ďťż

- Nie myślałem jasno - odparł Sam w otępieniu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To, że nie jest mordercą, napełniało go ogromną ulgą. Teraz mógł już odczuwać gniew na Moggeta za poniżanie go jak głupiego uczniaka. - Najwyraźniej - zgodził się Mogget. - I właściwie nadal nie zacząłeś myśleć. Gdyby umarli, poczułbyś to. Jesteś następcą Abhorsena, pomaga nam Kodeks. Sam powstrzymał się od gniewnej odpowiedzi, zdając sobie sprawę, że kot ma rację. Rzeczywiście nie poczuł, że zabił tamtych ludzi. Mogget nadal przyglądał mu się zmrużonymi oczami, a jego spojrzenie wyrażało podejrzliwość. - Kręgi wewnątrz kręgów - zamruczał. - Pchły na pchłach, głupcy płodzący głupców... - Co? - Mmmm, ja tylko rozmyślam - szepnął Mogget. - Ty też powinieneś kiedyś spróbować. Obudź mnie rano. To może być trudne. - Tak, panie - rzekł Sam, wkładając w tę odpowiedź tyle sarkazmu, ile zdołał. Nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia na Moggecie, który teraz rzeczywiście zapadł w głęboki sen. - Zawsze się zastanawiałem, dlaczego ojciec mawia, że przewróciło ci się we łbie - ciągnął Sam, prostując nogę i poprawiając opatrunek. Nie dodał już, że kiedy miał siedem lat i dopiero co zaczął chodzić do szkoły w Ancelstierre, wskazał na ilustrację do bajki o Kocie w butach i głośno powtórzył coś, co ojciec powiedział raz do Sabriel: „Temu twojemu cholernemu kotu przewróciło się we łbie”. Był to też pierwszy raz, kiedy postawiono go w kącie, a potem usadzono w oślej ławce. Określenie „cholerny” nie należało do zasobu słownictwa akceptowanego przez młodych dżentelmenów w gimnazjum Thorne. Mogget nie odpowiedział. Sam pokazał mu język, a potem, skacząc na zdrowej nodze, przyciągnął do ogniska na wpół spróchniały pniak. Taki kawał drewna będzie się palił do świtu, ale na wszelki wypadek połamał jeszcze nieco zeschłych gałęzi i zostawił je w pobliżu. Następnie położył się z mieczem u boku i siodłem pod głową. Noc była tak ciepła, że nie potrzebował okrywać się płaszczem ani cuchnącą derką z konia. Klacz drzemała nieopodal, uwiązana tak, by nie mogła uciec, jeśli czymś się znowu zdenerwuje. Mogget spał obok Sama, bardziej podobny do psa myśliwskiego niż do kota. Przez chwilę Książę zastanawiał się, czy nie powinien czuwać, ale nie miał siły utrzymać otwartych oczu. Poza tym znajdowali się w sercu Królestwa, niedaleko od Belisaere. Te okolice były bezpieczne, przynajmniej od jakichś dziesięciu lat. Cóż złego mogło się im stać tutaj? Niejedno - pomyślał. Przez sen walczył z różnymi odgłosami docierającymi z ciemnego lasu. Zaniepokojony enigmatycznymi słowami Moggeta, układał w głowie potencjalne zagrożenia i dopasowywał je do usłyszanych dźwięków, kiedy wreszcie znużenie pokonało go i zapadł w sen. Obudził go promień słońca na twarzy prześwitujący przez liście. Ogień wciąż się tlił, a dym snuł w różnych kierunkach. Sam usiadł i wtedy dym skierował się prosto na niego. Mogget nadal spał, ciasno zwinięty w biały kłębek i prawie całkowicie przykryty liśćmi. Sam ziewnął i spróbował wstać, ale zupełnie zapomniał o rannej nodze. Zdrętwiała tak bardzo, że natychmiast upadł z krzykiem bólu. Krzyk spłoszył klacz, która skoczyła tak daleko, jak pozwolił jej postronek. Sam wyszeptał do niej parę kojących słów i dźwignął się, wsparty o rosłe drzewko. Moggeta to także nie wyrwało ze snu. Nie obudził się również, kiedy Sam zmieniał opatrunek i rzucał zaklęcie Kodeksu łagodzące ból i zapobiegające zakażeniu, ani nawet wtedy, kiedy przygotowywał nader skromne śniadanie składające się z chleba i wieprzowiny. Posiliwszy się, Sam wyczesał i osiodłał klacz. Poza ugaszeniem resztek ogniska nie zostało mu już nic do zrobienia, więc postanowił zbudzić kota i stawić czoło kolejnym obelgom. - Mogget! Wstawaj! Zwierzę ani drgnęło. Sam pochylił się niżej i ponownie krzyknął: „Wstawaj!”, ale Mogget nie nastawił nawet ucha. Na koniec Sam chwycił obrożę i delikatnie nią potrząsnął. Nie licząc cichego brzęczenia wywołanego wzajemnym oddziaływaniem Wolnej Magii i Magii Kodeksu, nic się nie stało. Mogget spał twardo. - No i co ja mam z tobą zrobić? - zapytał Sam, spoglądając na kota. Cała ta przygodowo-ratunkowa wyprawa wymykała się spod kontroli. Oddalił się od Belisaere zaledwie o trzy dni, a już zdążył zboczyć z głównego traktu, ranny i w towarzystwie potencjalnie bardzo niebezpiecznego stworzenia Wolnej Magii. To pytanie pociągnęło za sobą kolejne, przed którym do tej pory się bronił: co ma ze sobą zrobić? Nie spodziewał się znaleźć odpowiedzi na którekolwiek z nich, ale po chwili śpiący kot odezwał się stłumionym głosem: - Włóż mnie do sakwy i obudź, kiedy znajdziesz jakieś przyzwoite jedzenie. Najlepiej rybę. - Dobrze - odparł Sam, wzruszając ramionami. Podnoszenie kota, mając zranioną nogę, okazało się trudne, ale w końcu sobie poradził. Ostrożnie przełożył Moggeta do jednej z sakw, upewniwszy się wcześniej, że nie zawiera dzwonków ani „Księgi Zmarłych”. Nie był szczególnie przekonany do pomysłu, żeby przedmioty te znalazły się w jednym miejscu z kotem, choć nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego. Wreszcie Mogget został bezpiecznie ulokowany i tylko łeb wystawał mu z sakwy
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.