ďťż

Nawet naiwny stary Baladitya nigdy nie zaproponował, by uwolnić demona z niewygodnej pozycji, usuwając sztylety przykuwające jego członki do tronu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Sam demon również nigdy nikogo do tego nie zachęcał. Wytrzymał tysiące lat. Miał cierpliwość kamienia. Klinga spróbował z innej strony. - Przybył łącznik z Ostoi Kruków. - Wolał tubylczą nazwę bazy Kompanii. Brzmi znacznie bardziej dramatycznie niż Posterunek czy Przyczółek, a Klinga jest dramatycznym człowiekiem, znajdującym upodobanie w teatralnych gestach. - Kapitan donosi, że spodziewa się już wkrótce zdobyć potrzebną wiedzę o bramie cienia. Coś się niedługo wydarzy w Khang Phi. My tu mamy sobie żyły wypruwać, żeby jak najwięcej skarbów wydobyć na powierzchnię. A ty powinieneś powoli kończyć te badania. Ona wkrótce rusza. Kopista mruknął: - Szybko się nudzi, sam wiesz. - Co? - Klinga poczuł zaskoczenie, które po chwili przeszło w gniew. Stary nie słyszał ani słowa. - Nasz gospodarz. - Stary nawet nie uniósł wzroku znad karty. Zbyt wiele czasu zabierała mu akomodacja oczu. - Łatwo się nudzi. - Baladityi w ogóle nie obchodziły plany Kompanii. Baladitya był w raju. - Można by pomyśleć, że stanowiliśmy wydarzenie, które przyciągnie jego uwagę. - Śmiertelnicy niepokoili go wcześniej już tysiące razy. On wciąż tu jest. Żadnego z tych ludzi natomiast już nie ma, oprócz tych, którzy zostali uwiecznieni w kamieniu. - Sama równina, choć starsza i znacznie bardziej jeszcze powolna niż Shivetya, mogła również dysponować własnym umysłem. Kamień pamięta. I kamień opłakuje. - Nawet ich imperia zostały już zapomniane. Jak wielkie są szansę, że tym razem będzie inaczej? Głos Baladityi był cokolwiek bezbarwny. Nic dziwnego, pomyślał Klinga, skoro przez cały czas spoglądał w przepaść czasu, którą stanowił umysł demona. I mówić tu teraz o marności i ściganiu wiatru! - On nam pomaga. W mniejszym lub większym stopniu. - Tylko dlatego, że wierzy, że jesteśmy ostatnimi jętkami, które przyszło mu oglądać. Wyjąwszy Dzieci Nocy, jeśli uda im się wskrzesić swoją Mroczną Matkę. Jest przekonany, że stanowimy jego ostatnią nadzieję na uwolnienie. - I wszystko, co nam pozostało zrobić, aby uzyskać jego pomoc, to zarżnąć paskudną Boginię, a potem dać jego dupie odpocząć pośród długiej nocy. - Wzrok demona zdawał się przewiercać go na wylot. - Nic wielkiego. Kawałek ciasta, jak to Goblin zwykł mawiać. Chociaż w tym powiedzeniu nie ma nawet śladu literalnego sensu. - Klinga przytknął palce do czoła, salutując demonowi. Niedawny płomień w jego oczach zamienił się w ledwie tlący się żar. - Zabijanie bogów. Ta robota powinna ci przypaść do gustu. Klinga nie miał do końca pewności, czy to Baladitya się odezwał, czy też demon wtargnął do jego umysłu. Nie podobały mu się wnioski płynące z takiej możliwości. Zbyt blisko było temu do echa myśli Śpioszki i powodów, dla których jego synekura w Khang Phi dobiegła końca, on zaś musiał rozpocząć tę operację na równinie, porzuciwszy bankiety i puchowe piernaty dla żelaznych racji i łoża z zimnego, milczącego kamienia, dzielonego tylko z nieszczęśliwymi, poszarpanymi snami, zwariowanym uczonym, przeróżnymi złodziejaszkami oraz szalonym demonem wielkim jak dom i niemal tak starym jak czas. Przez całe dorosłe życie Klingą powodowała nienawiść do religii. Szczególną pogardą zaś darzył jej dystrybutorów. Biorąc pod uwagę okoliczności