ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Przepraszam, że
się narzucam, ale może byłby pan
łaskaw podwieźć mnie kawałek, ja
tak lubię dobrą jazdę.
- Proszę się odczepić ode
mnie! - krzyknął.
- Może pan by mnie poparł -
zwróciłem się spokojnie do
szofera. Niezwykły spokój czułem
w sobie. - Ja lubię... - ale
samochód już ruszał. Choć mam
niewiele pieniędzy, zaledwie na
konieczne potrzeby, wskoczyłem w
następną taksówkę i kazałem
jechać za nimi. - Przepraszam -
rzekłem do stróża brązowej,
czteropiętrowej kamienicy -
wszak to inżynier Dziubiński
wszedł przed chwilą.
- Skąd, panie - odparł - to
mecenas Kraykowski z żoną.
Wróciłem do siebie. Tej nocy
nie mogłem zasnąć -
kilkadziesiąt razy przemyślałem
całe zajście w teatrze i moje
ukłony i odjazd mecenasa -
przewracałem się z boku na bok w
stanie czujności i wzmożonej
działalności, która nie pozwala
zasnąć, a jednocześnie wskutek
uporczywego kręcenia się w
kółko, jest jakby drugim snem na
jawie. Zaraz nazajutrz rano
wysłałem wspaniały bukiet róż
pod adresem mecenasa
Kraykowskiego. Naprzeciwko domu,
w którym mieszkał, była mała
mleczarnia z werandą -
przesiedziałem tam cały ranek i
wreszcie zobaczyłem go koło
trzeciej, w szarym, eleganckim
ubraniu, z laseczką. Ach, ach -
szedł i pogwizdywał, a czasem
machał laseczką, machał
laseczką... Natychmiast
zapłaciłem rachunek i wybiegłem
za nim - i podziwiając lekko
falisty ruch jego pleców,
rozkoszowałem się tym, że nie
wie o niczym, że to moje,
wewnętrzne. Ciągnął za sobą
smugę toaletowego zapachu, był
świeży - wydawało się
niemożliwością uzyskać z nim
jakieś zbliżenie. Lecz i na to
znalazła się rada! Postanowiłem:
jeśli skręci na lewo, kupisz
sobie tę książkę "Przygodę"
Londona, o której marzysz tak
dawno - a jeśli na prawo, nigdy
nie będziesz jej miał, nigdy
już, choćbyś ją dostał za darmo,
nie przeczytasz z niej jednej
stroniczki! Będzie stracona! O,
godzinami mógłbym wpatrywać się
w to miejsce na jego szyi, gdzie
kończą się włosy równą linią, i
następuje biały kark. Skręcił na
lewo. W innych okolicznościach
pobiegłbym zaraz do księgarni,
lecz teraz szedłem dalej za nim
- a tylko z uczuciem
niewysłowionej wdzięczności.
Widok kwiaciarki nasunął mi
nową ideę - wszak mogłem, zaraz,
natychmiast - leżało to w mojej
mocy - wyprawić mu owację,
dyskretny hołd, coś, czego może
i nie zauważy. Lecz cóż stąd, że
nie zauważy? Wszak nawet
piękniej - uczcić w tajemnicy.
Kupiłem bukiecik, wyprzedziłem
go - a jak tylko wszedłem w
orbitę jego wzroku, równy,
obojętny krok stał się dla mnie
niepodobieństwem - i rzuciłem mu
nieznacznie pod nogi parę
nieśmiałych fiołków. I oto
znalazłem się nagle w
przedziwnej sytuacji: szedłem
wciąż dalej i dalej, nie
wiedząc, czy on idzie za mną,
czy może skręcił, lub wszedł do
bramy, a nie miałem siły się
odwrócić - nie odwróciłbym się,
choćby od tego zależało nie wiem
co, w ogóle wszystko - a kiedy
wreszcie przemogłem się, udałem,
że gubię kapelusz i zawróciłem -
jego już za mną nie było.
Do wieczora żyłem tylko myślą
o Polonii.
Wszedłem tuż za nimi do
bogatej sali i usiadłem przy
sąsiednim stoliku. Przeczuwałem,
że to będzie mnie drogo
kosztowało, lecz ostatecznie
(myślałem) wszystko jedno i może
- nie pożyję dłużej niż rok, nie
potrzebuję oszczędzać. Od razu
mnie spostrzegli; panie były
nawet na tyle nietaktowne, że
zaczęły szeptać. Natomiast on -
nie zawiódł moich oczekiwań. Nie
obdarzył mnie cieniem uwagi,
emablował, chylił się ku damom,
to znów rozglądał się,
obserwując inne kobiety. Mówił z
wolna, ze smakiem, przeglądając
kartę:
- Zakąski, kawior...
majonez... pularda... Ananas na
wety - czarna kawa, pommard,
chablis, koniak i likiery.
Zadysponowałem.
- Kawior - majonez - pularda
- ananas na wety - czarna kawa,
pommard, chablis, koniak i
likiery.
Trwało to długo. Mecenas jadł
dużo, zwłaszcza pulardy -
musiałem się zmuszać - doprawdy,
myślałem, że już nie będę mógł
podołać i z trwogą patrzyłem,
czy jeszcze dobierze. Dobierał
ciągle i jadł smacznie, dużymi
kęsami, jadł bez miłosierdzia,
popijając winem, aż w końcu
stało się to dla mnie prawdziwą
męczarnią. Myślę, że nigdy już
nie będę mógł patrzeć na pulardę
i nigdy nie zdołam przełknąć
majonezu, chyba - chyba, że znów
pójdziemy kiedy razem do
restauracji, a w takim razie co
innego, wtedy, wiem to na pewno,
wtedy wytrwam. Wypił też masę
wina, aż zaczęło mi się kręcić w
głowie
|
WÄ
tki
|