ďťż

Oczywiście nie było to przyjemne...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przez większość czasu była przemoczona do gołej skóry i skostnia- ła z zimna, lecz nie musiała się bać, że zostanie „gościem" karsyckiego więzienia. Miała żal o jedno: od rozpętania się burzy musiała dosiadać Hellsbane; kamień nie złamał jej nogi w kostce, ale wyrządził pewne szkody. Uważała, że to stłuczenie. Nie była Uzdrowicielem, ale tak właśnie się czuła. Dzięki łutowi szczęścia, mieczowi czy jakiejś przychylnej bogince przedostała się na drugą stronę granicy przez jeden z nielicznych posterunków Menmellithu. Powiedziała, kim jest, okazała znak Gildii Najemników i swój emblemat Pioru- nów Nieba. Liczyła na ciepły posiłek i suche posłanie, lecz spotkała się tylko z chłodną uprzejmością ze strony regularnej armii. „O mało nie przepędzili mnie siłą. Dranie. Mogli przynajmniej pozwolić mi się wysuszyć". Dowiedziała się od nich, dokąd udały się Pioruny Nieba. Jechała przez dwa dni, w deszczach coraz bardziej rzęsistych, tak skostniała, że nie myślała nawet o tym, co tam prawdopodobnie zastanie. 237 Obóz nie wydawał się dużo mniejszy — najbardziej obawiała się, że ubędzie połowa albo trzy czwarte Piorunów Nieba — lecz wyglądał o wiele nędzniej; zużyte albo sklecone naprędce namioty nie sprawiały dobrego wrażenia, a przy posterunku wartowniczym wisiał proporzec niezdarnie uszyty z czegoś, co stano- wiło niegdyś część opończy. Ulewa osłabła nieco, kiedy Kero dotarła na obrzeża obozowiska. Hellsbane stanęła przy posterunku wartownika; był nim jakiś młokos, którego Kero nie roz- poznała, prawdopodobnie świeży rekrut. Wydawał się bardzo młody, tak młody, że jeszcze nie utracił blasku młodości. I robił wrażenie gorliwego oraz nieco zaniepokojonego, kiedy na nią spojrzał. „Prawdopodobnie dlatego, że wyglądam tak, jakbym wlokła się przez przy- słowiowe sześć piekieł". Wydobyła emblemat Piorunów Nieba i machnęła nim w jego kierunku. — Zwiadowca Kerowyn — zaskrzeczała; noce i dnie spędzone w chłodzie i wilgoci przyprawiły ją o kaszel oraz podrażnienie gardła. — Melduję się po powrocie znad granicy Menmellithu. Zanim chłopiec zdołał odpowiedzieć, spoza pierwszego rzędu namiotów roz- legł się pisk i odziane na czarno widmo wyprysnęło przez obóz w jej kierunku, pokonując susami rozpięte linki od namiotów i stosy drewna opałowego pokryte- go smołowanym papierem, złożone obok każdego namiotu. — Kerowyn! — wykrzyknęła Shallan ponownie i z kilku namiotów sąsiadu- jących z posterunkiem wychynęły jakieś głowy. Hellsbane była tak znużona, że nawet jej to nie spłoszyło; tylko zastrzygła uchem, kiedy Shallan dopadła ich i złapała Kero za but. — Kero, ty żyjesz! — Oczywiście, że żyję — zakaszlała Kero, powoli zsiadając z siodła. — Zbyt kiepsko się czuję jak na umarlaka. Do tej pory więcej głów wynurzyło się z namiotów i wokół niej oraz Shal- lan zebrał się mały tłumek — same znajome twarze, za którymi Kero tak tęskniła, a czego dotąd sobie nie uświadamiała. Tłoczyli się dookoła, odpychając strażnika, biedaczysko, z drogi. Wszyscy się śmiali, niektórzy ze łzami w oczach: ponadto krzyczeli, próbując zbliżyć się do Kero i uścisnąć ją albo pocałować. To był po- wrót do domu, powitanie jakiego nigdy jeszcze jej nie zgotowano. Zaskoczona rozejrzała się dokoła. Jej znużenie ustąpiło nieco wskutek ich wy- lewnego powitania. Nie wiedziała, że tak wielu ludzi żywi wobec niej tak moc- ne uczucia i ku swojemu zakłopotaniu rozpłakała się, odwzajemniając uściski, rzadkie pocałunki, poklepywania po plecach oraz życzliwe przekleństwa. „Oni są moją rodziną, bardziej niż moja własna krew. To jest to, co Tarma próbowała mi powiedzieć. Tak jest w przyzwoitej kompanii; to właśnie czyni Lerryna dobrym kapitanem". — Muszę się zameldować! — przekrzyczała wrzawę. 