ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Myślisz, że tego nie wiem? - rzucił niecierpliwie Ansset.
- Leki Domu Pieśni zamieniają dla pana orgazm w torturę - wyjaśnił lekarz. -
Kimkolwiek była pańska kochanka, znała się na rzeczy.
- Czy tak będzie za każdym razem?
- Nie - zaprzeczył lekarz. Zerknął na swojego kolegę, a potem na Calipa. Calip
kiwnął głową.
- No więc - ciągnął lekarz - pańskie ciało wytwarza mechanizm samokontroli. Jak
regulacja urodzin, tylko silniejszy. To się nigdy więcej nie powtórzy, ponieważ
jest pan całkowitym impotentem albo będzie taki przy najmniejszej zapowiedzi
bólu. Pańskie ciało nie chce znowu przez to przechodzić.
- On ma dopiero siedemnaście lat - powiedział drugi lekarz do Calipa.
- Czy on teraz wyzdrowieje? - zwrócił się Calip do obu lekarzy.
- Jest wyczerpany, ale nie odniósł żadnych fizycznych obrażeń oprócz kilku
siniaków. Przez kilka dni będzie pana bolała głowa. - Lekarz odgarnął włosy z
czoła Ansseta. - Proszę się nie martwić, sir. Mogło być gorzej. Nie odczuje pan
straty.
Ansset zdobył się na słaby uśmiech. Nie bardzo się przejął - rzeczywiście nie
wiedział, co stracił. Ale po wyjściu lekarzy przypomniał sobie dotyk Josifa i
to, co czuł, zanim pojawił się ból - nigdy już tego nie poczuje. A jednak chciał
zobaczyć Josifa. Chciał go zapewnić, że to nie była jego wina. Dostatecznie
dobrze poznał Josifa, żeby wyobrazić sobie okropne wyrzuty sumienia dręczące
tego mężczyznę, który zadał ból, chociaż pragnął dawać rozkosz.
- Muszę porozmawiać z Josifem.
- On wyjechał - odparł Calip.
- Dokąd?
- Nie wiem. Nie pokazał się od rana, a ja nie kazałem go szukać. Naprawdę mało
mnie obchodzi, dokąd się wyniósł.
Calip wyszedł z pokoju, a Ansset znowu zasnął, pokonany przez zmęczenie.
Obudził się i zobaczył obok Kyaren, ze zmartwioną miną.
- Kyaren - szepnął.
- Powiedzieli mi - wyznała. - Ansset, tak mi przykro.
- Niepotrzebnie - odparł Ansset. - Josif nie mógł wiedzieć. Ja też nie
wiedziałem. To wina Domu Pieśni. Mogli mnie uprzedzić.
Kyaren przytaknęła, ale głowę miała zaprzątniętą czym innym.
- Calip nie zgodzi się szukać Josifa. Ciągle powtarza, że ma nadzieję, iż Josif
spadnie ze skały. Pada deszcz. Ty nic nie wiesz, Ansset. Josif już dawniej
próbował popełnić samobójstwo. Kilka lat temu, ale może znowu spróbować.
Ansset natychmiast się zaniepokoił. Usiadł i ze zdumieniem stwierdził, że głowa
wcale go bardzo nie boli. Czuł się osłabiony, ale nie bezwładny.
- Więc musimy go znaleźć. Wezwij szefa ochrony. Szef ochrony zjawił się po
chwili.
- Musimy zorganizować poszukiwania Josifa - oznajmił Ansset. - Trudno mi
uwierzyć, że do tej pory nie podjęto poszukiwań.
Szef wpatrywał się w podłogę.
- Właściwie nie - przyznał.
- On może popełnić samobójstwo - ostrzegł Ansset, nie kryjąc oburzenia.
- Calip nie zarządził poszukiwań, sir, ale ja i tak bym odmówił.
