ďťż

Potem zniknęła gdzieś koło pasa, by położyć na stole zakorkowany kałamarz i pęk piór...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przyglądali się, jak - nie patrząc na nich - krasnolud wygładził papier, otworzył kałamarz, zanurzył w nim pióro, uniósł je - zawisło w powietrzu niby jastrząb czekający na ofiarę - i zaczął pisać. Vitoller skinął na Tomjona. Jak najciszej wyszli z pokoju. *** Po południu przynieśli pod drzwi tacę zjedzeniem i ryzę papieru. W porze herbaty taca wciąż była na miejscu. Papier znikł. Kilka godzin później przechodzący członek trupy zameldował, że słyszał krzyk: "To nie może działać! Jest tłem do przodu!" i stuk jakiegoś przedmiotu ciśniętego o ścianę. W porze kolacji Vitoller usłyszał wołanie o więcej świec i świeże pióra. Tomjon usiłował wcześniej iść spać, ale sen nie przychodził, spłoszony odgłosami twórczej pasji z sąsiedniego pokoju. Dobiegały stamtąd pomruki o balkonach i czy świat naprawdę potrzebuje maszyn do fal. Reszta była milczeniem, jeśli nie liczyć nieustannego skrobania pióra. W końcu Tomjon zasnął. I śnił. - Do roboty. Czy tym razem mamy wszystko ? - Tak, Babciu. - Rozpal ogień, Magrat. - Tak, Babciu. - Dobrze. Teraz sprawdzimy... - Wszystko tu spisałam, Babciu. - Umiem czytać, moja droga. Dziękuję ci uprzejmie. Co my tu mamy... "Czarodziejski krąg zawiedźmy wkoło kotła, wrzućmy doń zbójczych jadów pełną dłoń..." Co to niby ma być? - Nasz Jason zarżnął wczoraj świnię, Esme. - Jak dla mnie to całkiem dobre flaki, Gytho. Gdybym miała osądzać, to zostało w nich jeszcze parę solidnych posiłków. - Babciu, proszę! - W Klatchu jest wielu głodujących, którzy nie kręciliby na nie nosem, ot co... No dobrze, dobrze. "Kukurydza, soczewica niechaj kocioł ten nasyca'"? A co z ropuszyskiem? - Babciu, proszę... Opóźniasz wszystko. Wiesz, że Mateczka była przeciwna zbędnemu okrucieństwu. Białko roślinne to doskonały zamiennik. - To znaczy, że żabiego oka i bagnistego węża szczęki też nie będzie? - Nie, Babciu. - Ani tygrysiej scuchłego trzewa? - Tutaj. - Co to jest, do diabła? Wybacz mój klatchiański... - To jest trzewo tygrysicy. Nasz Wane dostał je u kupca z obcych stron. -Jesteś pewna? - Nasz Wane specjalnie pytał, Esme. - Dla mnie wygląda jak każde inne trzewo. Zresztą niech będzie. "Dalej! żwawo! hasa! hej! Buchaj, ogniu! Kotle, wrz... "Dlaczego kocioł nie wrze, Magrat! Tomjon obudził się drżący. Pokój zasłoniła ciemność. Na dworze kilka gwiazd przebijało swymi promieniami miejską mgłę, od czasu do czasu rozlegał się gwizd jakiegoś złodzieja czy rabusia, zajętych swoimi absolutnie legalnymi interesami. W sąsiednim pokoju panowała cisza, ale chłopiec widział pod drzwiami wąski pasek światła świecy. Wrócił do łóżka. Za mętną rzeką Błazen także się obudził. Zatrzymał się w Gildii Błaznów, nie z własnego wyboru, ale po prostu książę na nic innego nie dał mu pieniędzy. Zresztą sen i tak nie przychodził. Chłodne mury budziły zbyt wiele wspomnień. Poza tym, kiedy wytężał słuch, słyszał stłumione szlochy i czasem jęki z pokojów studentów, którzy ze zgrozą rozmyślali o czekającym ich życiu. Poprawił twardą jak kamień poduszkę i ułożył się, by zapaść w niespokojny sen. Może śnić. - Dla nadania konsystencji. Ale nie pisze tu, jakiej konsystencji. - Mateczka Whemper sugerowała, żeby wypróbować to w kubku zimnej wody, jak karmel. - Jakiż to pech, że nie przynieśliśmy kubka, Magrat. - Musimy się spieszyć, Esme. Noc