ďťż

- Nic nie zrobiliśmy! - Jesteśmy tu obcy, więc nas wezmą! Schodź! Zsunął się po szczeblach tuż za Grzegorzem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Za stodółką była niewielka skarpa, za którą zaczynało się pole ciągnące się do rzeki. Jeżeli zdążyliby dobiec do uskoku, to ukryłby ich przed wzrokiem 189 nadjeżdżających żołnierzy. Dobiegliby do rzeki i tam mogliby się schronić pod urwistym brzegiem. - Do rzeki! - krzyknął do Grzegorza, który wysforował się kilka kroków do przodu i najwyraźniej miał inny pomysł, gdyż kierował się w stronę drogi. Zatrzymał się niezdecydowany. - Skaczemy ze skarpy! - Michał wskazywał kierunek. Ruszyli razem w tamtą stronę, słysząc już czołgi, które wjeżdżały do wsi. Przebiegli kilkadziesiąt metrów, jakie dzieliły ich od skarpy, i stoczyli się po żółtym piasku, uderzając boleśnie o korzenie sosen rosnących na górze. Przed nimi otwierało się szeroko pole, na którym nic nie dawało im osłony. - Wystrzelają nas jak zające! - sapnął Grzegorz. - Biegnij, nie kracz! Nogi grzęzły im w świeżo zaoranych bruzdach, spowalniając bieg. Gdzieś z tyłu rozległy się strzały. Grzegorz potknął się o skibę ziemi i upadł. Michał schwycił go za rękę i pociągnął. Usłyszał okrzyk bólu. Zatrzymał się i odwrócił. Grzegorz wciąż leżał na ziemi. - Skręciłeś nogę? - Michał pochylił się nad nim. - Nie - jęknął Grzegorz - trafili... Na skarpie, od której odbiegli o dwieście metrów, widać było sylwetki żołnierzy. Przykładali karabiny do ramion, strzelali do nich. - Uciekaj! - krzyknął Grzegorz, starając się wstać, ale ból paraliżował mu ruchy. - Bo cię ubiją! Pociski rozsypywały grudki ziemi dookoła. Zrozumiał, że nie mają szans na ucieczkę. - Biegnij! - krzyczał Grzegorz. - Ty możesz! Michał wyprostował się i uniósł ręce do góry. Wysoko, aby żołnierze widzieli. Zauważyli to i przerwali strzelaninę. Kilku ostrożnie zeszło ze skarpy, czepiając się korzeni, i zbliżali się do nich. Michał wciąż stał z podniesionymi rękami. Na czele grupy żołnierzy szedł wysoki mężczyzna, bez karabinu, tylko z pistoletem w dłoni. Prawdopodobnie oficer, ale Michałowi trudno było to ocenić, gdyż nie widział naramienników. 190 Podszedł blisko i stanął w rozkroku, gdy inni zatrzymali się kilka metrów dalej z uniesionymi karabinami. - Czego uciekali? - mówił dobrze po polsku, choć z wyraźnym rosyjskim akcentem. - Przestraszyliśmy się - Michał starał się uśmiechnąć. - Kolega jest ranny. - Skąd wy? - Z Warszawy, uciekamy przed Niemcami. Nie jesteśmy żołnierzami. Oficer pochylił się nad Grzegorzem i przez chwilę przypatrywał się ranie w nodze. - Dokumenty... - Nie mamy, straciliśmy w czasie bombardowania. - Weźcie ich. - Oficer odwrócił się do żołnierzy. - We wsi pogadamy. Ze skarpy schodzili dwaj żołnierze i cywil. Michał przyglądał mu się przez chwilę. Miał na sobie marynarkę z czerwoną opaską na ramieniu, przewiązaną skórzanym pasem, przy którym wisiała kabura. Czyżby go znał? Bez wątpienia sylwetka tego człowieka wydawała mu się znajoma, choć trudno było dostrzec twarz, gdyż ocieniało ją szerokie rondo kapelusza, najwyraźniej niepasującego do reszty stroju. - Towarzyszu komisarzu - zwrócił się do oficera - złapaliśmy trzech czołgistów. Mówią, że gdzieś w lesie zamaskowali tankietki, bo im się benzyna skończyła. - Dobrze, idę. - Oficer