Nie ma tu dla mnie nic do roboty...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- „Val" by³ szkaradny, trudno poddawa³ siê sterom... - Wiem. Chcê, ¿eby wróci³. -Ja te¿, Crock. Ja te¿ chcê, ¿eby wróci³. Dziêki za ptaka. Dwudziestego pierwszego wrze¶nia na horyzoncie pojawi³y siê nowe wyspy lodowe, dryfuj±ce na po³udniowy wschód z Pr±- dern Grenlandzkim - od³amki lodowca tak potê¿ne, ¿e ³awice kry z okolic Jan Mayen wygl±da³y przy nich jak kopce kretów. Wed³ug satelity meteorologicznego, „Maracaibo" znajdowa³ siê ledwie o dzieñ drogi od celu, jednak perspektywa zakoñczenia podró¿y wcale Anthony'ego nie cieszy³a. O¶miu ludzi straci³o ¿ycie; „Val" poszed³ na dno; Boskie neurony zamieni³y siê w próchno; rodzo- ny ojciec nie udzieli³ mu rozgrzeszenia. A na dodatek armada Watykanu czeka³a zapewne wewn±trz krypty, gotowa odebraæ prze- moc± ³adunek. - ¯abu¶ kocha Tiffany. Masowa³ w³a¶nie Cassie po plecach, przyciskaj±c d³onie do jej wspania³ej skóry, pieszcz±c krêgi u³o¿one jeden za drugim ni- czym ograniczniki prêdko¶ci na osiedlowej drodze, i przez u³a- mek sekundy my¶la³, ¿e to ona z³o¿y³a tê cich±, chrapliw± dekla- racjê. -Co? — ¯abu¶ kocha Tiffany - powtórzy³a ara. - ¯abu¶ kocha Tiffany. I znowu wszech¶wiat zagra³ mu okrutnie na nosie. ¯abu¶ ko- cha Tiffany. Anthony st³umi³ chichot. - To naprawdê zbyt perfekcyjnie u³o¿one, nie s±dzisz? - Perfekcyjnie u³o¿one? - zapyta³a Cassie. - Co? - Absolutnie perfekcyjnie. Majstersztyk. Sukinsyn nie ¿yje, ale nadal odbiera rzeczy, które mi podarowa³. - Och, daj spokój! Ojciec nic ci nie odbiera. Mangione nie wiedzia³, ¿e papuga przeznaczona by³a dla Tiffany, to wszystko. Nie ma tu ¿adnej z³ej woli. — Tak uwa¿asz? -Jezu Chryste! - Muszê przyznaæ, ¿e jestem pod wra¿eniem — rzek³ Anthony, poruszony obrazem starca siedz±cego w dusznej maszynowni, go- dzinami wbijaj±cego papudze do g³owy kilka sylab. - Pomy¶l, ile razy musia³ to powiedzieæ, raz za razem... - Mo¿e zleci³ to jakiemu¶ majtkowi. - Nie, zrobi³ to sam, jestem pewien. Kocha³ tê kobietê. Raz za razem, raz za razem. - ¯abu¶ kocha Tiffany - powiedzia³a Piratka Jenny. - Cassie kocha Anthony'ego - powiedzia³a Cassie Fowler. - Anthony kocha Cassie - powiedzia³ Anthony Van Horne. 22 wrze¶nia Jesienne zrównanie dnia z noc±. Tego dnia, w roku 1789, jak informuje mój „Kieszonkowy Kalendarz Marynarza", piêæ miesiê- cy po buncie na HMS „Bounty", „Fletcher Christian i jego ludzie po raz ostatni wyp³ynêli z Tahiti w poszukiwaniu bezludnej wyspy, na której mogliby siê osiedliæ". Pan Christian trafi³ w koñcu na wyspê Pitcairn. Los móg³ po- traktowaæ go o wiele gorzej. Móg³ na przyk³ad przywie¶æ go tutaj, na Kyitóya, z pewno¶ci± najbardziej ponure i najzimniejsze miej- sce na po³udnie od sza³asu ¶wiêtego Miko³aja. O godzinie 9.20 zbli¿yli¶my siê do miejsca, którego wspó³- rzêdne geograficzne - 80"6' szeroko¶ci pó³nocnej, 34°3' d³ugo¶ci wschodniej - Rafa³ poda³ mi w klasztorze na Manhattanie, i rze- czywi¶cie, by³a tam, wielka krypta, unosz±ca siê na wodzie góra o d³ugo¶ci niemal dwudziestu piêciu kilometrów i wysoko¶ci prze- kraczaj±cej osiem i pó³ tysi±ca metrów (wielko¶æ Mount Everestu, jak zauwa¿y³a Dolores Haycox), ¶ci¶niêta pomiêdzy nie zamieszka- n± wysp± i pocz±tkiem tego, co mapy nazywaj± „nie¿eglownym lodowcem polarnym". Gdy ruszyli¶my w g³±b, z prêdko¶ci± piê- ciu wêz³ów lawiruj±c pomiêdzy mniejszymi górami, ca³a za³oga spontanicznie zebra³a siê na pok³adzie. Wiêkszo¶æ marynarzy pad³a na kolana. Mniej