ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Skończ czyścić
kopyta tego konia i zabierz swe poskręcane ciało do domu,
do Lii.
- Jak idzie, Cal?
Cal upuścił hak i przewrócił stołek.
To jego nowy szef, Hiram Berthelot, wszedł do stajni.
Schylił się, wyłączył radio i pomógł Calowi wstać z zasłanej
sianem podłogi. Był chyba sam. Nikt z tajnej służby nie
wszedł razem z nim do budynku. I - ku wielkiej radości
Cala - nie było też panny Grace.
- Doskonale - odparł energicznie Cal. - W porządku.
Minister rolnictwa był barczysty, o jakieś dziesięć centy-
metrów niższy od Cala. Mimo że niewysoki, jego postać ro-
* Barry Manilow (ur. w 1946 r.) popularny, zwłaszcza wśród kobiet,
amerykański pieśniarz i autor tekstów, znany z piosenek o miłości.
biła wrażenie. Miał minę upartego i figlarnego buldoga,
a postawa zdradzała zajmowane stanowisko - uprzejmą,
ale stanowczą i zadomowioną władzę, której nie trzeba de-
monstrować, by została dostrzeżona.
Cal lubił tego mężczyznę - przynajmniej intuicyjnie -
niemal od początków jego kariery w Waszyngtonie. Kiero-
wał się pozytywną opinią, jaką miał o nim Arvill Rudd.
Berthelot, wraz z prezydentem, podjął się rozwiązać spra-
wę cen maksymalnych na wołowinę wprowadzonych
w roku 1973 przez poprzedniego ministra rolnictwa. Udało
mu się również uniknąć kłopotów z prawem - przynajmniej
nie było o tym informacji w mediach w ciągu swoich mini-
sterialnych rządów. A teraz najwyraźniej król Ryszard
w tajemnicy przygotowuje Berthelota na swego następcę.
-Zasiedziałeś się tutaj. Cieszę się, że cię zastałem.
Chciałbym z tobą porozmawiać. Ale twoja pani może się
niepokoić.
- Niewykluczone, że też się spóźni. Jej praktyka znacz-
nie się rozwinęła, od chwili gdy przyjąłem tę pracę.
- Grace ma o niej bardzo dobre zdanie, tyle przynajmniej
wiem.
Taa, taa, pomyślał Cal. Grace ma bardzo dobre zdanie
o każdym, kim może manipulować. Nie wyłączając niżej
podpisanego - obiektu próby uwiedzenia na farmie Wieden-
hoedta.
Minister na pewno tak samo nie zasługuje na zaufanie
jak jego słynna żona, pomyślał Cal. Nie można wierzyć na-
prawdę nikomu z tego rządu, a jeśli Berthelot sprawia wra-
żenie porządnego chłopa - sprawując władzę uprzejmie,
gdy inni czynią to zaciekle - cóż, on stanowi zaledwie tło
obecnego dworu króla Ryszarda.
Wizyta szefa wydawała się więc Calowi coraz bardziej
podejrzana.
Miał nadzieję, że szybko zakończy tę rozmowę, i zaczął
wyliczać prace konieczne do wykonania przed spędem cie-
ląt świętej Gertrudy. Zrobić pedikiur jeszcze jednemu ko-
niowi. Zreperować pneumatyczną cechownicę. Zakupić za-
pas potrójnej szczepionki Cuttera. Naostrzyć wszystkie
rury odrogowujące. A następnie trzeba nająć przyzwoitą
ekipę do spędu, co tutaj, w okręgu Meriwether, może przy-
pominać poszukiwanie pierwszorzędnych hokeistów w afry-
kańskim buszu.
- Poczekaj chwilkę - rzekł Berthelot. - Posłuchaj.
- Wydaje mi się, że to sporo, proszę pana. Ale powinni-
śmy całą parą ruszyć jeszcze przed końcem tygodnia, jeśli
zdołam znaleźć pięciu facetów z odrobiną doświadczenia.
- Zmechanizujemy prace, jak tylko się da. Z drugiej stro-
ny, ciebie nie będzie na wiosennym spędzie.
- Słucham?
Czuł, jak kurczy mu się żołądek. Nie będzie na spędzie
tej wiosny! Czy nie po to go tu zatrudniono? By nadzorował
cechowanie, szczepienia, kastrowanie i odrogowanie cen-
nych cieląt ministra. Czy Berthelot zmienił zdanie? Czyżby
on lub Grace zdecydowali się oskarżyć Cala za posiadanie
The Doctor in High Dudgeon, NoKnock Nocturne i wszyst-
kich innych antynixonowskich powieści, które jakiś anoni-
mowy Niepukacz ukradł z jego skrzyni?