Ansset nie mógł uwierzyć w niesubordynację tych ludzi, na których nauczył się
polegać przez ostatnie dwa lata.
- Więc usunąłbym pana ze stanowiska, co niniejszym czynię.
- Jak pan sobie życzy, sir. Ale nie organizowałem poszukiwań Josifa, ponieważ
wiem, gdzie on jest.
Głos miał wciąż niepewny - wprawdzie wiedział, gdzie jest Josif, ale nie
wiedział, w jakim stanie jest Josif, pomyślał Ans-set.
- Gdzie on jest? Kto go zatrzymał?
- Imperialna Służba Bezpieczeństwa, sir. To oczywiste. Nie wiedzieliśmy, co się
panu stało. Podejrzewaliśmy zamach na pańskie życie. Dopiero po trzech godzinach
badań wykryliśmy przyczynę. Zawiadomiliśmy również imperatora. Zostawił mi
rozkaz, żebym natychmiast go zawiadomił, jeśli coś się panu stanie.
- Imperialna Bezpieka ma Josifa - powtórzyła tępo Kyaren.
- Dlaczego mi nie powiedziano?
- Szczur zabronił mi mówić, dopóki pan sam nie zapyta.
- Szczur wydaje panu rozkazy, żeby nie zawiadamiać mnie o ważnych sprawach?
Szef miał niewyraźną minę.
- Imperator zawsze potwierdza słowa Szczura. Musi pan zrozumieć, sir, że
znaleźliśmy pana w takim stanie, z Josifem w takim stanie...
- W jakim stanie? - wtrąciła Kyaren.
- Był całkiem nagi - odpowiedział uprzejmie szef. 1 wrzeszczał na całe gardło.
Myśleliśmy, że próbował pana wykorzystać. Nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje. Z
pederastami nigdy nie wiadomo.
Kyaren spoliczkowała szefa, który przyjął to spokojnie.
- Wy nie macie z nimi do czynienia tak jak ja - powiedział. - Podobne historie
ciągle się zdarzają.
- Jakie historie? - warknął Ansset, ujmując drżące dłonie Kyaren. - Ciągle się
zdarza, że lekarstwa Domu Pieśni prawie zabijają ludzi?
- Chodziło mi o przemoc. Pederaści już tacy są.
- Nie Josif - sprzeciwił się Ansset. - Josif wcale taki nie jest. I dlatego
pańska teoria jest gówno warta. - Użył najbardziej obraźliwego tonu; posługiwał
się wulgaryzmami tylko w razie potrzeby i z satysfakcją zauważył, że szef aż
zamrugał. - Teraz proszę zamówić dla nas bezpośredni lot do Susquehanny.
- Nie ma takich lotów z Caernaryon.
- Teraz są. A najbliższy za piętnaście minut.
Wystartowali po piętnastu minutach, Ansset i Kyaren w pustym komercjalnym
odrzutowcu. Obsługiwał ich tylko jeden steward, którego natychmiast odprawili.
Strażnicy z ochrony, całkowicie wbrew regulaminowi, lecieli za nimi drugim
samolotem. Ansset wciąż czuł się osłabiony, ale napięcie pomogło mu przetrzymać
jazdę na lotnisko. Teraz odprężył się i pogrążył w myślach, nie całkiem śpiący,
nie całkiem rozbudzony.
Po chwili jednak zorientował się, że Kyaren potrzebuje towarzystwa bardziej, niż
on potrzebował wypoczynku. Nieruchoma, wpatrywała się w ocean za oknem; ale
dłonie zacisnęła na poręczach fotela tak mocno, że aż zbielały, a fotel
zesztywniał od nacisku.
- Kyaren - odezwał się Ansset. - Nic mu nie będzie. Bardzo szybko to wyjaśnię z
Riktorsem.
Kiwnęła głową, ale nie odpowiedziała.
- Jest coś jeszcze, prawda? Przytaknęła
|
WÄ
tki
|