ďťż

Oddali słoniowe mięso kucharzowi Pittowi i odeszli do swoich zajęć...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Załoga obozu Bierknessa była nieliczna. Składała się z tuzina mechaników i monterów, dwóch inżynierów, czarnego kucharza Pitta i trzech sił pomocniczych. Rekrutowała się w większości z Międzynarodowego Korpusu Służby Wiertniczej, tylko inżynier Van Wlyck i kucharz byli tubylcami. Tego rodzaju obozów było w owym czasie kilka tysięcy. Rozrzucone były po całej kuli ziemskiej od północnych wybrzeży Ziemi Ellesmera aż po biegun południowy, od Gór Skalistych i Kordylierów aż po Nową Zelandię. Powstały jako naturalna konsekwencja pewnego etapu rozwoju cywilizacji, którego początek tworzyły głębinowe wiercenia oceaniczne. Zaczęło się od otworów wiertniczych mierzących zaledwie pół metra średnicy, ale obecnie osiągano już imponujące głębokości 25 do 30 kilometrów. Technika wiertnicza udoskonalała się bez przerwy i w ciągu kilku lat udało się rozszerzyć średnicę szybu wiertniczego do całego metra, a następnie do półtora metra. W owym czasie kilku geofizyków wpadło równocześnie na pomysł zastąpienia szybami głębinowymi energii atomowej, której zapasy surowców zostały w tak nieoczekiwany sposób uszczuplone przez katastrofę na wybrzeżach południowo-polarnego kontynentu. Istotnie, również w studniach głębinowych kryły się niewyczerpane zasoby energii cieplnej, pochodzącej z promieniowania radioaktywnego. Wzrost temperatury równolegle do głębokości był zależnie od natury minerałów bardzo różnorodny, temperatura na dnie szybu 25-kilometrowej głębokości nie była jednak nigdy niższa niż 1000 stopni Celsjusza, a często zdarzały się wypadki, że osiągała również dwukrotną wysokość. Wystarczyło więc wpędzić kompresorami powietrze do owych głębin, gdzie szybko się ogrzewało i powracało wzbogacone o energię, zdolną poruszać potężne turbogeneratory. Również w przeciętnym terenie, gdzie temperatura wzrastała zaledwie o l stopień na każdych 25 metrów głębokości, studnia głębinowa, pracująca z mocą 500 metrów sześciennych powietrza ogrzanego do temperatury 1000 stopni Celsjusza na sekundę, zdolna była dostarczyć w ciągu roku 330 milionów kilowatogodzin energii. Każda studnia pod względem wydajności równała się reaktorowi atomowemu średniego typu, trzydzieści studni dostarczało równej ilości energii co wszystkie budowle wodne, zbudowane w Republice Czechosłowackiej do końca dwudziestego wieku. Obóz wiertniczy u podnóża Gór Smoczych miał za zadanie wywiercić studnię, która by dostarczała energii niezbędnej do zbudowania wielkiej zapory wodnej na górskim dopływie rzeki Oranii. Celem budowli wodnej było uzyskanie całorocznych zapasów wilgoci, mających zmienić niegościnne stepy w urodzajne pola. Studnia głębinowa miała następnie zaopatrywać osiedlone obszary w energię. W czasie, kiedy stado słoni pokusiło się o najazd na obóz, załoga Bjerknessa rozpoczęła właśnie wiercenie dziesiątego kilometra i nastrój w obozie był radosny. Niemniej słoniej pieczeni Li Wang tego dnia się nie doczekał, dziesiąty czerwony znak ciągle jeszcze nie przebiegł przez wylot potężnej maszyny napędowej do ciemnych czeluści szybu. W ten sposób kolacja składała się jak co dzień z konserw. Li Wang mruczał z niezadowolenia, trzeba jednak zaznaczyć, że niesłusznie. Konserwy dawno już straciły nieprzyjemną monotonność, były o wiele lepsze aniżeli wyroby dwudziestego wieku i nie różniły się niczym od świeżo przyrządzonych potraw ani pod względem smaku czy wyglądu, ani pod względem wartości odżywczej. Potrawy przyrządzone według najlepszych przepisów kulinarnych zamknięte były w hermetycznych puszkach wypełnionych sterylizowanym rzadkim gazem argonem, którego obecność gwarantowała, że nie może w nich dojść do żadnych dodatkowych procesów chemicznych. Po zamknięciu poddawano puszki na transporterze silnemu promieniowaniu radioaktywnemu, które tępiło w nich wszelkie drobnoustroje. Tego rodzaju konserwa mogła wytrzymać setki lat bez obawy, by zawartość jej uległa jakiejkolwiek zmianie. Puszki posiadały podwójne ściany, do wąskiej przestrzeni pomiędzy obu ścianami wkładano substancję chemiczną, ogrzewającą się silnie na powietrzu. Wystarczyło przedziurawić zewnętrzne opakowanie konserwy i wpuścić do chemikaliów powietrze; w kilka minut zawartość konserwy była dostatecznie gorąca. W ten sposób ludzie mieli do dyspozycji ciepłą strawę, kiedykolwiek jej potrzebowali, zarówno wśród lodów polarnych, jak w pustyniach afrykańskich i azjatyckich i nie musieli włóczyć ze sobą przykrego balastu paliwa. Tym razem załoga Bjerknessa rozeszła się po kolacji wcześniej niż zazwyczaj. Wszyscy byli wystarczająco zmęczeni i marzyli o odpoczynku
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.