ďťż

Nie dane mi było się o tym przekonać...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ledwie zasnąłem, a już obudziło mnie potrząsanie za ramię. Otworzyłem oczy i ujrzałem Powaba. Łagodny blask świecy rzucał na ściany komnaty długie cienie. - Obudź się, Bastardzie - szeptał Powab ochryple. - Jest w warowni posłaniec od wielmożnej pani Tymianek. Już ci siodłają konia. Dama chce cię widzieć niezwłocznie. - Mnie? - zapytałem głupio. - Oczywiście. Naszykowałem ci ubranie. Odziej się jak najciszej. Książę Szczery śpi. - Do czego jestem jej potrzebny? - Nie wiem. Może poczuła się niezdrowa. Goniec powiedział tylko, że dama chce cię widzieć natychmiast. Byłem nieprzytomny z niewyspania, ale przecież nie miałem wyjścia. Nie wiedziałem, kim jest wielmożna pani Tymianek dla króla, jednak z pewnością była o wiele ważniejsza ode mnie. Nie ośmieliłbym się zlekceważyć jej rozkazu. Ubrałem się szybko przy blasku świecy i po raz drugi tamtej nocy opuściłem komnatę. Pomocnik czekał z Sadzą osiodłaną i gotową do drogi, a także paroma sprośnymi żartami na temat mojego wezwania. Burknąłem mu obraźliwie, jak ma się sam zabawiać przez resztę nocy, i odjechałem. Strażnicy w warowni i przy bramach fortyfikacji, uprzedzeni o rozkazie, odprawiali mnie machnięciem dłoni. W mieście dwukrotnie skręciłem w niewłaściwą stronę. Nocą wszystko wyglądało inaczej, na dodatek wcześniej nie zwracałem szczególnej uwagi, dokąd jadę. W końcu jednak znalazłem się przed właściwymi drzwiami. Zaniepokojona gospodyni nie spała, w jej oknie błyszczało światło. - Jęczy i woła po ciebie już dłużej niż godzinę, panie - odezwała się przestraszona. - Boję się, że to coś poważnego, ale nikogo innego nie chce wpuścić. Pobiegłem korytarzem do pokoju wielmożnej pani Tymianek. Zapukałem delikatnie, podświadomie oczekując, że znajomy ostry głos każe mi się wynosić i przestać przeszkadzać. Zamiast tego usłyszałem drżące słowa: - Och, Bastardzie, czy to nareszcie ty? Wchodź, chłopcze, wchodź, jesteś mi potrzebny. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do pogrążonego w półmroku dusznego pokoju, wstrzymując oddech od mieszaniny zapachów, która zaatakowała moje nozdrza. Odór śmierci jest chyba niewiele gorszy od tego - pomyślałem. Ciężkie kotary zasłaniały łoże. Jedyne światło dochodziło od pojedynczej świecy skapującej do lichtarza. Wziąłem go w rękę i zbliżyłem się do łoża. - Wielmożna pani Tymianek? Co się stało? - spytałem łagodnie. - Podejdź, chłopcze. - Cichy głos dobiegł z ciemnego kąta. Nagle poczułem się kompletnym głupcem. - Cierń!? - Nie ma czasu na wyjaśnienia. Nie bądź zły, chłopcze. Wielmożna pani Tymianek zmyliła w swoim czasie wielu ludzi i zrobi to jeszcze niejeden raz. Przynajmniej taką mam nadzieję. Zaufaj mi i nie stawiaj pytań. Po prostu rób, co ci powiem. Przede wszystkim idź do gospodyni. Powiedz jej, że wielmożna pani Tymianek znowu miała atak choroby i musi odpocząć w ciszy przez kilka dni. Powiedz też, by jej pod żadnym pozorem nie przeszkadzano. Prawnuczka damy zjawi się tutaj, by się nią zająć. - Kto... - Wszystko zostało już ułożone. Prawnuczka będzie przynosiła jedzenie i co tam trzeba. Podkreśl tylko, że wielmożna pani Tymianek potrzebuje spokoju i żąda, by pozostawiono ją zupełnie samą. Idź już. Poszedłem, a byłem tak wstrząśnięty, że wyglądałem bardzo przekonująco. Gospodyni przysięgła