ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Liz jest doprowadzona do rozpaczy.
Doprowadzona do rozpaczy.
- Za miesiąc?
- Chyba... chyba za dwa tygodnie - Emma zająknęła się. - Och, moja droga -
powtórzyła i wyszła.
Nie płakała. Naturalnie. Dlaczego miałaby płakać? Ruth też nie płakała. Może
wybuch
miał nastąpić z opóźnieniem.
Rachaela spojrzała na pogrążającą się w mroku biała ulicę, na pryzmy śniegu
spiętrzone pod ścianami, na przechodniów ślizgających się po lodzie.
W pokoju panowała ogłuszająca cisza.
Ruth już nie przychodziła do domu w czasie przerwy na lunch. Zabierała kanapki i
jadła je w szkole. Robienie kanapek stało się dla Rachaeli dodatkowym
obowiązkiem. Emma
czasami dawała Ruth również śniadania, ale z nimi nie było kłopotów - płatki
kukurydziane
albo tosty. Bardziej denerwujące było przygotowywanie kolacji. Dziecko wymagało
i było
przyzwyczajone do ciepłych posiłków.
Po szkole Ruth wchodziła do mieszkania i czekała na Rachaelę za parawanem. Nigdy
nie odzywała się pierwsza.
- Cześć, Ruth.
- Cześć, mamusiu.
Rachaela nienawidziła gotowania. Zazwyczaj musiała przyrządzać potrawy, których
sama nie lubiła, i to dwa dania. Rachaela próbowała podawać to, co Ruth jadała u
Emmy, co
dziewczynka lubiła albo co było dla niej zdrowe: kiełbaski i frytki, kurczaki i
kalafiory,
marchewkę, smażoną rybę z serem i pieczoną fasolę.
Ruth była również przyzwyczajona do deserów, więc Rachaela kupowała jej ciastka
z
owocami i lody, ale to już nie było tak smaczne; Emma sama robiła placki ze
śliwkami i
kremy, racuszki i pieczone jabłka.
Rachaela wyjęła wielką błękitną paterę i ułożyła na niej jabłka, pomarańcze,
gruszki i
banany, jak robiła to Emma.
W lodówce, która dosłownie pękała w szwach, pojawiły się soki pomarańczowe,
napoje gazowane i pepsi.
Wykarmienie dziecka było kosztowne.
Na szczęście pralka radziła sobie z ubrankami Ruth tak samo dobrze, jak przez
minionych kilka lat. Emma prasowała bluzki Ruth; Rachaela kupując nowe wybierała
takie,
których nie trzeba prasować.
Po kolacji Ruth kryła się za parawanem. Odrabiała lekcje, jeżeli miała coś
zadane,
albo malowała dzikie, jaskrawe obrazki, przedstawiające lasy pełne lwów i zamki
w ogniu,
pojedynki na pustyni, okręty w burzy. Jej wyobraźnia oczywiście była podsycana
przez
szkołę i książki; dwa razy w tygodniu chodziła do biblioteki, zazwyczaj sama.
Poza wydatkami na jedzenie i stałym wyrastaniem z ubrań sprawiała niewiele
kłopotu.
Spała bezgłośnie. Nocą trudno było powiedzieć, czy rzeczywiście jest za swym
parawanem.
Mieszkanie Emmy stało puste przez sześć miesięcy, potem wprowadzili się nowi
lokatorzy.
Niestety, byli trochę uciążliwi dla pozostałych mieszkańców domu: dwoje młodych
ludzi, którzy wieczorami słuchali głośnej muzyki i czasami toczyli hałaśliwe
kłótnie,
włączając w sferę swych poczynań również podest między piętrami.
Ruth nie reagowała na tę inwazję obcych. Nigdy nie płakała za Emmą.
Na początku listy od Emmy, pisane na jasnym kolorowanym papierze, przychodziły
co dziewięć czy dziesięć dni. Ruth czytała je w kąciku i chowała do jednej z
szuflad. Nigdy
nie komentowała ich treści, nie okazywała też zadowolenia z tego, że je
otrzymuje. Po kilku
miesiącach listy zaczęły przychodzić coraz rzadziej. Ruth nie odpowiedziała ani
na jeden.