i aktualne zajęcie, wydawało się to jak najbardziej wskazane, by powstrzymał się przed głośnym wyrażaniem swych opinii. Klinga przysiągłby, że widział, jak przez ulotny moment na ustach demona zaigrał uśmiech. Zdecydował się tego również nie komentować. Jest człowiekiem małomównym. Nie bardzo wierzy w pożytek płynący ze słów. Uważa, że golem podsłuchuje jego myśli. Chyba że do tego stopnia znudziła go efemeryczność otaczających istnień, iż już o nic nie dba. Znowu ten cień rozbawienia. Najwyraźniej spekulacje Klingi były nietrafne. Powinien to wiedzieć. Shivetyę interesuje każde tchnienie wydawane przez braci z Czarnej Kompanii. Shivetya konsekrował tych ludzi jako dawców własnej śmierci. - Potrzebujesz czegoś? - zapytał Klinga starego, przelotnie dotykając dłonią jego ramienia. - Zanim zejdę na dół? - Kontakt cielesny między nimi jest całkowicie wymuszony. Jednak Baladitya zupełnie nie dba o sens takich gestów, szczerych czy sztucznych. Teraz ujął lewą dłonią trzymane wcześniej w prawej pióro, rozprostował palce. - Sądzę, że powinienem coś zjeść. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wrzuciłem coś na ruszt. - Zadbam, żeby ci coś przyniesiono. - Nie będzie to z pewnością nic innego jak przyprawiony ryż z manną golema. Jeśli Klinga czegokolwiek żałował w życiu, to faktu, że jego większą część przyszło mu spędzić w części świata, w której religia większości populacji nakazywała wegetariańską dietę, a reszta zadowalała się w najlepszym razie kurą lub rybą. Klinga w każdej chwili gotów byłby wgryźć się z dowolnego końca w upieczone na rożnie prosię i nie poprzestać, póki nie zakończy na drugim. Oddział Klingi - złodzieje, poszukiwacze ścieżek Kompanii - liczył dwudziestu sześciu najbardziej bystrych i godnych zaufania młodych żołnierzy jednostki, a wszyscy wywodzili się z Synów Umarłych. Musieli być równocześnie sprytni i godni zaufania, ponieważ Śpioszka zaplanowała dla nich eksplorację skarbów znajdujących się w jaskiniach pod równiną, a zajmować mógł się tym tylko ten, kto naprawdę rozumiał, iż równina nie wybaczy błędnego kroku. Shivetya ich również objął swoimi względami. Shivetya widzi wszystko i wie o wszystkim, co dzieje się w granicach jego świata. Shivetya jest duszą równiny. Nikt nie może wejść na nią i jej opuścić bez jego aprobaty albo przynajmniej przyzwolenia. A, co jest zupełnie nieprawdopodobne, gdyby Shivetya nie zareagował na niedozwoloną kradzież, złodziej i tak nie miałby dokąd uciec, wyjąwszy bramę cienia wychodzącą na Krainę Nieznanych Cieni. Była to jedyna brama cienia, którą można było kontrolować i która w miarę właściwie funkcjonowała. Była to jedyna brama, która nie niosła złodziejowi pewnej śmierci. Długo się idzie przez krąg otaczający tron. Podłoga jest wygładzona do połysku. Stanowi dokładne odzwierciedlenie w skali jeden do osiemdziesięciu równiny rozciągającej się na zewnątrz, wyjąwszy tylko kolumny pomników, które zostały dodane w późniejszych wiekach przez ludzi nie posiadających już nawet mitologicznych wspomnień po budowniczych. Setki roboczogodzin poszły na usunięcie zgromadzonych na jej powierzchni śmieci i kurzu, aby Shivetya wyraźniej mógł widzieć każdy detal swego królestwa. Tron Shivetyi wznosi się na podwyższeniu w kształcie koła, które stanowi z kolei osiemdziesięciokrotnie pomniejszoną replikę odwzorowania równiny
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.