ďťż

"Potowa córek pastorów w Anglii", jak powiedział pan Warburton...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Miał prawdopodobnie słuszność. I nie tylko córek pastorów; ludzi wszelkich wyznań - ludzi w chorobie i samotności, w klęsce, ludzi wiodących zwichrowane, zniechęcające życie - ludzi potrzebujących wiary, która by ich podtrzymała, choćby jej nie zaznali. Chyba nawet zakonnice w klasztorach, szorujące podłogi i śpiewające Ave Maria - w skrytości ducha nie wierzą. Jakież to, mimo wszystko, tchórzliwe ubolewać nad przesądami, od których się uwolniłaś, a równocześnie pragnąć wierzyć w coś, o czym wiesz na pewno, że jest nieprawdziwe! A mimo to ...! Dorota odłożyła nożyce. Nieomal siłą nawyku, jak gdyby powrót do domu, nie odbudowawszy w niej wiary, odbudował zewnętrzny nawyk pobożności, uklękła przy krześle. Ukryła twarz w dłoniach. Zaczęła się modlić. "Panie, wierzę, że poratujesz mnie w niewierze. Panie, wierzę, wierzę, poratuj mnie w niewierze". Było to daremne, całkowicie daremne. Już w chwili wymawiania słów wyczuwała ich bezużyteczność i była jakby zawstydzona tym, co czyni. Podniosła głowę. W nozdrza wkradł się jej ciepły, brzydki zapach, zapomniany w ciągu tamtych ośmiu miesięcy, ale niewysłowienie znajomy - zapach kleju. Woda w rondlu bulgotała hałaśliwie. Dorota skoczyła na równe nogi i wymacała pędzel. Klej miękł - w ciągu pięciu najbliższych minut zamieni się w płyn. Zegar dziadka w gabinecie ojca wybił szóstą. Dorota drgnęła. Zdała sobie sprawę, że straciła dwadzieścia minut i sumienie ugryzło ją tak silnie, że wszystkie dokuczliwe pytania umknęły z myśli. Co u licha robię tu przez ten cały czas? - zastanawiała się. W owej chwili rzeczywiście odniosła wrażenie, że nie wie, co tu robi. Skarciła się: Dalej, Doroto! Nie leńcie się, proszę! Musicie zrobić ten półpancerz przed kolacją. Usiadła, napełniła usta szpilkami i zaczęła spinać dwie połówki napierśnika, by nadać mu kształt, zanim klej będzie gotów. Odpowiedzią na modlitwę był zapach kleju. Nie wiedziała o tym. Nie dopuszczała do świadomości, że wyjście z dylematów zależy od pogodzenia się z tym, że wyjścia nie ma; że gdy ktoś wykonuje robotę, która mu odpowiada - ostateczny jej cel traci na znaczeniu; że wiara i niewiara są tym samym, przyjmując iż człowiek robi to, co jest zwyczajowe, pożyteczne i do przyjęcia. Jeszcze nie potrafiła sformułować tych myśli, mogła je tylko przeżywać. Być może mogłaby je sformułować znacznie później i czerpać z nich zadowolenie. Brakowało minuty albo dwu, zanim klej będzie gotów do użycia. Dorota ukończyła spinanie połówek napierśnika i zaczęła w wyobraźni szkicować niezliczone kostiumy, jakie jeszcze pozostały do wykonania. Po Wilhemie Zdobywcy - czy w czasach Wilhelma Zdobywcy znano kolczugi? - był Robin Hood, Lincoln Green oraz łuk i strzała, i Tomasz a Becket w kapie i mitrze, i kreza Królowej Elżbiety I, i trójgraniasty kapelusz księcia Welling-tona. Pomyślała: muszę iść, dopatrzyć ziemniaków o pół do siódmej. A potem "spis czynności", do napisania na jutro. Jutro środa - nie można zapomnieć o nastawieniu budzika na pół do szóstej. Wzięła arkusz papieru i zaczęła układać "spis czynności": 7 godz. Kom. Św. Pani J. niemowlę następny miesiąc iść odwiedzić. Śniadanie. Bekon. Przerwała, by pomyśleć o nowych punktach. Pani J. czyli pani Jowett, żona kowala, do kościoła przychodziła tylko czasem, po urodzeniu kolejnego dziecka i tylko wtedy, kiedy się do niej wcześniej taktownie przymiliło. I muszę zanieść parę tabletek uśmierzających starej pani Frew, myślała Dorota, wtedy chyba przemówi do Georgie'go i każe mu przestać jeść te bikswity podczas mszy. Do swojej listy dopisała panią Frew. Wreszcie, co z jutrzejszym obiadem? Po prostu, myślała, musimy coś Cargillowi zapłacić! A jutro jest herbatka Związku Matek, ukończyły właśnie powieść, którą czytała im panna Foote. Pytanie, co dać teraz? Chyba nie było więcej książek Gene'a Strattona Portera, ich ulubieńca. Może Warwicka Deepinga? Zbyt chyba przeintelektualizowany? I muszę, pomyślała na koniec, prosić Proggetta, żeby zdobył dla nas rozsady jakichś młodych kalafiorów. Klej się rozpuścił. Dorota wzięła dwa nowe arkusze pakowego papieru, pocięła je na wąskie paski i - raczej niezgrabnie ze względu na trudność z utrzymaniem wypukłości napierśnika - przykleiła paski poziomo w poprzek na wierzch i od spodu. Stopniowo sztywniał w jej dłoniach. Wzmocniwszy go ze wszystkich stron, postawiła na sztorc, by się przyjrzeć. Był rzeczywiście całkiem niezły! Jeszcze jedna warstwa papieru i będzie niemal jak prawdziwy pancerz. Żywe obrazy muszą się nam udać, myślała. Jaka szkoda, że nie możemy od kogoś wypożyczyć konia i dać Boadicei rydwanu! Moglibyśmy zarobić nawet i pięć funtów, gdybyśmy mieli dobry rydwan, z kosami na osiach kół. A gdyby się pojawili Hengist i Horsa? Owijacze i uskrzydlone hełmy? Dorota pocięła na paski dwa jeszcze arkusze pakowego papieru i podniosła napierśnik, by nakleić nań ostatnią warstwę. Sprawa wiary i niewiary całkowicie znikła z jej myśli. Pracowała, naklejając pasek po pasku, z pełnym przejęcia nabożnym skupieniem, w przenikliwym zapachu kleju, zbyt zajęta, by przerwać i zapalić lampę. Zapadał zmierzch
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.