- Nie martw się - rzekł minister. - Nie zwalniam cię.
Wrócisz na jesienny spęd.
- Wrócę? Skąd wrócę? Nie łapię, proszę pana.
- Prezydent i ja chcemy, byś podjął się misji specjalnej.
Jak by ci odpowiadała wizyta w Von Braunville?
- Na Księżycu?
- Jeśli go nie przenieśli, Von Braunville znajduje się wła-
śnie tam.
- Ale dlaczego?
- Od 1978 roku wysyłaliśmy tam na górę przedstawicieli
sześciu różnych zawodów. Nauczyciela. Dziennikarza. Teo-
loga. Sportowca. Poetę. Burmistrza Nowego Jorku. Jak by
ci się podobało zostać... pierwszym... kowbojem, który po-
stawi stopę na powierzchni Księżyca?
- Nie za bardzo, proszę pana.
Natychmiast jednak przypomniał sobie upomnienie zja-
wy Phila Dicka, by nie unikał ryzyka, i radę Horsj^ego Sto-
uta, by udać się na Księżyc, jeśli nadarzy się okazja. Zakrę-
ciło mu się w głowie od tych wspomnień. Przytrzymał się
ścianki boksu.
- Posłuchaj, to jest zaszczyt.
-Ale dlaczego kowboj? I dlaczego właśnie ja?
- W rzeczywistości twoja misja będzie polegała na nadzo-
rowaniu transportu sześciu świnek morskich - misiów
Breżniewa - do naszej załogi w kraterze Censorinusa.
Trzech samców i trzech samic, z których dwie są już ciężar-
ne. Gdy już tam dotrzesz, Cal, nauczysz naszych ludzi, jak
się opiekować tymi zwierzakami. Wrócisz zaraz następnym
t-statkiem, który wyślą z Portu Kennedyego, i cały twój po-
byt, łącznie z podróżą, nie potrwa dłużej niż trzy tygodnie.
-Kowboje nie są hodowcami morskich świnek, panie
ministrze.
- Tak, wiem. Ale wysyłka jałówek na Księżyc nie wcho-
dzi w grę. Potraktuj misie Breżniewa jak nadający się do
przesyłki substytut.
Zwierzaki mające poprawić morale załogi bazy księżyco-
wej, pomyślał Cal. A mnie się znowu szantażuje. Mam po-
lecieć łajbą kosmiczną jako pomocny, opiekuńczy poganiacz
stadka świnek morskich.
- W Alabamie jest pewien człowiek, którego mogę wziąć
na szefa spędu, Cal. Robił to już przedtem. Kiedy wrócisz,
zostaniesz tu na dobre i już nie będziesz zajmował się dru-
gorzędnymi sprawami.
- Czy inni cywile nie musieli przejść jakiegoś szkolenia
w Texasie, zanim NASA puściła ich w kosmos?
-Każdy następny kandydat przechodzi coraz krótsze
szkolenie. Twoje potrwa tydzień. Ale wyjeżdżasz pojutrze.
Zapomnij o pracy, która ci tutaj została. Zacznij myśleć
o księżycowej przygodzie.
- Pojadę pod jednym warunkiem.
Głupio odgrywać zucha, pomyślał Cal, ale warto spróbo-
wać.
- Obawiam się, że twoja sytuacja nie pozwala ci na sta-
wianie jakichkolwiek warunków.
- Niemniej jednak je postawię.
- Dobrze. Żeby zaspokoić moją ciekawość, jeśli nie dla
innych przyczyn, powiedz, jaki to warunek.
- Żeby misie Breżniewa, które zabieramy, zostały zaku-
pione przez NASA w emporium zoologicznym Szczęśliwy
Szczeniak".
Berthelot wybuchnął śmiechem, odchylając się do tyłu.
Potem, tryskając kropelkami śliny, rzekł:
- Zrobione.
- Zrobione?
- Jasne. Figę mnie obchodzi, czyje misie zostaną wysła-
ne. Czy sądzisz, że w Szczęśliwym Szczeniaku" znajdzie
się kilka ciężarnych samic?
- Prawdopodobnie.
- Ponieważ każda osoba tam w górze powinna mieć jed-
nego misia. Przynajmniej po pewnym czasie. A dlaczego
mielibyśmy wysyłać pięćdziesiąt sztuk, skoro one rozmna-
żają się tak szybko.
Rzeczywiście, nie miałoby to sensu, myślał Cal
|
WÄ
tki
|