ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Kuba Dorsz położył cyrograf na kamieniu i chwyciwszy pióro zamierzał nakreślić wielki krzyż. Bies jednak w ostatniej chwili chwycił go za rękę. - Podpisz się innym znakiem! - poprosił. - Tego nie uznają w piekielnej kancelarii. Żołnierz więc nakreślił niewprawnie kotwicę, a potem schowawszy trzos, podał czartu halabardę i nałożył na jego rogaty łeb swój wielki holenderski hełm. Śnieżyca dęła coraz natarczywiej. - No, gotowe! - powiedział Kuba przyjrzawszy się uważnie swemu zastępcy. - Wprawdzie nie masz żołnierskiej postawy, jesteś chuderlawy i twoja lewa noga niezbyt nadaje się do marszu, ale za strażnika od biedy ujdziesz. Stój tu, dopóki nie wrócę. Wypiję za to kielich rumu na twe zdrowie. Diabeł otulił się w opończę i szczękając zębami poprosił: - Jeno nie siedź w gospodzie zbyt długo, bo po piekielnych upałach ta gdańska zima mocno daje mi się we znaki. - Nie bój się. Rychło wrócę! - uspokoił go Kaszuba i wielkimi krokami pomaszerował do miasta. Minął Wyżynną Bramę, przeszedł obok Katowni i Wieży Więziennej, przebył Złotą Bramę i ulicę Długą, poszedł przez Długi Targ i Zieloną Bramę na Długie Pobrzeże; gdzie w karczmie "Pod Zieloną Powałą" weselili się marynarze. Złota mu nie brakło, a więc i kompania szybko się znalazła. Stawiał wszystkim rum, piwo i złotą gdańską wódkę, aż w oczach biesiadników pojawiła się mgiełka. Kulawy bosman, z czerwoną szramą na policzku, wznosząc kielich rumu, trącił się nim z Kubą i zaśpiewał ochrypłym głosem: Pije Kuba do Jakuba, Jakub do Michała, pijesz ty, piję ja, kompanija cała... Kuba wtórował mu rozochocony trunkiem i wesołym towarzystwem: A kto nie wypije, tego we dwa kije, łupu cupu po kożuchu, niech po polsku żyje... Ściany gospody poczęły kołysać się jak burty okrętu podczas morskiej burzy. - Można myśleć - rzekł Dorsz - żeśmy w okrętowej kajucie podczas sztormu. Bosman zaśmiał się rubasznie. - Boisz się sztormu? - Gdzieżbym się bał! - odparł żołnierz. - Przecie ja rybak! Niejedną morską burzę przebyłem. Morze to moja matka. Służba w lądowym wojsku obmierzła mi jak najgorsze więzienie. - No to chodź z nami! - zaproponował nowy znajomy. - Widzę, żeś chłop zdatny do kielicha i miecza. W ostatniej bitwie straciliśmy kilku marynarzy. Poproszę kapitana, by przyjął cię do załogi. Kuba pokazał w uśmiechu duże, białe zęby. - Ja na to jak na lato! - zapewnił. - Nie mogę teraz wrócić do wartowni. Miałbym od porucznika! Bał się, że stwierdzono już, kto go zastąpił na posterunku, toteż nie kwapił się do powrotu. "Jeśli nawet - myślał - nie wsadzą mnie do więzienia za samowolne opuszczenie warty, to diabeł, skoro tylko się pojawię na Wyżynnej Bramie, porwie mnie na dno piekła. Lepiej nie pokazywać się na oczy ani porucznikowi, ani czartu". Razem z żeglarzami skwapliwie ruszył do Wisłoujścia, gdzie przy zamczystych murach twierdzy, nad którymi bielała wysoka wieża morskiej latarni, stały okręty króla jegomości. O nasze okręty Szwed zęby połamie, będą witać nas gdańszczanki przy Zielonej Bramie... - śpiewał Kuba wraz z marynarzami, wspinając się po trapie na pokład "Panny Wodnej". Jak powiedział bosman, kapitan chętnie przyjął go do załogi. I tak oto rozpoczęło się nowe, pełne barwnych przygód, bitew i wypraw życie gdańskiego żołnierza. Długo tułał się po świecie. Zawijał do rozmaitych portów, poznawał nowe morza, lądy i wyspy. Tymczasem diabeł nie ruszał się ze swego posterunku. Kiedy przyszedł żołnierz, by zluzować Kubę, czart nastawił tylko groźnie ostrze halabardy. - Precz! - zawołał skrzekliwie. - Zluzować może mnie tylko Kuba Dorsz. Wojak popatrzył na dziwnego strażnika, zauważył przekrzywiony hełm i kosmaty ogon wynurzający się spod opończy. "Mądrej głowie dość pałką w łeb!" - pomyślał i co tchu wrócił na wartownię. - Diabeł stoi na posterunku przy Wyżynnej Bramie! - zawołał już od progu. Żołnierze zaśmiali się hucznie. - Upiłeś się chyba! - krzyknął setnik. - Nie wierzycie, to idźcie sami zobaczyć! - odciął się żołnierz. Poszedł setnik; przystanął przed bramą i widzi: bies stoi przy bramie, w opończę się otula i grozi halabardą każdemu, kto nadchodzi. - Co tu robisz?! - krzyknął gdański wojak. - Zastępuję Kubę Dorsza. Nie odejdę stąd, póki on nie wróci. Zobaczył setnik, że to nie żarty, pobiegł do wartowni i opowiedział o wszystkim oficerowi. - Już ja sobie dam z tym czartem radę! - zapewnił porucznik i poszedł ku Wyżynnej Bramie. Ale i jemu nie powiodło się lepiej niż poprzednikom. Diabeł pozostał na posterunku. Mijały dni i noce, tygodnie i miesiące, a on trwał niewzruszenie. Zardzewiały mu hełm i halabarda, zrudziała od deszczu opończa. Poszła po całym Pomorzu wieść: "Gdańskiej Wyżynnej Bramy diabeł strzeże". Przyglądali się przybysze niezwykłemu strażnikowi jak dziwowisku. Śmieli się z niego chłopcy łowiący ryby w miejskiej fosie, zaczepiali go żeglarze i flisacy. Nic jednak nie zdołało ruszyć go z miejsca. Stał tak przez długich siedem lat, aż wreszcie doczekał się chwili, kiedy Kuba Dorsz wrócił do miasta. Znużony czart, którego nos krzywy jak haczyk wydłużył się jeszcze bardziej i sięgał niemal spiczastej brody, z dala już zawołał do żeglarza: - Nareszcie wracasz! Ciebie tylko po śmierć posłać. Myślałem, że nogi wrosną mi w ziemię z tego czekania. Zluzuj mnie natychmiast! Całe piekło już chyba niepokoi się o mnie. Kuba powoli zbliżył się do strażnika i odparł śmiało: - Co nagle to po diable, przyjacielu! Porozmawiajmy najpierw. Mogę cię zluzować, bo i rum, i żeglarskie przygody zdołały już mi się znudzić. Zamierzam osiąść w mieście, ożenić się, dochować dzieci. Chętnie więc wróciłbym do miejskiej straży i zastąpił cię na tym posterunku. Ale nie za darmo. Diabeł, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, wybełkotał: - Dam ci wszystko, czego zapragniesz, tylko się pośpiesz
|
WÄ
tki
|