zrobił kilka kroków, ale odwrócił się zaciekawiony, dlaczego cywil za nim nie podąża. Ten stanął przed Michałem i podniósł rondo kapelusza. - Dzień dobry - powiedział nadzwyczaj uprzejmie. - Znowu się widzimy... - Co jest? - oficer wrócił do nich. - Ja ich znam, towarzyszu komisarzu - cywil mówił z wyraźną satysfakcją. - Jak, znacie? - Wieziono nas w tej samej karetce więziennej. Ten - wskazał na Grzegorza, wciąż leżącego na ziemi - to złodziej. Powiedział, że mam komunistyczną mordę. A ten to ciekawy, specjalnie go ewakuowali z warszawskiego więzienia. Jakiś ważniak. 191 - Złodziej, mówisz. - Oficer stanął nad Grzegorzem. - Tak jest, złodziej. - To po co go nosić? Wydobył z kabury rewolwer i strzelił kilka razy, celując w głowę Grzegorza. - Nie! - Michał chciał rzucić się, aby przeszkodzić w egzekucji, ale potężne uderzenie kolbą w klatkę piersiową zabrało mu oddech i zwaliło na ziemię. - Nie bij tak mocno, bo zabijesz - skarcił go oficer. - Zabrać go do wsi i pilnować. Gdzie ci czołgiści? - Pod chałupą stoją - wyjaśnił cywil. - To oni strzelali do nas i samochód Wowki zapalili? - Tak jest, chyba oni. - To na co czekacie, rozstrzelać! Cywil stanął na baczność i pobiegł w stronę zabudowań. Michał szedł ciężko. Przenikliwy ból, jaki czuł przy oddychaniu, wskazywał, że może mieć złamane żebra. 7. Ostatnia próba Doktor Plótner źle się czuł w garniturze w paski i koszuli ze zmiętym kołnierzykiem, pod którym nierówno zawiązał krawat. Od czasu, gdy zdecydował się wstąpić do SS, zawsze chodził w mundurze, który wspaniale wpływał na jego psychikę. Czarne sukno zlało się z jego ciałem, stając się drugą skórą. Czuł się silniejszy, sprawniejszy, przystojniejszy, choć w tym mężczyźnie nie było niczego, co mogłoby pociągać kobiety. Był kawalerem, chociaż zwykł twierdzić, że stało się tak dlatego, iż poświęcił się nazizmowi. Dochodziła północ, gdy dojechali do centrum Monachium. - Jest! - kierowca, też po cywilnemu, obrócił się w jego stronę. - Idzie po drugiej stronie ulicy. Plótner założył okulary, które nosił niechętnie, gdyż uważał, że nie pasują do munduru. Na ciemnej monachijskiej ulicy w żółtawym świetle latarń widział jedynie nieostry obraz konturów, więc aby rozpoznać Johanna, musiał spojrzeć na niego przez okulary. 192 Zobaczył go. Szedł powoli, trzymając pod pachą teczkę. - Niedobrze - mruknął Plótner. Nie podobało mu się zachowanie jego „pacjenta". Długo pracował nad wykształceniem w nim normalnego zachowania poza środowiskiem obozowym. Zdawał sobie sprawę, że Johann przebywając w zamknięciu przez trzy lata, stracił swobodę bycia. Stał się strachłiwy, dostrzegał na każdym kroku śmiertelne zagrożenie, cofał się lękliwie przed ludźmi w mundurach, zwłaszcza esesmanami, których kojarzył natychmiast z obozową strażą. Plótnerowi wydawało się, że zdołał usunąć tę niepewność z psychiki Johanna, a nagle stwierdzał, że powróciła. - Niedobrze - powtórzył. W samochodzie poza nim był tylko kierowca, osiłek z SS, niewiele rozumiejący ze słów, jakie słyszał od doktora, ale Plótner nie zwracał na to uwagi. - Obawiam się, że zespół ucieczki może uruchomić się zbyt wcześnie - mówił Plótner. Pochylił się i niemalże oparł nos o szybę, aby lepiej widzieć Johanna
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.