ďťż

Nie zazdroszczę ci tego, co miałaś, i mam nadzieję, że kiedyś znowu wyjdziesz za mąż, być może tym razem nieco mądrzej...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Choć, zważywszy jej charakter i dzikie zachowanie, nie wydawało się to zbyt prawdopodobne. — Po prostu nadszedł czas, żebym wyjechała. Myślę, że jestem podobna do ojca. Potrzeba mi ruchu. — Nie wspomniała jej o Charliem. — A co ja zrobię z dziećmi? —jęczała. — Znajdziesz do nich niańkę. — Żadna nigdy nie zostaje. — Audrey było jej żal, ale ona także nie miała zamiaru zostać, a Annabelle mogło dobrze zrobić, jeśli dla odmiany będzie musiała zająć się swoimi dziećmi. Audrey cieszyła się na myśl o tym, że będzie sama z Molly. Zaczynała teraz mówić i każda spędzona z nią chwila była radością. Audrey stała przez chwilę spoglądając na siostrę. — Przykro mi, Annie. — Wynoś się z mojego pokoju! — Annabelle wrzeszczała na nią, rzucając w drzwi szczotką do włosów. — Wynoś się z mojego domu! — Audrey zamknęła za sobą delikatnie drzwi i po chwili usłyszała brzęk tłuczonego szkła. Cztery dni później zamknęła ostatnią ze swoich toreb podróżnych i rozejrzała się po swoim pokoju. Niczego nie żałowała. Nie mogła doczekać się wyjazdu, mimo że Annabelle przyszła do niej poprzedniego wieczora, błagając ją z płaczem, żeby nie wyjeżdżała. Dwie z pokojówek wymówiły, gdy tylko dowiedziały się o wyjeździe Audrey, a kucharz i kamerdyner odeszli przed miesiącem, wkrótce po śmierci dziadka. Nadszedł czas, żeby wszyscy rozpoczęli od początku, zarówno Audrey, jak i Annabelle, która po raz pierwszy w życiu miuszona była stanąć na własnych nogach. Audrey, stawiając z westchnieniem w korytarzu swoje walizki, zastanawiała się, czy siostra sobie poradzi. A rozglądając się dookoła, myślała o tym, kiedy znowu zobaczy ten dom, jeśli kiedykolwiek zobaczy. I na pewno nie będzie to już to samo. Kiedy Annabelle zostanie tu sama, bez wątpienia popadnie w szaleństwo i wszystko sprzeda albo wyrzuci i przemebluje, i należało wątpić, czy będzie miała dość przyzwoitości, żeby poprosić Audrey o zgodę. Annabelle nie wstała, żeby pożegnać się z nią przed jej odjaidem, a dzieci wciąż jeszcze spały. Audrey ubrała po cichu Mai Li i zjadły śniadanie w kuchni, a szofer odwiózł je z bagażami na lotnisko. Postanowiła, że aby nie tracić czasu, uda się do Nowego Jorku samolotem zamiast pociągiem, a potem wsiądzie na „Normandie”, najnowszy i najwspanialszy statek francuskich linii, z którego miała zamiar zsiąść w Southampton. Chciała zobaczyć się z Charliem i planowała, że zadzwoni do niego, gdy tylko dotrze do Londynu. Być może był na nią zbyt rozgniewany i straty były nie do naprawienia. Ale musiała spróbować. Tyle przynajmniej była sobie winna. Był jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek kochała, i warto było choć raz jeszcze spróbować się z nim spotkać. Przed odjazdem uścisnęła dłonie całej służbie, wzięła MoHy w objęcia i zeszła po frontowych schodach z dzieckiem na jednym ramieniu, a w drugiej ręce trzymając podręczną walizeczkę. Była to ta sama walizeczka z kosmetykami, którą zabrała ze sobą do Chin, i uśmiechnęła się teraz do siebie na wspomnienie nie kończących się podróży pociągiem, podczas których trzymała ten bezużyteczny przedmiot na kolanach, a Charles groził, że wyrzuci ją albo zamieni na parę tłustych kur. Nie mogła się doczekać, kiedy znowu go zobaczy. Długi lot do Nowego Jorku zdawał się trwać kilka minut, gdyż bez przerwy myślała o swoim ostatecznym celu. Nie żałowała tego, że pozostawia San Francisco, i kiedy samolot wznosił się do góry, czuła, jak mocno wali jej serce. Było coś tak podniosłego w wyjazdach... w podróżach dokądkolwiek... z tym samym uczuciem wsiadała w Nowym Jorku na statek, wspominając Violet i Jamesa, poznanych zaledwie dwa lata wcześniej na „Mauretanii”. Ale tym razem na statku nie było nikogo, kto by ją szczególnie zainteresował, i mimo że „Normandie” była pod każdym względem niezwykła, to większość czasu spędziła bawiąc się z Mai Li albo czytając w swoim leżaku na pokładzie, podczas kiedy mała bawiła się obok, posiłki zaś zjadała zazwyczaj w swojej kabinie. Nie chciała zostawiać dziecka z nie znaną mu służącą, podczas gdy sama chodziłaby do mesy, i była całkowicie zadowolona ze swego samotnego życia. Przez większość czasu nadal nosiła czerń i zatopiona była we własnych myślach i tęsknocie za Charliem. Nie widziała go od chwili, kiedy wysadził ją na ulicy i odjechał, gdy odrzuciła jego oświadczyny. Sama myśl o tym poruszała wciąż jej serce i czuła ten sam tępy ból co zwykle, kiedy go wspominała. Ale kiedy przybili do Southampton, była podekscytowana
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.