Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. o talara. - Zakonnik bez s³owa poda³ mu d³oñ, ale przeci±æ nie zd±¿y³. Wilband by³
szybszy, choæ jeszcze przed chwil± jego wózek sta³ tam, gdzie zosta³y bazaltowe ciê¿arki, dobre dwa
kroki z boku.
- Dodatkowy powód - wyja¶ni³ zaskoczonemu Debrenowi. - Kto¶ was musi rozs±dziæ, a któ¿ to lepiej
od artysty zrobi?
Czarodziej nie próbowa³ dyskutowaæ. Masowa³ d³oñ, zastanawiaj±c siê, czy obejdzie siê bez siñca.
Wilband napar³ obur±cz na d¼wigniê. Ku zaskoczeniu obecnych, przednie ko³a wózka obróci³y siê o
parê rumbów i kolejny ruch ramion, które tym razem szarpnê³y poprzeczkê, pchn±³ wehiku³ pro¶ciutko
w drzwi. Zaskoczony Zecheniasz prze¿egna³ siê odruchowo.
Po chwili wózek wyjecha³ na ¶rodek alejki i Debren zapozna³ siê z jeszcze jedn± jego cech±: za
oparciem, gdzie na pozór nie by³o wiele miejsca, mie¶ci³ siê komplet narzêdzi.
- Drabiny nie biorê - powiedzia³ kamieniarz, uk³adaj±c w¶ród d³ut i m³otów co¶ czerwonego,
przypominaj±cego niewie¶ci czepek. - Na zamku powinni mieæ.
Debren nie zapyta³, do czego drabina. Zecheniasz nie by³ tak dyskretny. Wyj±³ spo¶ród d³ut i m³otów
co¶ czerwonego.
- Krasnoluda chcesz udawaæ? - zakpi³.
- To maska - wyja¶ni³ spokojnie kaleka. - Od py³u chroni i pylicy, ale teraz j± biorê, by smrodu
nie w±chaæ. Warn te¿ doradzam. Trzy miesi±ce, ciep³e w dodatku... Za³o¿ê siê, ¿e zdrowo hrabina
cuchnie.
- O ile? - wyci±gn±³ d³oñ Debren. Trochê ¿artobliwie, ale kiedy tamten pchn±³ lew± rêk± d¼wigniê,
podjecha³ i uniós³ prawicê, on swojej nie cofn±³.
- Niech bêdzie nastêpny talar.
Tym razem zd±¿y³ z³apaæ opadaj±c± na ich splecione palce d³oñ.
- Czekaj... S³owo nie dym, ale talar... - Zastanawia³ siê, jak to delikatnie uj±æ i, jak wiêkszo¶æ
ludzi w takich wypadkach, wybra³ lekkie krêtactwo. - Nie mam tyle.
- To tak jak ja. Nie przejmuj siê. Obaj kontrakt pod³apali¶my, wyp³acalni bêdziemy.
- No tak, ale...
- Ze mn± siê za³o¿y³e¶ - przypomnia³ Zecheniasz, wahaj±cy siê miêdzy podejrzliwo¶ci± a
satysfakcj±. Wilband zorientowa³ siê b³yskawicznie. I te¿ skrzy¿owa³ z Debrenem spojrzenie pe³ne
mieszanych uczuæ.
- Litujesz siê - mrukn±³.
- Nnnie, sk±d... Tylko ¿e... no, to ciut nieuczciwy zak³ad. Bo¶ nie czarodziej. Sk±d masz siê na
kamieniach znaæ i... To znaczy, chcia³em rzec: na ludziach w kamieñ zaklêtych. Rzadki to przypadek,
nawet czarodziej ma³o który siê zetkn±³, choæby teoretycznie... No, krótko mówi±c, trup, o ile to
trupem nazwaæ mo¿na, nie cuchnie.
- Litujesz siê - powtórzy³ Wilband. Ju¿ gniewnie, bez wyczuwalnej poprzednio odrobiny zrozumienia
dla owej lito¶ci. Nawet je¶li by³ wdziêczny, duma ca³kowicie przyt³oczy³a tê wdziêczno¶æ. - W rzyæ
sobie wsad¼ tego talara. Zw³aszcza jak siê oka¿e, ¿e na zamku ¶mierdzi.
