ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Wbiłem paznokieć w jedną z membran i poczułem ostry ból. A więc
ten sporo za luźny strój stanowił część mnie.
Ja również byłem małpą, taką skaczącą z drzewa na drzewo,
leśnym VIP-em. Roześmiałem się, ale szybko umilkłem, ponieważ z
mojego gardła wydobyło się przeraźliwe skrzeczenie.
Siedziałem na jednym z najwyższych konarów ogromnego
drzewa. Usiłowałem dojrzeć cokolwiek przez zasłonę gałęzi i
liści, ale mój wzrok nie był w stanie dotrzeć do ziemi otulonej
ciemnozielonym cieniem. Nagle zaszeleściły liście i mój
przyjaciel wylądował przede mną lekko niczym wróbel. Jego
rozpostarte błony lotne natychmiast pozwijały się w fałdy. Miał
niedużą, delikatną twarz z długim pyszczkiem, ruchliwymi
nozdrzami i małymi ustami.
- Boże! - powiedział. - Dopiero teraz zdałem sobie sprawę!
- Z czego?
- Że mówisz po angielsku. O Boże!
- I co z tego?
- Nie rozumiesz? Przecież równie dobrze mógłbyś być
starożytnym Etruskiem! - Chlipnął i otarł łzę włochatą ręką. -
Chociaż, może wszystko zostało z góry zaplanowane w ten sposób?
Miałem wielką ochotę ponownie zamknąć oczy.
- Wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz.
- Och, przepraszam. - Spojrzał na mnie wilgotnymi,
ludzkimi oczami. - Nazywam się George Newbould i mieszkałem w
Londynie. Ostatnią datą, jaką pamiętam, jest rok 1985. Naszej
ery - dodał pospiesznie.
Otworzyłem usta, zamknąłem je, otworzyłem ponownie.
- Phil Beard. O co chodzi z tą datą? 1985? Nic nie
rozumiem. Który rok mamy teraz?
Odruchowo podrapał się za sterczącym uchem.
- A więc wie pan już, że to nie sen?
- Niczego na razie nie wiem i... - Zdesperowany,
potrząsnąłem głową. - Czy miałem jakiś wypadek?
Uśmiechnął się, odsłaniając garnitur doskonale równych
zębów.
- W pewnym sensie. Wiem niewiele więcej od pana, ale...
eee... obudziłem się trochę wcześniej i zdążyłem wyrobić sobie
pogląd na pewne sprawy. Byłem nauczycielem przedmiotów ścisłych
w szkole średniej, więc wiem co nieco o tym i owym, toteż...
- Czy możemy zostawić sobie pański życiorys na później?
- Tak, oczywiście. Bardzo przepraszam. Krótko mówiąc,
wydaje mi się, że zostaliśmy zrekonstruowani.
Szarpnąłem jedną z fałd.
- Zrekonstruowani? W jaki sposób? A tak w ogóle to czemu
ktoś miałby mnie rekonstruować? Nie byłem chory ani nie
umarłem...
- W jaki sposób? Przypuszczalnie na podstawie fragmentu
DNA pobranego z kawałka paznokcia albo zęba zachowanego w
skamielinie. Podobną technikę stosuje się przy klonowaniu.
W skamielinie? Spojrzałem na wzdęte słońce i zadrżałem.
- Dlatego mamy problemy z pamięcią. Oryginalny Phil Beard
obciął sobie paznokcie i żył dalej, natomiast nowy, odtworzony
na podstawie jednego z tych paznokci, co prawda ma świadomość
bycia Philem Beardem, ale jest pozbawiony szczegółowych
wspomnień. Jeśli zaś chodzi o to, kto to zrobił, to nie mam
pojęcia. - Przechylił głowę i spojrzał w niebo; blask komety
padł na jego twarz, podkreślając wystające kości wokół
oczodołów. - Kto wie, czy ludzkość jeszcze istnieje? Może
światem rządzą teraz mrówki? Albo może życie takie, jakie
znamy, to znaczy opierające się na starym, dobrym DNA, w ogóle
wymarło, a jego miejsce zajęły organizmy zbudowane ze związków
krzemu? A może...
- George... - Bardzo się starałem, żeby mój głos brzmiał
jak najnormalniej. - W jaki sposób stałem się skamieliną? Gdzie
jesteśmy? Który mamy rok?
Wskazał kciukiem niebo.
- Myślę, że to nasze słońce. Przeistoczyło się w
czerwonego olbrzyma. Który mamy rok? Mniej więcej
pięciomiliardowy naszej ery.
Potarłem porośnięty sierścią podbródek.
- A więc od roku 1985 minęło jakieś pięć miliardów lat,
słońce zamieniło się w czerwonego olbrzyma, ludzkość dawno
wymarła, a jakieś superistoty z przyszłości zrekonstruowały
mnie jako małego, futrzastego Batmana.
Zerknął na mnie z ukosa.
- Tak, w ogólnym zarysie tak to właśnie wygląda. Ale pan w
to nie wierzy, prawda?
- Ani w jedno słowo.
Wzruszył ramionami i rozpostarł żagle.
- Jak pan sobie życzy.
- Hej, zaczekaj na mnie! - Usiłowałem wstać, ale nie
zdołałem utrzymać równowagi i upadłem twarzą w liście. - Co się
z tym robi? Macha?
- Nie, leci pan jak szybowiec. Kąt nachylenia płaszczyzny
nośnej reguluje się ruchami kciuków. O, właśnie tak!
Chwilę potem, w blasku wiekowego słońca, George i ja
szybowaliśmy między konarami drzewa.
Na drzewie rosły owoce. Łaziłem wśród najwyższych gałęzi i
kosztowałem wszystkie po kolei. Najsmaczniejsze okazały się
słodko-kwaśne czerwone niby-jagody
|
WÄ
tki
|