ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Magia magią, ale trudno o coś bardziej
przekonującego niż broń palna, kiedy chce się zniechęcić facetów z kijami bejsbolowymi. I na
pewno nie miałem zamiaru płaszczyć się przed Johnnym Marconem o duszy tygrysa, pozwolić
mu, żeby mi rozkazywał, pozwolić, żeby myślał, że wolno mu mnie śledzić, kiedy mu się
podoba. Tak nie będzie. Nie sprawi tego żadna siła, na ziemi ani w piekle. W głowie mi
pulsowało, moje ręce drżały, ale zszedłem po drabinie do pracowni i zacząłem kombinować, jak
wyrwać komuś serce z piersi z odległości dwóch kilometrów.
Kto powiedział, że nigdy nie robię nic zabawnego w piątkowy wieczór?
Rozdział 11
Poświęciłem na to resztę nocy i część poranka, ale doszedłem, jak mógłbym zamordować
kogoś tak, jak zabito Tommyego Tomma i Jennifer Stanton. Gdy po raz piąty czy szósty
sprawdziłem liczby, wgapiłem się w swoje obliczenia. To nie miało żadnego sensu. To było
niemożliwe. A może wszyscy nie docenialiśmy tego, jak bardzo niebezpieczny był morderca.
Złapałem prochowiec i wypadłem z mieszkania, nie zawracając sobie głowy tym, jak
wyglądam. Nie mam w domu luster. Zbyt często mogą być wykorzystane jako okna lub drzwi.
I bez spojrzenia w lustro byłem całkowicie pewien, że wyglądam jak wrak. Wsteczne lusterko
studebakera tylko to potwierdziło. Twarz miałem wymiętą, z cieniem zarostu i głęboko
podkrążonymi, przekrwionymi oczami. Włosy wyglądały tak, jakbym przejechał na pędzącym
motocyklu przez chmurę tłustych spalin. Ciągłe przygładzanie włosów spoconymi dłońmi
powoduje to samo. Zwłaszcza jeśli robisz to bez przerwy przez dwanaście czy czternaście
godzin.
To wszystko nie miało znaczenia. Murphy potrzebowała tych informacji i musiała je dostać.
Sprawy wyglądały źle. Bardzo, bardzo źle.
Szybko dojechałem na policję, zdając sobie sprawę, że Murphy chciałaby usłyszeć to ode
mnie bezpośrednio. Wydział, w którym pracowała, mieścił się w kompleksie starych budynków
zajmowanych przez policję miasta Chicago. Budynek był zaniedbany i podupadły, przypominał
starego żołnierza, który mimo wszystko stoi na baczność, ze wszystkich sił starając się trzymać.
Ściana pokryta była graffiti, a dozorca nie przyjdzie go usunąć przed poniedziałkiem.
Zaparkowałem na miejscu dla gości nic trudnego w sobotę rano i wszedłem po schodach
do wnętrza. Za kontuarem recepcyjnym nie było wąsatego starego wiarusa, którego spotykałem
poprzednio. Jego miejsce zajęła siwiejąca matrona o stalowych oczach. Obrzuciła mnie
spojrzeniem wyrażającym dezaprobatę dla mojego wyglądu, kazała mi czekać, dopóki nie
skontaktuje się z Murphy. Kiedy tak czekałem, weszło dwóch funkcjonariuszy, prowadząc
miedzy sobą mężczyznę w kajdankach. Nie stawiał oporu, w gruncie rzeczy wręcz przeciwnie.
Miał opuszczoną głowę i zawodził, prawie śpiewał. Był raczej szczupły i miałem wrażenie, że
młody. Dżinsowe spodnie i kurtkę miał wygniecione i w nieładzie, tak samo jak włosy. Policjanci
podprowadzili go do recepcji i jeden z nich powiedział:
To ten świadek, którego wzywaliśmy. Weźmiemy go na górę i potrzymamy, dopóki nie
przejrzy na oczy.
