ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
156
Tymczasem owo polepszenie u Lilii było, niestety, zwodnicze. Leżała w silnej
gorączce, podczas gdy dziewczęta wesołe i szczęśliwe stroiły się na bal.
Panna Gussow czuwała przy niej i stanowczo oświadczyła, że nie odstąpi od jej
łóżka. Na życzenie panny Rajmar zatajono chwilowo pogorszenie się choroby; nie
chciała psuć uciechy swoich wychowanek, bo w rzeczywistości, nie wpłynęłoby to
nic na przebieg rzeczy. Tak więc młoda nauczycielka sama pozostała w pokoju
chorej. Dochodził ją gwar i odgłos kroków z frontowej części domu, czasem śmiech
zadźwięczał nad uchem, w końcu posłyszała przytłumione takty poloneza.
lizo, chodź! nagle zawołała Lilii. Panna Gussow zadrżała. lizo, proszę
cię, proszę cię, chodź. Zaprowadzę cię do sali, chodź! Zaprowadzę cię do sali,
chodź! Usiadła na łóżeczku i usiłowała wyskoczyć.
Panna Gussow objęła gorączkujące dziecko i chciała je położyć, lecz Lilii
odepchnęła ją.
Idź sobie! zawołała. Tyś nie królewna, nie jesteś ubrana w piękną
sukienkę! lizo! lizo! Chodź!
Przestrach drżał w jej głosie, osłupiałym wzrokiem wpatrywała się w swoją
opiekunkę.
Jak spokojnie leżeć będziesz, to liza przyjdzie uspokajała panna Gussow, a
głos jej zamierał w gardle, taka ją ogarniała obawa. Uspokój się, maleńka moja!
Połóż się cichutko, o, tak. I łagodną przemocą kładła na poduszkę ciągle
jeszcze zrywającą się Lilii.
Cichutko powtarzało dziecko bezwiednie. Chodź, lizo! Cichutko!
Panna Gussow pociągnęła za sznurek od dzwonka, po chwili zjawiła się kucharka.
Ona jedna tylko mogła usłyszeć dzwonek, reszta służby zajęta była we frontowej
części domu.
Idź, poproś pannę lizę, a potem jak najprędzej sprowadź doktora powiedziała
półgłosem. Dziecko
157
jest bardzo chore. Ale sprawuj się cicho, Basiu, nie mów nic nikomu.
A jak mnie panna Rajmar zapyta, to przecież muszę jej powiedzieć zauważyła
flegmatyczna nieco Basia.
Nie zapyta, jeżeli sprawisz się sprytnie. Spiesz się tylko, proszę cię.
Przypadek przyszedł z pomocą Basi. Gdy się zbliżała do sali, otworzyły się drzwi
tejże Uza i Nelly, trzymając się pod rękę, wychodziły na korytarz, z twarzami
pałającymi, śmiejąc się i rozmawiając wesoło.
Kucharka skinęła na nie tajemniczo.
Panno lizo rzekła niech panienka zaraz idzie do panny Gussow.
Co się stało, Basiu? jednocześnie zapytały obie panienki.
Nic się nie stało, ale dziecko jest słabsze, natychmiast mam sprowadzić
doktora. Nikt nie ma o tym wiedzieć, niech panienki nikomu nie mówią. Niech się
panienki nie boją dodała, widząc przestraszone ich twarze to nie idzie tak
prędko z takimi małymi dziećmi. Ale muszę lecieć! I jak kula zsunęła się ze
schodów i wybiegła z domu.
Ja pójdę z tobą! zawołała Nelly, lecz liza na to nie pozwoliła.
Ty, Nelly, musisz wrócić do salonu stanowczo zadecydowała liza bo to
zwróci uwagę, jak nas nie będzie obydwóch. Ja sama pójdę i niedługo zawiadomię
cię, co się dzieje.
Nelly, smutna, ścigała wzrokiem przyjaciółkę i powróciła do jasno oświetlonej
sali. Ciężko zrobiło się jej na sercu, gdy popatrzyła dokoła na tych ludzi
uszczęśliwionych, wesołych łzy napełniły jej oczy.
