ďťż

Poszedł do miejsca, w które Meehan zaprowadził go rano...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tam, gdzie ogrodnik po południu przerwał pracę, znalazł taczki i rozmaite narzędzia. Przeczytał numer na tabliczce i uważnie rozsypał popiół. Następnie wziął z taczek miotłę i starannie wtarł go w ziemię. Uznawszy, że już wystarczy, odłożył miotłę dokładnie na poprzednim miejscu i odszedł. Dopiero w samochodzie natrafił na pierwszą przeszkodę - gdy wsiadł, chart prześliznął mu się między nogami i uciekł. Rzucił się w pogoń. Pies skręcił za kaplicę i biegł ścieżką, którą on sam przed chwilą szedł. Gdy dotarł do miejsca, gdzie rozsypał prochy, chart siedział już w mokrej trawie i cichutko skomlał. Podniósł go i podrapał za uchem. Przez całą drogę do samochodu przemawiał do niego pieszczotliwie. Tym razem nie puścił zwierzęcia, póki nie zamknął drzwi. Umieścił go na tylnym siedzeniu i szybko odjechał. Dopiero wyjechawszy na główną drogę pozwolił sobie na chwilę odprężenia. Głęboko wciągnął powietrze. Zapalając papierosa zauważył, że drżą mu ręce. Udało się, ale napięcie nie minęło. Przez chwilę wydawało mu się, że Billy Meehan nie przestanie nawet po śmierci szkodzić ludziom - ale przecież przestał istnieć; dosłownie został starty z powierzchni ziemi, a on nie odczuwał z tego powodu najmniejszej skruchy. Na PauFs Square zwolnił i rozejrzał się. Szczęście dopisało mu do samego końca. Podwórze było puste. Wstawił wóz do garażu, zostawił wewnątrz kluczyki, charta i szybko odszedł. Kiedy wrócił na plebanię, księdza da Costy jeszcze nie było. Cicho wszedł na górę i zajrzał do sypialni Anny. Spała spokojnie, więc zamknął drzwi i wrócił na dół. Obejrzał dokładnie dywan w salonie, ale nie było na nim śladów krwi. Otworzył barek i nalał sobie dużą whisky. Kiedy dolewał do szklanki wodę sodową, otworzyły się drzwi. Odwrócił się. Wchodził ksiądz da Costa. Zatrzymał się zdumiony. - Co pan tu robi, Fallon? - Nagle pobladł i jęknął - Wielki Boże, Anna! Wbiegł na schody. Fallon podążył za nim. - Nic jej nie jest. Śpi. Ksiądz spojrzał na niego. - Co się stało? - Był tu nieproszony gość. Zjawiłem się w porę, żeby go wypłoszyć. - Ktoś od Meehana? - Możliwe. - Wzruszył ramionami. - Nie zdążyłem mu się przyjrzeć. Ksiądz krążył po hallu z palcami splecionymi tak mocno, aż zbielały mu stawy. - Boże! Kiedy to wszystko się skończy? - Wyjeżdżam w niedzielę wieczorem - odparł Fallon. - Załatwiono mi miejsce na statku odpływającym z Hull. - I myśli pan, że to wystarczy? - Ksiądz potrząsnął głową. - Głupio pan rozumuje, panie Fallon. Jack Meehan nie będzie czuł się bezpieczny, dopóki ja żyję. Zaufanie, prawda, honor, obietnica - to wszystko nie istnieje dla niego. Dlaczego miałby sądzić, że ma to dla innych jakieś znaczenie? - Zgoda. To moja wina. Co ksiądz chce, żebym zrobił? - Może pan zrobić tylko jedno - odrzekł duchowny. - Uwolnić mnie tylko na jeden sposób. - I resztę życia spędzić w celi? Aż takim bohaterem nie jestem. Podszedł do drzwi frontowych. - Na pewno nic jej się nie stało? - zapytał ksiądz. - Musi się tylko dobrze wyspać. Jest dużo silniejsza, niż ksiądz przypuszcza, i to pod każdym względem. Położył rękę na klamce. - To był bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, że pan zjawił się w porę... - No dobrze; obserwowałem ten dom. Da