ďťż

No i co ty na to? Gillian ukryła twarz w dłoniach...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Jubal, ja już naprawdę nie wiem, co robić! - Przede wszystkim musisz się uspokoić - mruknął. - Na pewno nie spotka go nic gorszego niż śmierć, a ona i tak czeka każdego z nas, za dzień, tydzień, a może za rok. Porozmawiaj sobie z Mike'em. On obawia się "odcieleśnienia" dużo mniej niż normalny mężczyzna jędzowatej żony. Mało tego. Gdybym poinformował go, że jutro zjemy go na obiad, dziękowałby mi za zaszczyt, jaki go spotyka. - Wiem o tym - powiedziała cicho Jill - ale ja nie potrafię patrzeć na świat w taki sposób. - Ani ja - przyznał ochoczo Harshaw - chociaż, jeśli mam być szczery, powoli zaczynam coś z tego chwytać. Człowiekowi w moim wieku może się to bardzo przydać. Zdolność rozkoszowania się tym, co nieuniknione... Hm, starałem się tak postępować przez całe życie, ale ten dzieciak,który ledwo co osiągnął wiek uprawniający go do udziału w wyborach i jest zbyt mało doświadczony, by wiedzieć, że do konia nie podchodzi się od tyłu, przekonał mnie, że pod tym względem ledwo co udało mi się osiągnąć poziom przedszkolaka. Jill, zapytałaś niedawno, czy Mike może tu zostać; otóż powiadam ci, moje dziecko, że chcę zatrzymać tego chłopaka przynajmniej dopóty, dopóki nie dowiem się wszystkiego, co on wie, a o czym ja nie mam żadnego pojęcia! Ta historia z "odcieleśnieniem"... To nie freudowskie pragnienie śmierci, nic z tych rzeczy. Już prędzej coś w rodzaju stevensonowskiego "Z radością żyłem, z radością umieram, szczęśliwy schodzę do mogiły." Co prawda, podejrzewam, że Stevenson robił dobrą minę do złej gry i pozował na kogoś, kim do końca nie był, ale Mike'owi prawie udało się mnie przekonać. - Sama nie wiem - wyszeptała Jill. - Tak bardzo boję się o Bena... - I ja też. Skarbie, nie przypuszczam, żeby Ben celowo się ukrywał. - Ale powiedziałeś... - Przykro mi. Węszyliśmy nie tylko w biurze Bena i w Paoli Station. W czwartek z samego rana Ben zjawił się w Bethesda Center w towarzystwie prawnika i Świadka. Świadkiem był James Oliver Cavendish, jeżeli coś ci mówi to nazwisko. - Szczerze mówiąc, niewiele. - Nieważne. Fakt, że Ben wynajął akurat Cavendisha, dowodzi, jak poważnie zajął się sprawą; z reguły nie strzela się do królików z ciężkich karabinów maszynowych. Zaprowadzono ich do "Człowieka z Marsa"... - To niemożliwe! - przerwała mu Jill. - Dziewczyno, kwestionujesz prawdziwość relacji Świadka, i to nie byle jakiego, tylko samego Cavendisha. W to, co on powie, można wierzyć jak w Ewangelię. - Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby był jednym z dwunastu apostołów! W czwartek rano nie widziałam go na moim oddziale! - Nie słuchasz, co do ciebie mówię. Nie powiedziałem, że zaprowadzono ich do Mike'a, tylko do "Człowieka z Marsa". Tego fałszywego, z wywiadów w stereowizji. - A, chyba że tak. Ben na pewno ich zdemaskował. - Niestety, nie - odparł Jubal z niewesołą miną. - Nie udało się to nawet Cavendishowi, a w każdym razie nie chce nic na ten temat powiedzieć. Wiesz, jak to jest z tymi Świadkami. - Nie bardzo. Nigdy żadnego nie spotkałam. - Naprawdę? Anne! Dziewczyna właśnie szykowała się do skoku z trampoliny. Kiedy spojrzała w ich stronę, Jubal zawołał: - Widzisz ten dom na szczycie wzgórza? Jakiego jest koloru? - Z tej strony jest biały - odpowiedziała po chwili Anne. Jubal odwrócił się do Jill. - Teraz rozumiesz? Anne nawet nie przyjdzie do głowy stwierdzić, że cały dom jest biały, skoro widzi tylko jego jedną ścianę. Za nic by tego nie zrobiła, chyba że poszłaby tam i sprawdziła, a nawet wtedy brałaby pod uwagę możliwość, że gdy wracała z powrotem, ktoś przemalował dom na inny kolor. - A n n e jest Świadkiem? - Jak najbardziej, z bezterminową licencją i prawem zeznawania przed Sądem Najwyższym. Zapytaj ją kiedyś, dlaczego zrezygnowała z praktyki, ale nie planuj nic więcej na ten dzień; ta dziewucha powie ci samą prawdę i tylko prawdę, a to może potrwać. Wracając do pana Cavendisha: Ben wynajął go na całkowite świadczenie, z pełną relacją i bez utajniania czegokolwiek, więc kiedy zaczął mówić, trzeba było sporo cierpliwości, żeby go wysłuchać. Najciekawsze jednak było to, czego n i e powiedział: co prawda, ani jedno jego słowo nie wskazuje na to, że osobnik, którego im pokazano, nie był Człowiekiem z Marsa, ale również ani jedno nie potwierdza ponad wszelką wątpliwość, że nim był. Gdybyś znała Cavendisha, dałoby ci to sporo do myślenia. Gdyby zobaczył Mike'a, opisałby go z taką dokładnością, że ani ty ani ja nie mielibyśmy najmniej- szych wątpliwości, o kogo chodzi. Na przykład: Cavendish opisuje kształt uszu człowieka, z którym rozmawiali, i opis ten nie zgadza się z wyglądem uszu Mike'a. Quod erat demonstrandum. Podstawili im sobowtóra. Cavendish zdaje sobie z tego sprawę, tyle że jego etyka zawodowa zakazuje mu wygłaszania jakichkol- wiek opinii. - Przecież mówię, że nie było ich u mnie na oddziale. - To daje nam znacznie więcej, niż ci się wydaje: wizyta w szpitalu miała miejsce na wiele godzin przed waszą ucieczką
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.