wiêcej po³owa prze¿egna³a siê znakiem krzy¿a. Cieñ grobowca k³ad³ siê na wodzie jak plama ropy, zaciem- niaj±c nasz± trasê. Tymczasem wokó³ s³oñca pojawi³a siê b³yszcz±- ca, z³ota aureola, prowokuj±c Ockhama do udzielenia nam przez radiowêze³ wyja¶nieñ, ¿e oto widzimy „fale ¶wietlne wykrzywiaj±ce siê przy przechodzeniu przez wisz±ce w powietrzu kryszta³ki lo- du". Potem pojawi³y siê parheliony: zielonkawe, szkliste b³yski po obu stronach pier¶cienia, gdzie kryszta³y „dzia³a³y jak miliony ma- leñkich luster". Marynarze nie mieli ochoty na te racjonalistyczne wywody, ja zreszt± te¿ nie. Tego ranka, Popeye, s³oñce mia³o aureolê. Przez godzinê p³ynêli¶my wzd³u¿ zachodniej krawêdzi góry, szperaj±c, zagl±daj±c, szukaj±c wej¶cia, i o godzinie 11.05 natknê- li¶my siê na trapezoidalny portal. Zrobili¶my zwrot w lewo o piêt- na¶cie stopni, zmniejszyli¶my prêdko¶æ do trzech wêz³ów i wp³ynê- li¶my do ¶rodka. Anio³owie znali siê na matematyce, Popeye, ich wyliczenia by³y zadziwiaj±co dok³adne. Nasz ³adunek przeszed³ przez bramê z marginesem jakich¶ sze¶ciu metrów po bokach i niewiele wiêcej u góry. „Maracaibo" ruszy³ naprzód, reflektorami o¶wietlaj±c sobie spiraln± drogê do serca krypty. Przez trzydzie¶ci kilometrów p³y- nêli¶my g³adkim, l¶ni±cym, ci±gle zakrêcaj±cym korytarzem. Przy- pomina³o to ¿eglowanie po wnêtrzu gigantycznej konchy. I wresz- cie: g³ówna krypta, srebrzyste ¶ciany pn±ce siê ku ³ukowemu skle- pieniu, którego wierzcho³ek znajdowa³ siê daleko poza zasiêgiem naszych reflektorów. Nie czeka³a na nas ¿adna wroga flotylla. Rzym, oczywi¶cie, mo¿e nas jeszcze znale¼æ; jego statki mog± zbieraæ siê na zewn±trz choæby teraz, blokuj±c wej¶cie. Na razie jednak mamy spokój. Bezpo¶rednio przed nami ciemne fale oblewa³y póltorakilo- metrowej d³ugo¶ci lodow± pó³kê, z krawêdzi± na wysoko¶ci naszych burt, i kiedy tylko ujrza³em jej po³yskuj±ce, jakby rze¼bione pa- cho³ki, wiedzia³em, ¿e anio³owie przeznaczyli j± na nabrze¿e. O 14.50 wys³a³em sze¶ciu marynarzy w szalupie. Bez proble- mu chwycili cumy i zamocowali je, ale zadekowanie „Maracaibo" i tak by³o piekielnie delikatn± operacj±: zdradliwe cienie, szalone echa, kawa³y kry z ka¿dej strony. O 15.35 sukinsyn by³ przycumo- wany, a oba silniki zosta³y wy³±czone po raz pierwszy od czasu wyj- ¶cia z Palermo. Nakaza³em natychmiastowy pochówek w wodzie. Cassie, Ockham i ja pomaszerowali¶my pomostem na pok³ad dziobowy, wyci±gnêli¶my ciê¿ki worek za pomoc± bosaków, i skrad³szy ko- twicê z najbli¿szej szalupy, zanie¶li¶my staruszka na praw± burtê. - Nie wiem, jak holenderscy prezbiterianie urz±dzaj± pogrze- by - powiedzia³ Ockham wyjmuj±c Bibliê w wersji króla Jakuba z kieszeni parki - ale wiem, ¿e lubi± ten przek³ad Pisma. Poluzowawszy sznurek, wydoby³em blade, zmia¿d¿one cia³o mego ojca. By³ zupe³nie zamro¿ony. - Mro¿onka miêsna - mrukn±³em, a Cassie pos³a³a mi zaszo- kowane i jednocze¶nie rozbawione spojrzenie. Otwieraj±c Bibliê na Pierwszym Li¶cie do Koryntian, Ockham wyrecytowa³ s³owa, jakie tysi±c razy s³ysza³em na hollywoodzkich filmach. - „Oto wam powiadam tajemnicê: wszyscy wprawdzie zmar- twychwstaniemy, ale nie wszyscy odmienieni bêdziemy. Nagle, w okamgnieniu, na odg³os tr±by ostatecznej, albowiem zabrzmi tr±- ba i umarli powstan± nie ska¿eni, a my przemienieni bêdziemy..." Wraz z Cassie przewi±zali¶my ojca w pasie lin± kotwiczn± i u³o- ¿yli¶my jego ciê¿kie jak stal cia³o na relingu
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.