ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
.. za
jakąś godzinę - może mniej - będę u pana.
- Po co? - spytałem.
- To teraz nie ma znaczenia. Po prostu przyjdę, zrobię panu to co mam zrobić i
pójdę. Najważniejsze jest jednak to, że... przyjdę.
- Co pan chce zrobić? Co to znaczy, że zrobi mi pan to co ma zrobić?
- Wszystko w swoim czasie... najpierw muszę przyjść.
Paranoja. Obłęd. Totalne szaleństwo. To jakiś wariat...
- Jak? Ja sobie pana tutaj nie życzę.
- Nie szkodzi. Robię podkop pod pana domem. Jeszcze trochę i skończę. Teraz
musiałem na moment przerwać kopanie ze względu na małe problemy natury
technicznej, ale zaraz będę kontynuować. Więc... do zobaczenia.
Rozłączył się. Ktoś stukał w szybę. Znowu... Na górze. W sypialni.
Równocześnie zadzwonił ponownie telefon i ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
Zacząłem od telefonu. Podniosłem słuchawkę.
- Buon giorno, signore - komuś zupełnie poprzestawiały się pory dnia, a na
domiar złego zapomniał ojczystego języka i przemawia do mnie po włosku. A może
to rzeczywiście był Włoch. Zresztą... jakie to ma znaczenie?
Rzuciłem słuchawką o widełki zanim rozwiązałem problem przynależności narodowej
mojego rozmówcy. Zaraz potem wyrwałem wtyczkę telefonu z gniazdka. Na wszelki
wypadek skopałem jeszcze aparat. Załatwiłem telefon na dobre.
Przy drzwiach ktoś oszalał i dopiero gdy zapytałem uprzejmie kto tam chce dostać
w pysk, usłyszałem grobowy głos informujący mnie, że za drzwiami nie ma nikogo.
- Nie rozumiem - powiedziałem próbując równocześnie zatrzymać szczękę na swoim
miejscu.
- Czego pan nie rozumie? - grobowy głos musiał należeć do kogoś. Kogokolwiek, a
to oznaczało, że ktoś tam był. Nie oszalałem. Na razie.
- Czego pan chce? - spytałem.
- Nie będziemy chyba rozmawiać w ten sposób?
- W jaki sposób? - dobrze wiedziałem o co chodzi. Wszyscy chcieli dostać się do
środka. Każdy z tych dziwnych gości chciał w sposób ordynarny zadeptać mój
czysty dywan swoimi brudnymi buciorami.
- Przez drzwi... Nie będziemy chyba rozmawiać przez drzwi.
- Na razie musi nam to wystarczyć.
- A niech cię... - i huknął w drzwi. Zawiasy wytrzymały, a mój narwany rozmówca
zamilkł gwałtownie. Ktoś parsknął śmiechem. Usłyszałem głos kobiety
przeklinający czerwonego kura, który podobno z biedą wiązał koniec z końcem.
...Cokolwiek to znaczyło.
- Gdzie jest ta wredota?! - ryknął ktoś.
- O kogo pytasz? - wyglądało na to, że przed moimi drzwiami zebrał się tłum
ludzi (chyba ludzi) czekających na sensację.
- Gdzie jest ghoul? Pytam o ghoula.
- Jest na cmentarzu, jak zwykle - włączył się ktoś nowy. - Rozkopuje groby.
- Poszedł sam?
- Nie... miał ze sobą Kupę Szczęścia.
- A co z... gdzie jest Zemsta Losu?
Uciekłem. Najzwyczajniej w świecie uciekłem. Jeżeli jeszcze przez chwilę miałbym
słuchać tego dialogu to równie dobrze od razu można będzie zamknąć mnie w
zakładzie dla psychicznie chorych.
O co tu chodzi? Nadal nic nie rozumiałem...
Na piętrze w sypialni rozdzwoniła się szyba. Znowu wampir? Pobiegłem do sypialni
i rozsunąłem żaluzje.
