ďťż

- Po prostu idź już, Billy, dobrze? Nie zadawaj pytań...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie chcę na nie odpowiadać. Halleck spojrzał na nią i w jej oczach, pomimo łez, dostrzegł wyraz nieugiętości. Nie miała zamiaru powiedzieć mu, gdzie był Cary. I właśnie wtedy, wiedziony impulsem, którego nie potrafił zrozumieć zarówno wtedy, jak i później, bez zastanowienia rozpiął wiatrówkę i rozchylił ją tak, jakby się przed nią obnażał. Usłyszał zduszony okrzyk zdumienia. - Spójrz na mnie, Leda - powiedział. - Straciłem siedemdziesiąt funtów. Słyszysz? Siedemdziesiąt funtów! - To nie ma nic wspólnego ze mną! - wykrzyknęła stłumionym, z lekka ochrypłym głosem. Jej twarz nabrała chorobliwie żółtawego odcienia. Na policzki wystąpiły jej pąsy, jak rumieńce na- 75 malowane szminką na obliczu klowna. Oczy wydawały się surowe. Usta rozchyliły się w drapieżnym grymasie, ukazując idealnie utrzymane zęby. - Nie, ale muszę porozmawiać z Carym - naciskał Halleck. Wszedł na pierwszy stopień werandy, w dalszym ciągu mając rozchyloną kurtkę. / naprawdę muszę - pomyślał - wcześniej nie byłem tego pewny, ale teraz wiem to na pewno. - Proszę, Leda, powiedz mi, gdzie on jest. Jest tutaj? - Czy to byli Cyganie, Billy? Odpowiedziała pytaniem i przez chwilę zaparło mu dech w piersiach. Odrętwiałą dłonią schwycił się za poręcz werandy. Wreszcie zdołał nabrać tchu. Rozległo się ciche - ufff. - Gdzie on jest, Leda? - Najpierw odpowiedz na moje pytanie. Czy to byli Cyganie? I nagle teraz, kiedy miał szansę powiedzieć to na głos, stwierdził, że ma z tym spore trudności. Przełknął głośno ślinę - i pokiwał głową. - Tak. Myślę, że tak. Klątwa. Coś w rodzaju klątwy. - Przerwał. - Nie, nie coś w rodzaju. Dość tych bzdur i oszukiwania samego siebie. Wydaje mi się, że pewien Cygan rzucił na mnie klątwę. Spodziewał się, że kobieta wybuchnie ironicznym śmiechem. Często słyszał taką reakcję w swoich snach i wyobrażeniach. Ona jednak tylko pochyliła głowę, a jej ramiona nagle skurczyły się. Przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy tak głębokiej, że pomimo panicznego strachu Halleck poczuł drażniącą, nieomal bolesną potrzebę dzielenia z nią zakłopotania i grozy. Wszedł na drugi i trzeci stopień werandy, dotknął delikatnie jej ramienia i doznał szoku, dostrzegając na jej twarzy wyraz nie skrywanej nienawiści, kiedy w końcu uniosła głowę. Cofnął się gwałtownie, zamrugał... a potem chwycił się poręczy, aby nie spaść ze schodów i nie wylądować na ziemi. Jej reakcja była niemal identyczna z tą, którą on przez moment odczuwał względem Heidi tamtego wieczoru. Fakt, iż podobna nienawiść mogła zostać skierowana przeciwko niemu, wydał mu się zarazem niewytłumaczalny i przerażający. 