mi, iż nie pozwoli nikomu nawet zastukać do drzwi łaskawej pani, gdyż bardzo by nie chciała stracić dobrej opinii w jej oczach. Z czego wysnułem wniosek, że wielmożna pani Tymianek płaciła jej rzeczywiście szczodrze. Po moim powrocie Cierń zasunął skobel i zapalił nową świecę od mrugającego ogarka. Na stole rozpostarł niedużą mapę. Zauważyłem, że ma na sobie strój podróżny: płaszcz, długie buty, kaftan i spodnie - wszystko czarne. Wyglądał na zupełnie innego człowieka, nagle zupełnie zdrów i pełen energii. Ciekaw byłem, czy stary mężczyzna w znoszonej tunice to także była poza. Podniósł na mnie wzrok i przez chwilę mogłem przysiąc, że miałem przed oczyma księcia Szczerego, żołnierza. Nie dał mi czasu na zadumę. - Pomiędzy następcą tronu a księciem Rozumnym stanie się to, co ma się stać. Ty i ja mamy zajęcie gdzie indziej. Otrzymałem dziś w nocy wiadomość. Najeźdźcy ze szkarłatnych okrętów uderzyli tutaj, w osadę zwaną Kuźnia. Tak blisko Koziej Twierdzy, że to już gorzej niż zniewaga, to prawdziwe zagrożenie. Napad został przeprowadzony w czasie, gdy książę Szczery przebywa w Strażnicy Zatoki. Nie uwierzę, że nie wiedzieli, iż on jest tutaj, daleko od stolicy. Ale to nie wszystko. Wzięli zakładników, zabrali ich ze sobą na statki. I wysłali ultimatum do samego króla Roztropnego. Żądają złota, chcą go bardzo wiele, a jeśli go nie dostaną, oddadzą zakładników. - Chciałeś chyba powiedzieć, że ich nie oddadzą? - Nie. - Cierń gniewnie potrząsnął głową. Wyglądał jak niedźwiedź rozjuszony przez osy. - Nie, przesłanie było zupełnie jasne. Jeśli zapłacimy złotem, wówczas ich zabiją. Jeśli nie, uwolnią. Posłańcem był mieszkaniec Kuźni, człowiek, którego żona i syn zostali pojmani. Podkreślał, że ultimatum to właściwie groźba. - Nie widzę w tym żadnego problemu - prychnąłem. - Na pierwszy rzut oka, ja także nie. Ale człowiek, który przywiózł wieści królowi Roztropnemu, mimo długiej podróży ciągle trząsł się ze strachu. I nie potrafił owego żądania wytłumaczyć, nie umiał nawet ocenić, czy wolałby, żeby zapłacono okup, czy nie. Potrafił jedynie w kółko opowiadać, jak się uśmiechał kapitan statku, kiedy przedstawiał ultimatum, i jak inni najeźdźcy śmiali się z jego słów. Dlatego musimy się tam rozejrzeć, ty i ja. Teraz. Zanim król podejmie jakiekolwiek oficjalne kroki, zanim książę Szczery w ogóle o czymkolwiek się dowie. Teraz uważaj. To jest droga, którą przybyliśmy. Widzisz, jak wiernie powtarza zygzakowatą linię wybrzeża? A to jest szlak, którym pojedziemy teraz. Mniej kręty, ale o wiele bardziej stromy i miejscami bagnisty, dlatego niedostępny dla powozów. Ale znacznie szybszy dla jeźdźca w siodle. Tutaj czeka łódź; przecinając zatokę oszczędzimy wiele czasu. Lądujemy tutaj, na plaży, i ruszamy dalej do Kuźni. Przyjrzałem się mapie. Kuźnia leżała na północ od Koziej Twierdzy; zastanowiłem się, ile czasu zajęło posłańcowi dotarcie do nas z niepokojącą wieścią i czy do chwili, gdy my się tam znajdziemy, groźba najeźdźców ze szkarłatnych okrętów nie zostanie już spełniona. Ale nie było sensu tracić cennych chwil na takie rozważania. - Co z koniem dla ciebie? - Wszystko gotowe. Zadbał o to ten, który przywiózł wieści. Przed gospodą stoi gniadosz z trzema białymi pęcinami. To dla mnie. Posłaniec przyprowadzi prawnuczkę wielmożnej pani Tymianek
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.