już prawie minęła. - Tylko nie miejcie do mnie pretensji, jeśli się coś nie uda. Jak dalej... "Małpi włos... "Kto ma małpi włos?Dziękuje, Gytho, chociaż bardziej mi to wygląda na koci włos. Ale mniejsza z tym. "Małpi włos, potem cykuta", a jeśli to prawdziwa cykuta, to naprawdę bardzo się zdziwię, "z marchwi sok i język z buta... "Rozumiem, to taki żart... - Proszę, szybciej! - Dobrze, dobrze. "Sowi lot i blask świetlika. Zagotować i niech pyka". - Wiesz, Esme, to wcale nie jest takie złe. - Przecież tego się nie pije, głupia najczcigodniejsza! Tom usiadł na łóżku. To znowu one, te same twarze, kłótliwe głosy zniekształcone przez czas i przestrzeń. Nawet kiedy spojrzał w okno, gdzie światło nowego dnia zalewało miasto, wciąż słyszał głosy dudniące w oddali, jak cichnący z wolna grom... - Ja na przykład nie uwierzyłam w ten język z buta. - Ciągle jest strasznie rzadkie. Może trzeba dodać trochę mąki ? - To bez znaczenie. Albo jest już w drodze, albo nie... Tomjon wstał i spłukał twarz wodą z miski. Cisza kłębiła się w pokoju Hwela. Tomjon wciągnął ubranie i otworzył drzwi. Pokój wyglądał, jakby spadł w nim śnieg: wielkie i ciężkie płatki, które spłynęły we wszystkie kąty. Hwel siedział przy swoim niskim stole, z głową złożoną na pliku kartek. Chrapał. Tomjon przeszedł przez pokój na palcach i podniósł przypadkową kulę zgniecionego papieru. Wygładził kartkę i przeczytał: KRÓL: Teraz zawieszę moją koronę na tym krzaku, a wy mi powiecie, gdyby ktoś chciał ją ukraść. Dobrze? WIDZOWIE: Tak! KRÓL: Gdybym tylko mógł znaleźć swojego konika... (Pierwszy Zabójca, wyskakuje zza skały) PUBLICZNOŚĆ: Za tobą! (Pierwszy Zabójca znika) KRÓL: Próbujecie żartować z waszego dobrego Króla, wy niegrzeczne... Potem było mnóstwo skreśleń i wielki kleks. Tomjon odrzucił kartkę i podniósł następną. KRÓL: Jest li to kaczka nóż sztylet, co za obok z przodu przed sobą widzę z zwróconą do mnie ku mej dłoni dziobem rękojeścią? PIERWSZY MORDERCA: Wierzę, że to nie on. O nie, wcale. DRUGI MORDERCA: Prawdę rzeczesz, panie. O tak, te on! Sądząc po fałdach na papierze, tę kartkę ciśnięto o ścianę wyjątkowo mocno. Hwel wytłumaczył kiedyś Tomjonowi swoją teorię natchnień i wyglądało na to, że tej nocy spadały gęsto jak grad. Zafascynowany możliwością wejrzenia w proces twórczy, Tomjon obejrzał jeszcze trzecią zaniechaną próbę: KRÓLOWA: Na bogów, jakiś głos dochodzi! Może to mąż mój powraca! Szybko, do garderoby i nie czekaj na rozkaz wyjścia! MORDERCA: Ależ pokojówka twoja wciąż nosi moje pantofle! POKOJÓWKA (otwierając drzwi): Arcybiskup, wasza wysokość. KAPŁAN (spod łóżka): Na mą duszę! (Wrzawa i zamieszanie) Tomjon zastanawiał się przez chwilę, jak można zamieszać wrzawę. Z wizyt w kuchni pamiętał, że mieszanie zwykle opóźnia wrzenie. Widać Hwel sądził inaczej. Podkradł się do stołu i bardzo ostrożnie wyciągnął plik kartek spod głowy śpiącego krasnoluda, opuszczając ją delikatnie na poduszkę. Na pierwszej stronie przeczytał: Verence, Felmet, Wigilia Pomniejszych Bóstw, Noc Długich Noży, Sztyletów Królów, autorstwa Hwela z trupy Vitollera. Komedia Tragedia w ośmiu pięciu, sześciu trzech dziewięciu aktach. Osoby: Felmet, dobry król. Verence, zły król. Wethewacs, zła czarownica. Hogg, także zła czarownica. Magerat, syrena... Tomjon przewrócił stronę. Scena: Bawialnia, Statek na morzu, Ulica w Psedopolis, Burza na wrzosowisku
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.