ďťż

Odwróciła się i ruszyła do drzwi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Za jej plecami nieszczęsny Romeo podskakiwał, powstrzymując się od okrzyków bólu z wysiłkiem, który go musiał dużo kosztować. Kiedy już była bezpieczna w środku, przez chwilę obserwowała jego pełne boleści podrygi. Miała nadzieję, że napędziła mu porządnego stracha przed lordem Wingate i że bezzwłocznie opuści ogród. Z drugiej jednak strony zdesperowani ludzie nie zawsze po-172 stępują w najmądrzejszy sposób. Zdecydowała się więc zostać i poobserwować, czy intruz na pewno odejdzie. I właśnie wtedy usłyszała odgłos przekręcanej gałki przy drzwiach do biblioteki. Pośpiesznie się odwróciła, a sekundę później w pokoju znalazł się lord Wingate z kandelabrem w dłoni. MARKIZ 15 Lord Wingate - odezwała się K a t e , gdy minęło o s ł u p i e n i e wywołane widokiem wchodzącego do biblioteki mężczyzny. Markiz posłał w jej kierunku spojrzenie pełne zaskoczenia. Nie widział jej i zbyt późno uświadomiła sobie, że mogła odejść niezauważona, gdyby tylko trzymała buzię na kłódkę. Z drugiej jednak strony, gdyby ją zobaczył, wymykającą się ukradkiem, mógłby pomyśleć, że próbuje coś zataić. Co zresztą byłoby zgodne z. prawdą. - Panna Mayhew? - Lord Wingate, którego wzrok nie był przyzwyczajony do ciemości, zmuszony był unieść kandelabr wyżej, by móc dojrzeć nocnego intruza, który zakradł się do jego biblioteki. Kiedy zobaczył Kate, jego oczy wyraźnie się rozszerzyły, a dłoń wreszcie puściła gałkę przy drzwiach. -Panno Mayhew - rzekł głosem pełnym zdumienia, choć przecież zatrudniał ją już od kilku tygodni, jej widok nie powinien go więc zaskoczyć aż tak bardzo. - Co... Co pani robi w mojej bibliotece o trzeciej nad ranem -tak zapewne miało brzmieć pytanie. Jednak markiz był najwyraźniej zbyt zaskoczony, by je dokończyć, i wyglądało na 174 to, że jest w stanie jedynie stać i wpatrywać się w nią szeroko otwartymi oczami. Ich spotkanie było, oczywiście, krępujące, zważywszy na ich stroje: Kate miała na sobie peniuar, a on szlafrok. Mimo wszystko - doszła do wniosku - nie powinien być tak zdumiony. Przecież nie była naga. I nagle przypomniała sobie, kiedy go widziała po raz ostatni, i zarumieniła się. Dobry Boże! Jej sen! Zupełnie zapomniała o swoim bezwstydnym śnie. A teraz oboje stali w bibliotece. Nie tej samej, która jej się przyśniła, ale jednak w bibliotece. Co gorsza, ich stroje były teraz zdecydowanie mniej przyzwoite. Nic dziwnego, że lord Wingate wyglądał na tak speszonego. Kate wreszcie zdała sobie sprawę, że pracodawca oczekuje od niej jakiegoś wyjaśnienia, więc wykorzystała to, które przyszło jej do głowy: - Moja kotka. Lord Wingate wyglądał, jeśli to w ogóle było możliwe, na jeszcze bardziej zdumionego. - Pani kotka, panno Mayhew? Starała się udzielić tak sensownej odpowiedzi, na jaką była w stanie się zdobyć. - Tak, moja kotka. Usłyszałam, że w ogrodzie walczą koty, i pomyślałam, że Lady... - Przerwała, przypomniawszy sobie, że nigdy nie mówiła lordowi Wingate o idiotycznym imieniu jej pupilki, a doprawdy nie widziała powodu, dla którego miałaby to robić teraz. Zakaszlała. - Myślałam, że moja kotka jest wśród nich. W blasku świec dojrzała, że brwi markiza się unoszą. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się na tym, ale teraz nagle uświadomiła sobie, że wygląd jej pracodawcy jest nieco diaboliczny. Przypomniała sobie widziane kiedyś obrazy, przedstawiające Lucyfera. Z tych rozważań wydarł ją rozkazujący głos markiza. - I? 175 r Al KICIA K^ABOI - Co? - wyjąkała tępo. - I czy był tam pani kot? - spytał z zaskakującą cierpliwością. Kate zerknęła przez ramię i z trudem udało jej się powstrzymać jęk. Ten idiota Geoffrey właśnie usiadł na kamiennej ławce, zdjął but i masował palce, na które nadepnęła zaledwie kilka minut wcześniej. Sprawdzał z pewnością, czy są całe. Głupiec! Czy naprawdę chciał mieć przestrzeloną głowę? A niewątpliwie tak właśnie się stanie, jeśli markiz Wingate go tam zobaczy... - Och - odpowiedziała z beztroskim śmiechem, odwracając głowę. - Nie, mojej kotki na szczęście tam nie było. Ale co... -Odsunęła się od drzwi wychodzących do ogrodu z nadzieją, że odwróci uwagę lorda Wingate od tego, co dzieje się na zewnątrz. - Co pana sprowadza do biblioteki o tak późnej porze? Tak jak się spodziewała, wzrok markiza podążył za nią. Przyglądał się jej z rezerwą, jakby był przekonany, że jest obłąkana i w każdej chwili może złapać za pogrzebacz i za- atakować go tym niebezpiecznym narzędziem. - Zszedłem na dół - zaczął ostrożnie - ponieważ miałem trudności z zaśnięciem, a książka, którą właśnie czytam, zdecydowanie nie zalicza się do zbyt... uspokajających. - Tak? - Kate, ciągle zaniepokojona tym, co dzieje się w ogrodzie, szybko do niego podeszła i zerknęła na książkę, wystającą z kieszeni szlafroka. - Ach, Ostatni Mohikanin. Doskonale rozumiem, co chciał pan przez to powiedzieć
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.