- To znowu ja - powiedział wesoło Drago Popescu, mój znajomy wampir. Blada
twarz, czarne oczy i żółte kły nie działały na mnie budująco. Wcale nie cieszyła
mnie wizyta wampira. Z drugiej strony dziwiłem się, że coś takiego w ogóle ma
miejsce w moim życiu. Wampiry... też coś. Wytwór czyjejś chorej wyobraźni... A
jednak... taka właśnie ohyda jak wampir, siedziała na moim parapecie i
rozmawiała ze mną.
- To znowu ty - mruknąłem.
- Spodziewałeś się kogoś innego? - spytał. - Głos krwi mówił mi, że dobrze robię
przychodząc tutaj. Mówił mi: Drago skarbie, to czas na ciebie, ten facet to
twój Moby Dick, którego musisz dopaść. A muszę dodać: takie rzeczy wchodzą w
krew.
O czym on mówi? Moby Dick? Wchodzi w krew?
- Dawaj tu swoje żyły! - warknął rzucając się na szybę. Odsunąłem się odruchowo
i uśmiechnąłem się nie wiadomo dlaczego.
Rozdrażniło to wampira.
- Nie denerwuj mnie - rzucił. - Dawaj krew.
Pokręciłem głową.
- Quidquid agis, prudenter agas et respice finem - wydusił z siebie.
- A to co? Łacina? Wampiry znają łacinę?
- Nie wiem czy wampiry znają łacinę - odparł. - W każdym razie ja znam.
Cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca - przetłumaczył tak na wszelki
wypadek.
- Po co mi to mówisz?
- Abyś wiedział, że i tak cię dopadnę. Cokolwiek zrobisz i tak nie uciekniesz
przed tym co cię czeka.
- To jest bez sensu... - mruknąłem. - Zrobił się nam tutaj zwykły wywiad z
wampirem, co samo w sobie jest zupełnie idiotyczne. Sam nie mogę uwierzyć w to,
że z tobą rozmawiam. To jakaś paranoja.
- Myśl sobie co chcesz - odparł wampir. - Paranoja lub nie... otwieraj!
- Raczej nie...
- No to inaczej: mogę wejść?
Nie odpowiedziałem. Zasunąłem żaluzje i usiadłem na łóżku.
Wampir... Drago Popescu... Potwór. Qudquid agis... itd.
Telefony...
Księżniczka...
Mężczyzna robiący podkop pod mój dom...
TRAAAAACH!!!
Coś ciężkiego runęło na dole. W piwnicy. Zerwałem się z łóżka i zbiegłem na dół.
Ktoś zapukał do drzwi. Zlekceważyłem to. Dotarłem do drzwi od piwnicy i
nacisnąłem na klamkę. Drzwi ustąpiły. Ujrzałem schody po których ktoś szybko
wychodził. Nikt nie miał prawa przebywać w piwnicy. A jednak był. I teraz z niej
wychodził. Kto to jest?
- Dokopałem się - przemówił obcy. - Wreszcie.
Zatrzasnąłem drzwi i przekręciłem klucz w zamku. Obcy dotarł do szczytu schodów
i napotkał zamknięte drzwi. Uderzył w nie. Pod drzwi dotaszczyłem komodę.
Zatarasowałem wyjście z piwnicy. Nie powinien wyjść z piwnicy. Na razie.
- Otwieraj! - wrzasnął obcy.
Poszedłem w stronę drzwi wejściowych. Byłem nad wyraz spokojny. Zaskoczyło mnie
to. Czyżby miał to być objaw świadczący o poddaniu się temu bezsensowi
szalejącemu wokół mnie?
- Kto tam? - wypowiedziałem głośno najpopularniejsze pytanie tej nocy.
Zza drzwi dobiegł mnie miły młody kobiecy głos: - To ty dzwoniłeś po mnie?
- Po nikogo nie dzwoniłem. Nie mam telefonu - to już teraz jest prawdą
|
WÄ
tki
|