ďťż

Pewnie mnie znajdą nieżywą...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. stanę się kolejną ofiarą mordercy. Miałam w sobie jednak ogromną wolę walki. W jakimś momencie zobaczyłam krew na twarzy napastnika. Im zacieklej walczyłam, tym bardziej on się wściekał, ale nie mogłam bez końca przeciągać zmagań. Czułam, że opuszczają mnie siły. Nie miałam pojęcia, jak długo walczę, ale zdawałam sobie sprawę, że stoję na straconej pozycji. Zaczęłam się modlić. Każdy się modli w takiej sytuacji, nawet jeśli czyni to podświadomie. W trudnych momentach zawsze uciekamy się do Boga... Gdy znikąd nie widać pomocy, ratujemy się wiarą. I jakby jakimś cudem moje modlitwy zostały wysłuchane. - Angel! - usłyszałam głos Bena. Zdawało mi się, że dochodzi do mnie z bardzo daleka. - Angel! - wołał. - Angel! O nie... Morderca rzucił się w jego stronę, ale Ben był przygotowany na cios. Patrzyłam na nich zbyt osłupiała, by móc się poruszyć. Leżąc na ziemi, obserwowałam, co się dzieje. Widziałam, że napastnik próbuje Bena uderzyć, ale Benowi udało się uniknąć ciosu i natychmiast ruszył na przeciwnika. Ugodził go twardo między oczy. Morderca zachwiał się i upadł. Zerwałam się na nogi i przybiegłam do Bena. Objął mnie i tulił w ramionach. - Angel... - mówił. - Najdroższa Angel, nic ci się nie stało? O mój Boże!... - Już wszystko w porządku, Ben. Skoro ty tu jesteś, nic mi nie grozi. Wpatrywał się we mnie. Zobaczył krew na mojej twarzy. Wiedziałam, że mam krew także na odzieży. Musiałam okropnie wyglądać. Ben odwrócił się i spojrzał na mordercę. - To on! - powiedział. - Ten, którego szukają listem gończym. - A wiesz - zwierzyłam mu się - gdy usłyszałam kroki, pomyślałam, że to ty. Kiedy podszedł i spytał o drogę, wydawał się całkiem normalny. Potem nagle się zmienił. Trzymał mnie tak mocno, że nie mogłam się wyswobodzić. Ben, ach, Ben!... - Już po wszystkim, uspokój się. Wygląda, jakby zemdlał. Chodź, pójdziemy zawiadomić policję. - A co będzie, jeśli on tymczasem wstanie i ucieknie? Ben przyklęknął przy leżącym. Mężczyzna nie poruszył się od chwili, gdy upadł. Wyglądał dziwnie cicho. Gdy Ben uniósł jego głowę, bezwładnie upadła z powrotem. Zanim to się jednak stało, zobaczyliśmy, że ma krew na włosach i cały tył głowy we krwi. Kamień, na który przestępca upadł, także spływał krwią. Ben spojrzał na mnie z przerażeniem. - On nie żyje! - powiedział. Puścił głowę zmarłego i dodał: - Zabiłem go. - Nie, Ben, to niemożliwe. Co z nami teraz będzie? - pytałam roztrzęsiona. - Nie wiem! - odparł. - Przecież zrobiłeś to, by mnie ocalić... Zresztą, nie wierzę, że on naprawdę jest martwy. Tak szybko się nie umiera. - Zadałem mu mocny cios, ale nie od niego zginął. Uderzając głową o kamień, trafił na ostry brzeg, który przebił mu czaszkę. Przelękłam się nie na żarty. Przypomniał mi się portret dziadka w galerii i jego śmiejące się oczy. Jake Cadorson zabił mężczyznę napastującego młodą Cygankę. Zakwalifikowano to jako morderstwo. Sąd nie uwzględnił faktu, że dziadek działał w obronie koniecznej, by ocalić dziewczynę, i skazał go na siedem lat zesłania. Ben zabił przestępcę, którego szukała policja. Ale kto wie, czy to też nie zostanie uznane za morderstwo