Żeby nikt nie zobaczył jej zasmuconej twarzy, ukryła się niepostrzeżenie za
grupą jodeł. Ktoś jednak ją zauważył, był to doktor Althoff. Gdy ujrzał ją
wchodzącą z tym
158
wyrazem niezwykłej powagi i zaraz potem ukrywającą się za drzewka, zbliżył się
do niej powoli.
Dlaczego szuka pani samotności, miss Nelly? zapytał z serdecznym
zainteresowaniem. Czy ma pani jakieś zmartwienie?
O, panie doktorze, ja się tak boję o dziecko! Basia przyszła po lizę i
pobiegła teraz po doktora! I jej wesołe zwykle oczy spoglądały z obawą i
smutkiem na młodego człowieka.
Doktorowi Althoffowi nigdy nie wydała się tak miła, jak w tej chwili.
Filuterna, wesoła Nelly, w pachnącej jasnoniebieskiej sukni, z wianuszkiem
stokrotek w złotych włosach, radowała serce jego przez cały wieczór, lecz Nelly
smutna, zdradzająca tyle tkliwego uczucia, wprawiła go w zachwyt.
Uspokój się pani pocieszał natychmiast pójdę do chorej i wrócę niebawem
zawiadomić panią, jak się tam rzeczy mają.
Zapukał lekko, a gdy drzwi uchylił, oczom jego przedstawił się obraz wzruszający.
liza klęczała przy łóżeczku, głowa jej spoczywała przy główce Lilii tak blisko,
że brunatne jej kędziory mieszały się z jasnymi puklami dziecka. Świeża pąsowa
róża, jej jedyna ozdoba tego wieczoru, wypadła z włosów i na pół ogołocona z
listków, leżała na podłodze. Panna Gussow kładła świeży okład z lodu na
rozpaloną główkę dziecka.
Doktor Althoff nie pytał o nic, jedno spojrzenie na małą chorą wyjaśniło mu
wszystko. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami; rozpalone, drżące rączki
niespokojnie chwytały coś w powietrzu. Gdy liza chciała się podnieść, lękliwie
uwiesiła się jej na szyi.
Nie odchodź, zostań! Ty jesteś królewna! mówiła w oderwanych wyrazach.
Tyś najpiękniejsza! Tańcz ze mną. Chodź!
159
Nowe zmiany zaszły w jej wyobraźni. liza przedstawiała jej się teraz jako
gwiazdka.
Najmilsza gwiazdeczko, masz złotą sukienkę, korona na twojej głowie, a jak
się błyszczy! Będziesz się ze mną bawiła szeptała dalej z tajemniczym
uśmiechem poczekaj, ja przyjdę tam do ciebie, do kochanych aniołków! Idę,
zabierz mnie ze sobą!
Zmęczona wysiłkiem opadła na poduszki.
liza była jakby sparaliżowana ze strachu. Po raz pierwszy w życiu znalazła się
przy ciężko chorej, nic zatem dziwnego, że czuła się bezradna, prawie
nieprzytomna. Objęła wpół pannę Giissow, pobladłą twarz ukryła na jej piersiach,
wargi jej drżały.
Niech pani wróci do sali radził doktor Althoff i wziął ją za rękę. Ja
panią zaprowadzę, panno lizo.
Potrząsnęła głową.
Zostanę tutaj wyrzekła cicho, lecz stanowczo. Lilii nie opuszczę.
Rozkoszne dźwięki walca Straussa Nad pięknym, modrym Dunajem, poprzez cienie
nocy przedzierały się nęcąco
160
do pokoju chorej, liza ani na chwilę jednak nie pomyślała o tym, żeby wrócić do
zabawy, do wesołości. Całą jej duszę napełniało cierpienie jej ukochanej
pieszczotki.
Chwilę jakąś Lilii leżała cicho, z przymkniętymi oczami, lecz trwało to niedługo
zaczęła znów silniej jeszcze majaczyć
|
WÄ
tki
|