- Jeżeli chcesz napisać do Emmy - powiedziała Rachaela - po prostu weź sobie
papier
i kopertę z szafki. - Trzymała je tam w tym celu. - Znaczki też tam są. - Ruth
odparła, że wie
o papierze i znaczkach. Nie skorzystała z nich.
Cztery miesiące później Rachaela też dostała list od Emmy. Emma była w siódmym
niebie, zasypała Rachaelę wieściami o Liz, ale pytała także o Ruth. Dzieci tak
nie lubią pisać
listów. Pamiętam, że dla mnie było to koszmarem. Rachaela odpowiedziała na list
po
tygodniu. Ruth i ona mają się dobrze, nic ciekawego się nie wydarzyło, Ruth ma
wiele prac
domowych i przesyła jej pozdrowienia. Rachaela nawet nie pytała, czy Ruth
rzeczywiście
tego by chciała. Prawdopodobnie nie. Emma odeszła w przeszłość.
Ta zdawkowa korespondenta położyła kres zabiegom Emmy, wreszcie obie zaczęły o
niej zapominać. Pewnego dnia Rachaela znalazła wszystkie kolorowe listy od Emmy
w koszu
na śmieci pod zlewem.
Niedługo po wyjeździe Emmy usiadła z Ruth przy małym stole.
- Przykro mi, że Emma musiała odejść. Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale
spróbujemy
radzić sobie jak najlepiej. - Ruth milczała, nawet na nią nie spojrzała.
Rysowała wysoką
kobietę w szacie z szerokimi rękawami. - Wiesz, że nie mogę poświęcić ci tyle
czasu, co
Emma. Pracuję. Ale jeżeli będziesz miała jakieś problemy, musisz mi o nich
powiedzieć,
ponieważ Emmy już nie ma. Rozumiesz?
- Tak - odparła Ruth po chwili.
Rachaela nie powiedziała, że najchętniej zostawiałaby ją samą tak często, jak
tylko
możliwe, i że w zamian oczekiwałaby tego samego. Nie musiała tego mówić. To już
było
milczącym porozumieniem, wynikającym z długiego doświadczenia.
Rachaela pamiętała o błędzie, jaki popełniła jej matka w czasie wymuszonych prób
troszczenia się o dziecko, którego nie chciała, i wtrącania w jego życie.
Ruth i ona zachowywały neutralność.
Nigdy nie miały zostać przyjaciółkami, ale dzięki utrzymywaniu dystansu nie
mogły
zostać wrogami.
Rachaela już nie nienawidziła córki; Ruth była obecnie istotą, która potrafiła
samodzielnie, nie szukając u niej pomocy, korzystać z łazienki, jeść, myć się,
ubierać i bawić.
Skoro Ruth nie płakała, nie było potrzeby rozkładania sztucznego parasola
współczucia i ciepła, którego Rachaela nie czuła.
Nie próbowała stosować wobec Ruth dyscypliny, pozwalała jej zmierzać własną,
dziką i milczącą drogą.
Dziewczynka nigdy nie pokazywała Rachaeli ani prac domowych, ani rysunków, ani
książek - ale Rachaela pozwalała jej korzystać z biblioteczki, teraz
przeładowanej, a raz czy
dwa, gdy miała więcej pieniędzy, kupiła jej książki z dziedziny fantastyki, Kay
Nielsen i Vali
Myers. Ruth przyjęła te prezenty bez widocznego entuzjazmu, ale ślęczała nad
nimi w swym
kąciku za parawanem.
Emma zostawiła dwa szklane przyciski i błękitnego szklanego kota. Na ósme
urodziny
Rachaela kupiła Ruth coś na miejscowym pchlim targu. Była pełna złych przeczuć,
a
jednocześnie przekonana, że postępuje słusznie. Było to lustro w ramie zdobionej
purpurowymi irysami, pawimi piórami, muszelkami z różowego matowego szkła. - Och
-
sapnęła Ruth na jego widok. Podziękowała Rachaeli chłodno i zaniosła lustro za
parawan.
Roślina zwana Davidem zwiędła, chociaż Rachaela postawiła ją na parapecie
|
WÄ
tki
|