Próbowa³ cofn±æ d³oñ, ale tym razem Debren popisa³ siê refleksem, przytrzyma³ j± w swojej prawej i
przeci±³ lew±.
- No to pomó¿cie mi jeszcze z tym - burkn±³ Wilband, wyci±gaj±c szczypce i zaczynaj±c prostowaæ
gwó¼d¼, utrzymuj±cy obejmê na szyi rusa³ki. - Muszê zabraæ, bo zginie, a szkoda by by³o. Nie gap
siê tak, czarodzieju. Sam powiozê, jeno przy mocowaniu pomó¿. - Mówi, ¿e to karczma, nie zajazd -
prze³o¿y³ s³owa gospodarza Zecheniasz. - ¯e tak w nadaniu stoi i on nie mo¿e przejezdnych
obs³ugiwaæ, a jeno przechodniów.
Debren, trochê zdziwiony, zerkn±³ ponuremu chudzielcowi przez ramiê. Karczma by³a faktycznie ma³a
jak na zajazd i pozbawiona stajni, ale w³a¶nie to ³atwo pozwala³o stwierdziæ, i¿ ¶wieci pustkami.
Mo¿e dlatego, ¿e le¿a³a ju¿ na prze³êczy i dowlekli siê do niej po zmroku. Wilband upar³ siê i nie
pozwoli³ doczepiæ swego wózka do beczkomobili, wiêc choæ dotrzymywa³ tempa mu³owi, Debren nie sili³
siê na kopanie wierzchowca po bokach i straszenie iskrami, bez których to zabiegów rozleniwiony
irbijczyk zwyk³ wlec siê kopyto za kopytem. W dodatku musieli zahaczyæ o dwie ober¿e, którym
Zecheniasz dostarcza³ wodê. W drugiej nie zmitrê¿yli wiele czasu, jako ¿e drzwi zastali zabite
gwo¼dziami i opieczêtowane pergaminem g³osz±cym: "Zamkniête, gospodarz aresztowañ za lanie wód do
trunków", lecz wizyta w pierwszej kosztowa³a ich dobr± klepsydrê. W³a¶ciciel przyskoczy³ do
zakonnika z pretensjami o dziewkê szynkwa¶n±, któr± jaki¶ pijany klient pohañbi³ za stajni±, choæ
wcze¶niej chla³ na umór i, jak dobrze policzyæ, wypi³ ca³e trzy dawki Zecheniaszowej wody.
Ostatecznie, ku satysfakcji obu stron, stanê³o na tym, ¿e karczmarz zgodzi³ siê braæ wiêcej wody po
nieco ni¿szej cenie i mocniej rozcieñczaæ piwo, za¶ Zecheniasz wymóg³ od niego obietnicê, ¿e - w
razie czego - chrzest dzieci±tka szynkwa¶nej zamówiony bêdzie u niego. Wszystko to jednak musia³o
potrwaæ i szansê nocowania na zamku szybko diabli wziêli.
- Powiedz mu, ¿e w takiej g³uszy nikt... - Debren nie dokoñczy³, widz±c sceptyczn± minê t³umacza.
- Co?
- To Wehrlen - wzruszy³ ramionami Zecheniasz. - Oni tu maj± dziwaczny stosunek do prawa. Nie
patrz±, wystaw sobie, czy ¿yciowe, czy nie, jeno bior± i przestrzegaj±. Nie to, co u nas.
- Nie to - zgodzi³ siê Debren. - Ale co¶ bym zjad³. Powiedz mu, ¿e przepisów nie z³amie, bo z nas
trzech ja jeden konno siê zjawi³em. Warn mo¿e wieczerzê ¶mia³o podaæ. Zamówisz podwójn± porcjê,
po³owê wyniesiesz i zjem na dworze. - Mówi - przet³umaczy³ odpowied¼ karczmarza Zecheniasz - ¿e
Wilband te¿ pod jad±cego podpada.
- To zamów potrójn± porcjê - rzuci³ beztrosko Debren. Wieczór by³ piêkny, jak zawsze po upalnym
dniu, a on ju¿ niemal czu³ przyjemny ciê¿ar dziewiêciu talarów w pustej od dawna sakiewce
|
WÄ…tki
|