Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
–
Percival
spróbował ragout. – Proszę uważać – rzucił nagle.
– Uważać?
– Mam na my¶li marchewkę: jest bardzo gor±ca.
Je¶li to rzeczywi¶cie było przesłuchanie, to prowadzone zupełnie innymi metodami
niż te,
którymi posługiwała się bezpieka w Johannesburgu czy Pretorii.
– Moja droga – odezwał się po chwili Percival – co pani ma zamiar zrobić, gdy on
się z
pani± skontaktuje?
Porzuciła ostrożno¶ć. To ostrożno¶ć nie pozwalała jej dowiedzieć się
czegokolwiek.
– Zrobię to, co on mi każe.
– Jak się cieszę, że pani tak mówi – odparł Percival. – To znaczy, że możemy być
ze sob±
szczerzy. Wiemy, rzecz jasna, i pani chyba także wie, że Maurycy wyl±dował
szczę¶liwie w
Moskwie.
– Dzięki Bogu.
– Boga bym w to nie mieszał, ale z pewno¶ci± możemy podziękować KGB (choć
dogmatyzm nie jest tu wskazany – mog± przecież stać po tej samej stronie).
Wyobrażam
sobie, że prędzej czy póĽniej m±ż poprosi, by pani do niego doł±czyła.
– I wtedy to zrobię.
– Razem z dzieckiem?
– Oczywi¶cie.
Doktor Percival wrócił do ragout. NajwyraĽniej delektował się jedzeniem. Z ulg±,
któr±
poczuła na wiadomo¶ć, że Maurycy jest bezpieczny, Sara lekkomy¶lnie dodała:
– Nie możecie mnie zatrzymać.
– Och, niech pani nie będzie taka pewna. Pani dossier w biurze jest całkiem
pokaĽne. W
Południowej Afryce przyjaĽniła się pani z człowiekiem nazwiskiem Carson.
Komunistycznym agentem.
– Oczywi¶cie. Pomagałam Maurycemu, w waszej sprawie, choć wtedy o tym nie
wiedziałam. Mówił, że pisze esej o apartheidzie.
– Maurycy prawdopodobnie już wtedy pomagał Carsonowi. A teraz jest w Moskwie.
Szczerze mówi±c, to nie pani sprawa, ale MI5 mogłoby zacz±ć pani± obserwować.
Uważnie.
Je¶li nie pogardzi pani rad± starego człowieka i przyjaciela Maurycego...
Przypomniała sobie nagle niespokojn± postać w niedĽwiedziowatym płaszczu,
bawi±c±
się z Samem w chowanego w¶ród ponurych drzew.
– I Davisa – przerwała. – Był pan również przyjacielem Davisa, prawda?
Łyżka sosu zastygła w połowie drogi do ust Percivala.
– Owszem. Biedny Davis. To smutne umrzeć w tym wieku.
– Ja nie pijam porto – powiedziała Sara.
– Moja droga, pani tak zmienia temat. O porto porozmawiajmy po serze, podaj± tu
doskonałego Wensleydale’a. Chciałem pani± tylko prosić o odrobinę rozs±dku.
Niech pani po
prostu zostanie w kraju z te¶ciow± i swoim dzieckiem...
– Dzieckiem Maurycego.
– Być może.
– Co znaczy „być może”?
– Pani zna Corneliusa Mullera, tego raczej niesympatycznego funkcjonariusza
BOSS.
Poza tym co za nazwisko! Więc on odniósł wrażenie, że prawdziwy ojciec... Musi
mi pani
wybaczyć, że powiem to wprost, moja droga, nie chciałbym, żeby pani zbł±dziła
jak
Maurycy...
– Pan w ogóle nie mówi wprost.
– Otóż Muller jest przekonany, że prawdziwym ojcem był jeden z pani rodaków.
– Wiem, kogo ma na my¶li. Nawet je¶li to prawda, on nie żyje.
– Żyje.
– Oczywi¶cie, że nie. Został zabity podczas zamieszek.
– Widziała pani ciało?
– Nie, ale...
– Muller powiedział, że ten człowiek przebywa w bezpiecznym miejscu. Odsiaduje
dożywocie, tak twierdzi Muller.
– Nie wierzę.
– Muller mówi, że jego więzień chce wyst±pić o ustalenie ojcostwa.
– Kłamie.
– Tak, to możliwe. Ten człowiek może być podstawiony. Nie zastanawiałem się
jeszcze
nad prawnym aspektem sprawy, ale nie wydaje mi się, żeby udało mu się cokolwiek
wskórać
w angielskich s±dach. Czy ma pani syna w paszporcie?
– Nie.
– Czy on ma własny paszport?
– Również nie.
– W takim razie musiałaby pani wyst±pić o paszport dla niego, gdyby¶cie chcieli
wyjechać, a to oznacza te wszystkie biurokratyczne korowody. Urzędnicy potrafi±
być
bardzo, bardzo powolni.
– Dranie z was. Zabili¶cie Carsona, potem Davisa, a teraz...
– Carson zmarł na zapalenie płuc. A je¶li chodzi o biednego Davisa, to była
marsko¶ć
w±troby.
– Muller mówi o zapaleniu płuc, pan mówi o marsko¶ci w±troby, a teraz jeszcze
grozi mi
i Samowi.
– Nie grozi, moja droga, radzi.
– Te pana rady...
Musiała przerwać. Kelner podszedł zmienić nakrycia. Talerz Percivala był prawie
pusty,
ale jej porcja pozostała niemal nietknięta.
– Co pani powie na angielsk± szarlotkę z goĽdzikami i odrobin± sera? – spytał
Percival
¶ciszonym głosem, nachyliwszy się ku niej kusz±co, jakby wymieniał cenę, któr±
gotów był
zapłacić za okre¶lon± przyjemno¶ć.
– Nie chcę już je¶ć.
– Och, mój Boże. W takim razie poprosimy o rachunek – zwrócił się do kelnera, a
gdy ten
odszedł, dodał z wyrzutem: – Nie powinna się pani gniewać, pani Castle
|
WÄ…tki
|