ďťż

- Ogoliłem cię - poinformował robot, stając przed Jagenem i wycierając dłonie w jego ubranie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Włosy odrosną ci za jakiś czas, a jest to niezbędne przygotowanie do zabiegu. W korpusie automatu pojawił się otwór; z początku wąski, po chwili wystarczający, by zmieściła się w nim głowa. Wnętrze lśniło srebrzyście, a w ściankach tkwiły rozmaite instrumenty nieznanego Jagenowi przeznaczenia. - To nie będzie bolało - powiedział robot i delikatnie ujął go oburącz za głowę. Powoli i precyzyjnie przyciągał go do siebie i wsunął głowę sparaliżowanego w srebrzyste zagłębienie. Jagen stracił przytomność, toteż nie czuł ostrych igieł wbijających się w skórę i cieńszych od włosa sond docierających do mózgu. Potem na szczęście pogrążył się w nieświadomości. Gdy się ocknął, siedział na krześle w pełni zdolny do ruchu. Odruchowo potarł łysą głowę zaskoczony brakiem nie tylko bólu, ale w ogóle jakiegokolwiek odczucia, choćby swędzenia. - Coś mi zrobił? - wrzasnął. - Co to była za operacja?! - Przeszukanie pamięci. Teraz znam tożsamość tych, którzy zlecili zabójstwo - odparł Gończy, odwrócił się i podszedł do teleportera. - Czekaj! Co chcesz ze mną zrobić?! - A co chcesz, żebym zrobił? - Przestań się zgrywać, blaszanko! Jestem człowiekiem i rozkazuję ci, żebyś odpowiedział! Jesteś z policji Wielkiego Despoty? - Tak. - I aresztujesz mnie? - Nie. Zostawiam cię tutaj. Miejscowa policja może cię zatrzymać, ale wątpię, by to zrobiła, ponieważ nie przekroczyłeś żadnego prawa na tej planecie. Przelałem też wszystkie pieniądze z twego konta jako częściową zapłatę za koszty odszukania. - Gończy wybrał koordynaty i otworzył drzwi kabiny. - Stój! - Jagen zerwał się gwałtownie. - Zabrałeś moje pieniądze, takie jest złodziejskie prawo. Ale nie pozwolę, żebyś ze mną grał w kulki. Nie lazłeś za mną przez dwadzieścia lat tylko po to, żeby teraz tak po prostu sobie iść. Jestem zawodowym zabójcą, pamiętasz?! - Wiem o tym, dlatego właśnie cię tropiłem. Teraz znam także twoją opinię o sobie samym i uważam ją za błędną: nie jesteś ani unikatem, ani specjalnie utalentowany, ani nawet interesujący. Każdy może zabić, mając odpowiednią motywację: żołnierze podczas wojny robią to niejako zawodowo i niewielu ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Ty jesteś zwykłym myśliwym, tyle że polujesz na specyficzną zwierzynę: na przedstawicieli własnego gatunku. Nie ma w tym nic szlachetnego, bohaterskiego czy chociażby interesującego. Zabicie ciebie nie przywróci życia tym, których zabiłeś. Masz jeszcze jakieś pytania? - Tak. Skoro nie ja cię interesuję, to po co straciłeś tyle czasu, by mnie odnaleźć? - Ty jesteś niczym i ci, którzy cię wynajęli, także są niczym. Wszystkim są powody, dla których to zrobili, oraz to, w jaki sposób zdołali tak postąpić. Jeden człowiek, dziesięciu ludzi czy milion są niczym dla Wielkiego Despoty władającego tysiącami planet. On zajmuje się zjawiskami społecznymi i dlatego tu jestem: trzeba zbadać twoje społeczeństwo, a przede wszystkim społeczność, z której wywodzą się twoi zleceniodawcy, i odkryć, dlaczego sądzili, że przemoc rozwiązuje problem. Istotne są powody, które ich do tego skłoniły, bowiem zabójcą jest społeczeństwo, nie jednostka. Ty byłeś i jesteś niczym. Z tymi słowami Gończy wszedł do kabiny i zniknął. Przełożył Jarosław Kotarski Przykry obowiązek - Ale czemu ty? - spytała. - Bo na tym polega moja praca. - Zapiął ostatni pasek przy plecaku i zarzucił bagaż na ramiona. - Nie rozumiem, czemu ci z patroli nie mogą pierwsi się porozglądać. Powiedzieliby, gdzie warto zajrzeć, pomogli trochę. To nie w porządku. - Wszystko jest w najlepszym porządku - powiedział, poprawiając lewy pas plecaka. Starał się zachować spokój. Nie spodobało mu się, że przyszła akurat teraz, na chwilę przed wyruszeniem, ale niełatwo było ją powstrzymać. Raz jeszcze zaczął wyjaśniać: - Ci, którzy latają na statkach kontaktowych, mają dość własnej roboty. Po pierwsze, żeby przeżyć, po drugie, aby nie oszaleć na skutek długotrwałego zamknięcia w pudłach statków. To specjaliści, bo tylko ktoś o szczególnych predyspozycjach może przetrwać długi lot. Oni nie nadają się do nawiązywania kontaktów czy eksploracji nowych planet. Przeprowadzają zwiad powietrzny, potem zrzucają w stosownym miejscu ładownik z teleporterem. Takie badania to trudna praca. Zanim teleporter wyląduje i wyśle raport, oni są już w drodze do następnego systemu. Oni robią swoje, ja swoje. I teraz na mnie pora. - Gotowy, specjalisto Langli? - spytał zerkający do przebieralni mężczyzna. - Prawie - powiedział Langli z ulgą, że ktoś przeszkodził dalszej rozmowie. Chociaż to nieładnie tak myśleć, uznał. - Rzemieślniku Meer, oto moja żona Keriza. - To wielki zaszczyt panią poznać, pani Kerizo. Musi być pani dumna z męża. Meer był młody i uśmiechał się, mówiąc te słowa; najpewniej naprawdę tak myślał. Nałożył już połączone z komputerem słuchawki, przykleił mikrofon na krtani. - Ogólnie tak - powiedziała Keriza, ale nie byłaby sobą, gdyby nie dodała: - ale nie na zawsze. To nasz pierwszy kontrakt. Upływa za kilka dni, gdy mąż będzie na wyprawie. - I dobrze - stwierdził Meer, ignorując gorycz pobrzmiewającą w jej słowach. - Gdy wróci, będą mogli państwo zawrzeć następny. Może już stały. Dobra wymówka, by nie urządzać przyjęcia. Mogę zaczynać, specjalisto? - Proszę - powiedział Langli, unosząc manierkę i sprawdzając, czy jest pełna. Keriza wycofała się pod ścianę; dla nich mogłaby teraz równie dobrze nie istnieć. Zaczęło się odczytywanie listy kontrolnej. Komputer podpowiadał pytania Meerowi, ten powtarzał je głośno monotonnym, niemal maszynowym tonem. Obaj mężczyźni zwracali uwagę tylko i wyłącznie na to, nie na nią. Wyglądali tak samo w ciemnozielonych mundurach, prawie takiego samego koloru jak ściany. Jej srebrzysto-pomarańczowy kostium zupełnie nie pasował do miejsca. Odruchowo zrobiła krok w kierunku wyjścia. Sprawnie uporali się z listą, komputer zaakceptował odpowiedzi. O wiele dłużej trwało poprawianie nastawień wzmacniacza Langliego
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.