Recepcjonistka podała papiery, które jeden z policjantów wziął pod pachę, potem obaj
zaczęli taszczyć młodego człowieka po schodach. Czekałem dalej, trąc zmęczone oczy. W końcu
połączyła się z kimś na górze. Mruknęła zdziwiona i powiedziała:
Dobrze, pani porucznik. Przyślę go.
Skinęła ręką, żebym przeszedł. Czułem na sobie jej wzrok, kiedy ją mijałem, i na wpół
świadomie pomacałem się po głowie i szczęce.
Wydział specjalny znajdował się za drzwiami u szczytu schodów i miał małą poczekalnię.
Były tam cztery twarde krzesła i zapadnięta kanapa, wielkie zagrożenie dla twoich pleców, jeśli
próbowałbyś na niej spać. Gabinet Murphy był na końcu podwójnego rzędu boksów.
Murphy stała na progu swojego gabinetu z męczeńskim wyrazem twarzy i z telefonem
przyciśniętym do ucha. Wyglądała jak nastolatka w trakcie kłótni ze swoim chłopakiem, który
wyjechał z miasta. Urwałaby mi łeb, gdybym powiedział coś takiego głośno. Pomachałem do
niej, a ona skinęła mi głową. Wskazała poczekalnię i zamknęła za sobą drzwi.
Usiadłem na jednym z krzeseł, opierając głowę o ścianę. Właśnie zamknąłem oczy, kiedy
usłyszałem wrzask dochodzący z tyłu, z korytarza. Słychać było odgłosy szamotaniny, kilka
przeraźliwych okrzyków i ten sam wrzask powtórzył się, tym razem bliżej.
Zadziałałem bez zastanowienia byłem zbyt zmęczony, żeby myśleć. Wstałem i wyszedłem
do holu, w kierunku źródła dźwięku. Z lewej strony znajdowały się schody, w prawo ciągnął się
korytarz. Dostrzegłem postać, sylwetkę biegnącego mężczyzny zbliżającego się do mnie
wielkimi krokami. Był to ten sam facet, który kilka minut temu bezwładnie zwisał pomiędzy
policjantami. To on wrzeszczał. Usłyszałem rumor i zza rogu wyłonili się obaj funkcjonariusze,
których również widziałem przedtem na dole. Żaden z nich nie był już młody, biegli wypinając
brzuchy i z trudem łapiąc oddech. Każdy jedną ręką przytrzymywał pas z pistoletem na biodrze.
Stać! krzyknął jeden z nich. Zatrzymać tego człowieka!
Włosy zjeżyły mi się na karku. Biegnący w moją stronę człowiek wrzeszczał wysokim,
przerażonym głosem. Był to długi, nieprzerwany dźwięk pełen... czegoś. Strach, panika, żądza,
wściekłość wszystko razem splątane i wyrzucone w przestrzeń przez jego struny głosowe.
W ułamku sekundy w mrocznym korytarzu dostrzegłem rozszerzone źrenice, wytrzeszczone
oczy, dżinsową kurtkę i znoszone spodnie. Ręce, prawdopodobnie w kajdankach, trzymał za
plecami. Nie widział korytarza, którym biegł. Nie wiem, na co patrzył, ale miałem nieodparte
wrażenie, że wcale nie chcę tego wiedzieć. Gnając na oślep, zbliżał się do mnie i do schodów,
niewidzący, niebezpieczny dla samego siebie.
Nie była to w żadnym wypadku moja sprawa, ale nie mogłem pozwolić, żeby się połamał,
spadając ze schodów. Rzuciłem się ku niemu z całą siłą, na jaką było mnie stać, próbując
wpakować mu ramię w żołądek i powstrzymać go, tak jak blokuje się przeciwnika na boisku.
Nie bez powodu eliminowano mnie co roku ze szkolnej drużyny. Staranowałem go, ale on
tylko wypuścił powietrze i zatoczył się na ścianę. Tak jakby w ogóle nie widział, że go atakuję,
jakby nie zauważył, że tam jestem. Patrzył niewidzącym wzrokiem i wrzeszczał. Odbił się od
ściany i pędził dalej w kierunku schodów
|
WÄ
tki
|