ďťż

Natarcie "Tigera" słabło, łamało się w obliczu potężnego ognia...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tanner doskoczył do słaniającego się na nogach przyjaciela, na pół uniósł go, wsadził do kabiny. - Peter! Peter! Dasz radę? - Tak... tttak... Tanner wyszarpnął mu z zaciśniętej kurczowo dłoni "smith and wesson". Peter opanował zawrót głowy i bezwład ciała. Gorączkowo rozejrzał się po kabinie, odnalazł wyłącznik parteru, przycisnął. Syknął z bólu, położył dłoń na dźwigni gazu. Śmigło obróciło się, prychnęły spaliny z rur wydechowych. Silnik podchwycił, a Geoffrey Tanner, wychylony z tylnej kabiny, ostatnimi pociskami z pistoletu kolegi uciszał ogień kilku mechaników, kryjących się pod ścianami hangaru i odważnie próbujących powstrzymać ucieczkę. Peter szarpnął dźwignią gazu. Maszyna drgnęła, skoczyła do przodu. Wykołowawszy o kilkanaście metrów Peter wykręcił samolot naciśnięciem hamulca, dał pełny gaz. Poprzez ryk motoru słyszał głuche serie broni maszynowej, po tylnej części płatowca zabębniły pociski. Nie przerwały jednak linek sterowych, a maszyna pędziła już wzdłuż wzlotów, coraz bardziej przybliżała się do płonącej składnicy paliwa. Ogon płatowca uniósł się, Peter podciągał drążek i Aici chwiejnie wyszedł w powietrze. W dole, tuż pod kołami podwozia, przemknęła wieża wartownicza, na niej postać żołnierza z uniesionym w górę automatem. Rozległ się trzask. Geoffrey Tanner oddał jeszcze jeden celny strzał, ostatni strzał na Jawie. Chwila i lotnisko pozostało za ogonem maszyny. Peter przesunął dźwignię podwozia, nieco zredukował obroty silnika i wyregulował skok śmigła. Gdy wykręcał na kurs, poczuł, że Geoffrey mocno okręcał mu ramię podartą na pasy bawełnianą koszulką. Chciał podziękować, ale słowa nie przeciskały się przez zaschnięte gardło, a szum w głowie i dziwna słabość mroczyły, odbierały przytomność. "Muszę wytrzymać... muszę... muszę dolecieć..." Przed oczami tańczyły czarne płatki, dłoń trzęsła się na drążku sterowym, nogi spadały z orczyka. Wiedział, że traci panowanie nad maszyną, że za moment zemdleje, a wtedy nic nie utrzyma samolotu w powietrzu. Walczył ze sobą i... przegrywał. Owłosiona dłoń Geoffreya pojawiła się tuż przed jego nosem. W dłoni tej widniała niewielka butelka. Tanner przycisnął ją do warg przyjaciela, nachylił. - Pij, Peter - wołał przekrzykując szum silnika. - Pij, to koniak. Zrabowany Holendrom, znalazłem w kabinie. Pij, pomoże. Peter łyknął. Rozjaśniło mu się w głowie, płatki znikły. - Lepiej, Peter? Skinął głową. Tak, było mu lepiej, ale jak długo potrwa podniecenie koniakiem? Czy wytrzyma cztery godziny trudnego, wyczerpującego pilotowania? - Co dwadzieścia minut łyk - ryknął Geoffrey, siląc się na humor. - Zanim dolecimy, będziesz pijany jak bela. By Jove, dobry koniak! W przodzie maszyny ukazał się skalisty brzeg Jawy, za nim bezkres oceanu. Pilot, słabnący z upływu krwi, wiedział, że w odległości tysiąca trzystu kilometrów czeka za widnokręgiem zbawczy ląd australijski. Wiedział, że musi wytrzymać, musi dolecieć. Rozdział XXX Kasyno oficerskie w Kogala nie było ani zbyt obszerne, ani komfortowe, ale nikt nie spodziewał się luksusów na cejlońskim lotnisku, a baza ta służyła przede wszystkim lotnictwu transportowemu, toteż ludzie nie przebywali w niej dłużej niż kilka dni, oczywiście poza nielicznym personelem stałym. Flight Lieutenant Peter Shannon, wchodząc do ocienionego pomieszczenia, zdjął czapkę i powiesił w hallu. Postawił w kącie podróżną skórzaną torbę, odświeżył się w umywalni i przeszedł do przestrzennego sitting_room (ang. - pokój bawialny). Było jeszcze wcześnie, w kasynie panowały pustki, tylko w kącie pokoju, przy niewielkim barze, zabawiało się rozmową przy kieliszku kilku młodych oficerów ze skrzydełkami pilota na nowiutkich, idealnie zaprasowanych mundurach. "Kanadyjczyk, Anglik, Amerykanin, Belg" - ocenił ich po mundurach i naszywkach na ramionach. Przeszedł koło nich obojętnie i zapadł w miękki fotel pod oknem, przesłoniętym siatką moskitiery. Był zmęczony i niewyspany. Całonocny lot z Australii na Cejlon nie był zabawką, nawet dla wielkiej, czterosilnikowej latającej łodzi Short "Sunderland". Odległość pięciu tysięcy kilometrów z Carnarvon do Kogala przebyto w siedemnaście godzin
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.