238 Shallan pokiwała swoją blond głową i złapała ją za łokieć, z uporem przeci- skając się w tłoku. Obok uzdy Hellsbane pojawił się Gies i pomachał jej dłonią przed odprowadzeniem klaczy do innych koni. „Ona go zna — tak, pójdzie za nim, wszystko będzie z nią w porządku". Wieść zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i ludzie rozstąpili się przed Ke- ro, kiedy do nich dotarło to, co powiedziała. Gdzieś w tym zamieszaniu komuś wpadło do głowy, że wszyscy powinni zebrać się w namiocie kantyny i cały tłum ruszył w tę stronę, podczas gdy Shallan poprowadziła Kero w kierunku namiotu kapitana. — Mam wieści bajecznie dobre i złe — powiedziała. Brodziły w błocie po kostki i Kero błogosławiła nieustępliwość Lerryna w sprawach obozowej czystości. W grzęzawisku takim jak to, gorączka i biegunki były śmiertelnie poważnym zagrożeniem, o ile w obozie surowo nie przestrzegano czystości. Jasnowłosa spojrzała do góry, kiedy z szarego nieba znowu jęło kropić i skrzywiła się z obrzydzeniem. — A więc na co najpierw masz ochotę? — Na złe, i niech to będzie lista ofiar. Kero westchnęła, przygotowana na to, że usłyszy, ilu przyjaciół zostało zabi- tych lub odniosło nieuleczalne rany. To była ostatnia rzecz, którą chciała usłyszeć, lecz pierwsza, o której musiała wiedzieć. „Kogo będę opłakiwać dziś w nocy?" — zapytała siebie samą. — To prawda. — Na twarzy Shallan pojawił się grymas. — Oto najgorsze ze złych: numer jeden to Lerryn, a numer dwa to jego zastępca, kolan. Prawdę powiedziawszy, większość oficerów nie wyszła z tego cało, tak jakby każdy z nich miał na plecach wymalowaną wielką tarczę. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłam. Zerknęła na Kero, by sprawdzić, jak dziewczyna przyjęła wiadomości, a Kero nie całkiem wiedziała, co powiedzieć czy zrobić. Było tego po prostu zbyt wiele jak na jeden raz. Poczuła oszołomienie, tak jakby ktoś uderzył ją w żołądek, a ból nie zaczął jeszcze dawać się we znaki. Lerryn? Miła Agnetho... Wydawało się to niemożliwe. Lerryn uosabiał wszystkie zalety dobrego kapitana. On w żadnym wypadku nie powinien był zginąć... — On? Jego? — odezwała się ostro, kiedy dotarło do niej i znaczenie usłysza- nych słów. Shallan nigdy nie gadała niczego na próżno. — Czy to oznacza... ? Głowa Shallan podskoczyła. Deszcz przykleił jej krótkie, jasne włosy do skóry na głowie. — Obie kobiety przeżyły. Jedyny kłopot w tym, że wyższa rangą jest... — Ardana Flinteyes. Kero westchnęła ciężko. Dla kompanii była to zła wiadomość, w każdym razie tak sądziła Kero, będąc prawie przekonaną, że Shallan myśli podobnie. Ardana ni- 239 gdy nie powinna zostać awansowana ponad rangę, jaką miała przed klęską. „Jest dobrym wojownikiem, lecz nie ma głowy do strategii, unosi się o byle drobiazg i gorączkuje się tym przez wiele miesięcy i... nie podoba mi się jej brak zasad. Nie, to jest prawda
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.