lub w najlepszym razie nieumyślne zabójstwo. Dziadka ukarano długoletnią zsyłką. Czyżby i Bena miał spotkać taki los? Zauważyłam, że chłopiec stracił całą pewność siebie. Wiedziałam, że myśli o tym samym co ja. - Zabiłem go! - powtórzył, cedząc zgłoski. - Ale nieumyślnie, przecież nie miałeś zamiaru go zabić. Musiałeś go jakoś powstrzymać, inaczej zabiłby ciebie. - Zobaczysz, że zakwalifikują to jako morderstwo... - Słuchaj, Ben - wydukałam powoli - przecież nikt nie musi się o tym dowiedzieć. - Dowiedzą się. - Jak? - Oni potrafią... po śladach, tropach i innych tego rodzaju rzeczach... My się nawet nie orientujemy, żeśmy je zostawili, ale oni zawsze znajdą coś, o czym nie wiesz, coś, co stanowi namacalny dowód. Popatrz, ile tu krwi... Przez chwilę stał, nic nie mówiąc, i wpatrywał się w wodę. - Tak... to jest wyjście... - wydusił z siebie w końcu. - Co, Ben? - Wrzucimy go do jeziora. Nikt go tam nie znajdzie. Włożymy mu do kieszeni kamienie, żeby pociągnęły go na dno. - Widziałam, że Ben odzyskuje dawną energię. - Chodź, Angel! Pomożesz mi. Zaciągniemy go nad jezioro i zepchniemy do wody. "Tak, to jest wyjście - myślałam. - Trup zniknie. Nikomu nie przyjdzie do głowy szukać go w jeziorze". Był ciężki. Ciągnęliśmy go najkrótszą drogą, przez trawę, pozostawiając na niej smugę krwi. Zatrzymaliśmy się nad samym brzegiem jeziora. Miał oczy otwarte i wyglądał, jakby się na mnie patrzył. "Nigdy nie będę mogła go zapomnieć" - pomyślałam. Odwróciłam się i w tej samej chwili dostrzegłam w trawie coś błyszczącego. Schyliłam się, żeby się temu dokładnie przyjrzeć. To był pierścionek. Podniosłam go i wsunęłam do kieszonki w spódnicy. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego w takiej chwili mogłam się na coś takiego zdobyć. Może czułam, że muszę choć na ułamek sekundy przestać patrzeć na tego mężczyznę i o nim myśleć. Tymczasem Ben zbierał duże kamienie i obciążał nimi kieszenie nieżyjącego. - Co ty tam robisz? - spytał. - Chodź no tutaj, Angel, i pomóż mi wrzucić go do jeziora. Zepchnęliśmy ciało do wody, ale że przy brzegu była zbyt płytka, musieliśmy, brodząc, ciągnąć je dalej, póki nie dostaliśmy się na głębię. Woda była zimna i drżałam z chłodu. W pewnej chwili trup wyślizgnął nam się z rąk. Jakiś czas widać było jeszcze jego głowę, oblepioną ciemnymi, mokrymi włosami. Zwróciłam uwagę na dziwną bladość jego skóry i otwarte oczy, w których malował się jakby niemy wyrzut. Gdy zniknął, zawróciliśmy i wtedy zawadziłam o coś i upadłam, zanurzając się po głowę w wodzie. Ben mnie podniósł. - Już po wszystkim! - powiedział. - Mamy to za sobą... Staliśmy nad brzegiem jeziora i Ben otoczył mnie ramieniem. - Przestań się trząść, Angel! - mówił. - On zniknął i nikt go nigdy nie znajdzie. W jeziorze nie ma przypływów ani odpływów, które by mogły wyrzucić jego ciało na brzeg. On zniknął na zawsze. A teraz chodźmy już stąd. Blisko przytuleni szliśmy do naszych koni. Koń Bena na szczęście stał spokojnie i czekał. Nie mogłam oderwać oczu od smugi krwi, która ciągnęła się po trawie. Ben spojrzał w niebo: - Nie martw się! Dziś w nocy będzie padało i deszcz zmyje wszystkie ślady
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.