76 - To twoja wina! - syknęła - to wszystko twoja wina! Czemu musiałeś potrącić tę głupią cygańską pizdę? To wszystko twoja wina! Patrzył na nią, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Pizda ? Sprawiał wrażenie zakłopotanego. Czyja usłyszałem, ze Leda Ros-sington powiedziała "pizda"? Kto by uwierzył, ze ona w ogóle zna to słowo? I zaraz potem przyszło mu na myśl: Mylisz się, Leda. To była Heidi, nie ja... A ona czuje się świetnie. Jest cała w skowronkach. Zdrowa jak byk. Robi... Nagle oblicze Ledy zmieniło się. Spojrzała na Hallecka ze spokojną, łagodną obojętnością. - Wejdź-powiedziała. Przyniosła mu martini, o które poprosił, w ogromnym kieliszku. Na wykałaczce w kształcie pozłacanego mieczyka były nabite dwie oliwki i maleńkie cebulki. A może ten mieczyk był ze szczerego złota. Martini było bardzo mocne, ale Halleck nie miał nic przeciwko temu, choć z doświadczenia po popijawach z ostatnich trzech tygodni wiedział, że jeśli nie zwolni tempa, niedługo się zwali. Jego wytrzymałość na alkohol malała równomiernie z utratą wagi. Mimo to pociągnął spory łyk i z wdzięcznością zamknął oczy, czując, jak alkohol rozlewa przyjemne ciepło wewnątrz jego żołądka. Dżin, cudowny, wysokokaloryczny dżin - pomyślał. - On jest w Minnesocie - powiedziała matowym głosem, siadając ze swoim martini w ręku. Jej drink był większy niż ten, który nalała Billy'emu. - Ale nie pojechał z wizytą do rodziny. Jest w klinice Mayo. - Mayo... - Jest przekonany, że to rak - ciągnęła. - Mikę Houston nie potrafił wykryć żadnych nieprawidłowości, podobnie jak dermatolodzy z miasta, u których zasięgał porad, ale mimo to on nadal jest przekonany, że to rak. Czy wiesz, że z początku myślał, iż złapał od kogoś syfa? Billy spuścił wzrok zakłopotany, ale to okazało się niepotrzebne. 77 Leda patrzyła nie widzącymi oczami, jakby mówiła do ściany. Od czasu do czasu sączyła łyk dńnka. Poziom alkoholu zmniejszał się powoli, acz regularnie. - Kiedy to w końcu powiedział, wybuchnęłam śmiechem. Roześmiałam się i powiedziałam: "Cary, jak myślisz, że to jest syf, to wiesz mniej o chorobach wenerycznych niż ja o termodynamice". Nie powinnam go wyśmiewać, ale to był jedyny sposób, żeby... no wiesz, zmniejszyć napięcie. Napięcie i lęk. Lęk? Zgrozę. Mikę Houston przepisał mu maści, które nic nie pomogły, potem dermatolodzy stosowali inne, też bez rezultatu, a wreszcie zaczęli szprycować go zastrzykami, ale one również nie poskutkowały. I właśnie wtedy przypomniałam sobie starego Cygana z na wpół wyżartym nosem i to, jak wyszedł z tłumu ludzi na pchlim targu w Raintree, w tydzień po twoim przesłuchaniu, Billy. Wyłonił się z tłumu i dotknął go... Dotknął Cary'ego. Przyłożył rękę do twarzy Cary'ego i powiedział coś. Spytałam go wtedy, co to było, i zapytałam go później, kiedy to zaczęło się rozprzestrzeniać, ale nic nie powiedział. Po prostu pokręcił głową. Halleck wypił drugi łyk drinka, podczas gdy Leda postawiła swój pusty kieliszek na stoliku obok. - Rak skóry - powiedziała. On jest przekonany, że to rak skóry, bo jest w 90% uleczalny. Znam dobrze jego sposób myślenia i byłoby dziwne, gdyby okazało się, że nie mam racji. Przeżyłam z nim dwadzieścia pięć lat, patrzyłam, jak zasiada w sędziowskiej ławie i załatwia interesy związane z nieruchomościami, pije i załatwia interesy związane z nieruchomościami, ugania się za żonami innych facetów i załatwia interesy związane z nieruchomościami... Kurwa mać, siedzę tu i zastanawiam się, co bym powiedziała na jego pogrzebie, gdyby ktoś na godzinę przed ceremonią poczęstował mnie dawką pentotalu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.