Costa ze smutkiem pokręcił głową. - Widzisz, przyjacielu, wbrew sobie robisz dobre uczynki. Jesteś człowiekiem straconym. - Niech to szlag trafi! - warknął Fallon. Skoczył w deszcz i pośpiesznie się oddalił. Rozdział XIII KOŚCIÓŁ WOJUJĄCY Gdy Anna weszła do gabinetu, ksiądz da Costa pakował szaty liturgiczne do małej walizki. Był szary ranek, za oknem nieprzerwanie padał deszcz. Anna była nieco bledsza niż zwykle, ale poza tym wydawała się całkiem spokojna. Miała na sobie szarą spódnicę i sweter. Włosy związała czarną wstążką. Ujął obie jej dłonie i poprowadził do kominka. - Jak się czujesz? - Znakomicie, naprawdę. Wychodzisz? - Niestety, muszę. Wczoraj umarła jedna z zakonnic w klasztorze Matki Boskiej Miłosiernej. Siostra Maria Gabriela. Poprosiły mnie o odprawienie nabożeństwa. - Zawahał się. - Wolałbym nie zostawiać cię samej. - Dam sobie radę. O wpół do jedenastej siostra Klara przyprowadzi dzieci ze szkoły powszechnej na .próbę chóru. Potem mam do dwunastej prywatną lekcję. - To dobrze. Zanim skończysz, będę z powrotem. Wziął walizeczkę, podał ramię Annie i oboje przeszli przez hali. - Weź płaszcz. Potrząsnął głową. - Wystarczy parasol. - Otworzył drzwi i znów się zawahał. - Pomyślałem sobie, Anno, że chyba powinnaś na jakiś czas wyjechać. Póki ta sprawa nie zostanie tak czy inaczej załatwiona. - Nie - odpowiedziała stanowczo. Odstawił walizkę na podłogę i przytulił ją. - Nigdy jeszcze nie czułem się tak bezradny. Tak zbity z tropu. Może po tym, co się stało wczoraj wieczorem, powinienem porozmawiać z Millerem. - Nie możesz tego zrobić - przerwała mu szybko, za szybko. - Musiałbyś wmieszać w to Fallona. Popatrzył na nią badawczo. - Lubisz go, prawda? - Nie wybrałabym tego określenia - odpowiedziała spokojnie. Współczuję mu - jest naznaczony przez życie. Gorzej - mówiła nadspodziewanie żarliwie - człowiek, który nie ma duszy, nie potrafi tak cudownie grać. Bóg nie może być aż tak nieludzki. - Największym darem boskim dla człowieka jest wolna wola. Każdemu, moja droga, dane jest prawo wyboru między dobrem a złem. - Dobrze - powtórzyła z uporem. - Ja wiem jedno na pewno: wczoraj, kiedy potrzebowałam pomocy tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu, ocalił mnie właśnie Fallon. - Wiem. - Ksiądz skinął głową. - Obserwował dom. Blade policzki zarumieniły się; jej twarz zmieniła wyraz. - I nie obchodzi cię, co się z nim stanie? - Ależ obchodzi mnie - był bardzo poważny. - Może bardziej, niż potrafisz zrozumieć. Widzę człowieka genialnego, który spadł do rynsztoka. Widzę ludzką istotę, wspaniałą istotę, która z sobie tylko znanych ciemnych powodów chce się sama zgubić. - To mu pomóż! - Uratować kogoś wbrew niemu? To jest możliwe tylko w książkach. W życiu rzadko. Kimkolwiek jest mężczyzna podający się za Martina Fallona, jedno jest pewne: sam siebie nienawidzi za to, co zrobił i za to, czym się stał. Zżera go odraza do samego siebie. W głowie Anny był zamęt. - Nic z tego nie rozumiem. - Ten człowiek szuka śmierci na każdym zakręcie. Powita ją ze szczerą radością. - Westchnął. - O tak, kochanie, przejmuję się tym, co się stanie z Martinem Fallonem, przejmuję się z całego serca. Tragedia polega na tym, że on się nie przejmuje. Zostawił ja na progu i spiesznie odszedł przez cmentarz
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.