - urwał, nie wiedząc, czy powinien zapytać.
- Zabel? - W ustach Bagratouniego zabrzmiało to jak imię obcej osoby. - Zabel nie żyje - powiedział wolno i rozpłakał się. Plecy mu się trzęsły, łzy zmywał obojętny deszcz.
Widok załamanego żołnierza był straszniejszy niż klęski, których świadkami byli Rzymianie.
- Zajmij się nim, dobrze? - szepnął Skaurus do Gorgidasa.
Współczucie w oczach lekarza natychmiast ustąpiło miejsca irytacji.
- Zawsze chcesz, żebym dokonywał cudów, a nie leczył. - Lecz podszedł do Bagratouniego i powiedział: - Chodźcie ze mną, panie, dam wam coś na sen. - I po grecku rzucił Skaurusowi: - Dam mu coś, co go zetnie z nóg na dwa dni. Może to trochę pomoże.
Nakharar pozwolił się prowadzić, obojętny na wszystko. Marek, który nie mógł sobie pozwolić na obojętność, zaczął za pośrednictwem Senpata Sviodo wypytywać Yas-pukaranerów. Chciał się dowiedzieć, co doprowadziło ich dowódcę do takiego stanu.
Odpowiedź była taka, jakiej się obawiał. Żołnierzom Bagratouniego udało się wyrwać z pola bitwy pod Maraghą. Rozpacz i wściekłość, że armia Videssos nie wyzwoliła ich kraju sprawiły, że raz po raz zadawali klęski Yezda. Młodsi mężczyźni i kawalerowie rozproszyli się w górach Vaspukaranu, żeby prowadzić walkę. Reszta minęła Khliat i pomaszerowała prosto do rodzin w Amorion.
To, co zastali po trudach wojny i wytężonym marszu przez spustoszone ziemie zachodnie, było najokrutniejszą ironią. Z Videssańczykami u boku walczyli przeciwko nomadom, ale w Amorion inni Videssańczycy, wykorzystując jako pretekst vaspurakańską heterodoksję, obrócili się przeciwko nim z większą zaciekłością niż Yezda.
Trybun domyślił się, co nastąpiło potem. Zemarkhos zapoczątkował pogrom. Marek pamiętał płonące, fanatyczne spojrzenie kapłana, jego nienawiść wobec wszystkich, którzy mieli choć trochę odmienny pogląd, jak powinno się wielbić Phosa. Pamiętał również, że on sam powstrzymał Gagika Bagratouniego przed rozprawą z Zemarkhosem, kiedy ten nazwał psa Vaspurem od imienia księcia, którego Vaspurakanerzy uważali za pierwszego człowieka i swojego przodka. Jaki był rezultat tej wspaniałomyślności? Okrzyk śmierć heretykom! i zemsta na bezbronnych rodzinach nieobecnych wojowników.
Motłoch ogarnięty furią odważył się stawić czoło powracającemu oddziałowi Bagratouniego. W walkach ulicznych zawziętość liczy się tak samo jak dyscyplina, a zmęczeni Vaspurakanerzy przypominali własne cienie. Zdołali jedynie uratować tych bliskich, którzy ocaleli z pogromu. Dla większości pomoc nadeszła za późno.
Mesrop Anhoghin beznamiętnie opowiedział tę historię, przerywając co chwilę, żeby Senpat mógł przetłumaczyć. W końcu Skaurus nie mógł znieść niewzruszonej miny wojownika. Jego samego dręczył wstyd i poczucie winy.
- Jak możesz na mnie patrzeć, a tym bardziej mówić w taki sposób? - spytał, zakrywając twarz dłońmi. - Gdyby nie ja, to wszystko by się nie wydarzyło!
Krzyknął po videssańsku, ale Anhoghin nie potrzebował tłumacza. Usłyszał udrękę w głosie Rzymianina. Zrobił sztywno krok do przodu i spojrzał trybunowi w twarz. Był wysoki jak na Vaspurakanera, wiec jego oczy znalazły się na poziomie oczu Skaurusa.
- Jesteśmy pierwszymi stworzeniami Phosa - powiedział za pośrednictwem Senpata Sviodo. - Dlatego doświadcza nas bardziej niż zwykłych ludzi.
- To nie jest odpowiedź! - jęknął trybun.
Sam był niewierzący, więc nie mógł pojąć, że innym wiara daje siłę. Anhoghin chyba to wyczuł.
- Może dla ciebie nie! - odparł. - Kiedy poprosiłeś mojego dowódcę, żeby oszczędził Zemarkhosa, nie kierowałeś się miłością, tylko nie chciałeś, by został męczennikiem. Nie zmusiłeś Bagratouniego, żeby oszczędził kapłana. On sam to zrobił z powodów, które uznał za właściwe. I kto wie? Może w przeciwnym razie byłoby jeszcze gorzej.
Anhoghin nie udzielał mu przebaczenia. Mówił, że nie jest potrzebne. Ogarnięty wdzięcznością Skaurus stał przez dłuższy czas w milczeniu, po kostki w błocie, nie zważając za krople deszczu spływające po twarzy.
- Dziękuję - wyszeptał w końcu
|
WÄ
tki
|