ďťż

Należy przypuszczać, że przedostaną się przez mur...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Muszę więc zwiększyć straże. - Ależ to zbyteczne! Zostańcie tylko przy grobowcu, resztę ja załatwię. - Pan? - zapytał z niedowierzaniem alkald. - Pan sam? - Dlaczego nie, do pioruna! - fuknął Sępi Dziób, plując gwałtownie. - Jeden człowiek to za mało. - Jest pan w błędzie. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Pańscy ludzie z pewnością nie słyszą nocą chrząszczy w trawie. - Usłyszy senior kroki tych ludzi? - powątpiewał urzędnik. - Jestem tego pewien. - Nawet z dużej odległości? Amerykanina znudziła długa indagacja. Splunąwszy nad głową alkalda, powiedział: - Kalkuluję, że prędzej mnie może master powierzyć pieczę nad cmentarzem niż tym policjantom. To wszystko, co mam do powiedzenia. Jeżeli mi pan nie wierzy i postanowił ustawić straże na wszystkich murach, jak gdyby chodziło o odparcie jakiegoś szturmu, to radzę wziąć pod uwagę, że te łotry zauważą nas szybciej niż my ich. A gdy poczują pismo nosem, dadzą dyla. - No dobrze. Będziemy więc przy grobowcu, a potem zejdziemy do podziemi, senior zaś będzie penetrował cmentarz. - Zostawcie tylko przy drzwiach jednego policjanta, żebym nie musiał schodzić na dół i przekazywać wiadomości. Sępi Dziób oddalił się; po chwili alkald, Kurt i Peters wraz z trzema policjantami zeszli do grobowca. Już wkrótce czas oczekiwania zaczął im się dłużyć. Powoli zaczynali tracić cierpliwość. - Może wcale nie przyjdą - westchnął alkald. - Trzeba się z tym liczyć - powiedział Kurt. - W takim razie przed nami kolejna noc. - Może przyszli, a myśliwy... Wtem usłyszeli kroki. To policjant schodził do podziemi. - Są? - zapytał uradowany alkald. - Tak, senior! Jest ich trzech. Traper prosi, byście pogasili latarki. Poszedł ich śledzić. Dwaj zniknęli wśród grobów, trzeci stoi przy bramie na czatach. W milczeniu czekali na dalszy bieg wydarzeń. Napięcie wzrosło jeszcze bardziej, gdy zjawił się Sępi Dziób. Ponieważ było ciemno, wymienił szeptem swoje imię, aby nie wzięto go za jednego ze zbirów. - Gdzie oni są? Co robią? - obrzucono go pytaniami. - Wszystko układa się zgodnie z naszymi przypuszczeniami. Teraz wyciągają "hrabiego Fernanda". Wyślijcie dwóch policjantów, niech złapią stojącego przy bramie, gdy tylko pozostali zaczną schodzić na dół. Sępi Dziób szybko wrócił na górę, aby dalej śledzić Corteja i Landolę. Policjanci zaś skradając się udali się w stronę bramy. Znowu upłynęło sporo czasu, zanim traper spiesznie zbiegł na dół. - Idą - oznajmił krótko. - Niosą nieboszczyka. Musimy się ukryć za trumnami. Jeden z policjantów przez nieuwagę błysnął latarką. Zanim ją wyłączył, Sępi Dziób szepnął do niego: - Nie gaś jej, jeszcze będzie potrzebna. - Po co? - Zaraz się dowiesz. Pomóż mi zdjąć wieko z trumny. Podnieśli wieko. Ku najwyższemu zdumieniu policjanta Sępi Dziób wszedł do trumny i wygodnie się w niej ułożył. - Do licha! Co to ma znaczyć? - przeraził się policjant. - Teraz zamknij wieko, mój drogi! - polecił spokojnie Sępi Dziób. - Nie rozumiem... - Popatrz na mój nos i wyobraź sobie minę człowieka, który spodziewa się zastać pustą trumnę, otwiera ją i... widzi mnie. Jak w koszmarnym śnie! Prawda? Spuszczaj wieko! Policjant wahał się jeszcze. Kurt chciał również zaprotestować. Nagle na górze dał się słyszeć jakiś szmer. - Do diabła, zamykaj szybko! - rozkazał Sępi Dziób, wyciągając ręce wzdłuż ciała. Policjant nie miał wyboru. Nałożył ostrożnie wieko i czym prędzej się ukrył. Zapanowała grobowa cisza. Nagle zakłócił ją zgrzyt klucza. Po chwili na schodach rozległy się kroki. W blasku latarki ukazał się Landola, a za nim Cortejo. Kurt stał obok Petersa. - Czy to oni? - szepnął. - Tak - chłopak skinął głową. Landola zwrócił się do Corteja: - Niech pan poświeci! Zaczęli oglądać trumny. Po chwili znaleźli właściwą. Policjant nie miał czasu umocować wieka. Gdy Landola i Cortejo chwycili za wieko, bez większego wysiłku podnieśli je do góry. I wtedy ujrzeli wymierzony w nich monstrualny nos i nieruchome oczy. Wrzasnęli przeraźliwie, a potem strach ich sparaliżował. Cortejo stał jak posąg, trzymając latarkę w ręku. Po kilku sekundach odzyskali mowę. - Wielkie nieba! - krzyknął Cortejo. - Kto to? - Diabeł! - jęknął Landola. Obu łotrów, których bezecne czyny dowodziły, że nie lękają się ani Boga, ani szatana, ogarnęło przerażenie tak okropne, że ruszyć się z miejsca nie mogli. - Tak, to szatan! - stęknął Cortejo. - Pfftff, pffttff! - bluznęło im z trumny sokiem tytoniowym prosto w twarz. - Nie mylicie się! Jestem diabłem, szatanem, Belzebubem! - ryknął Sępi Dziób, wyskakując z trumny. - Pójdziecie ze mną do piekła! Oto chrzest przed wejściem do podziemi! Wymierzył im po tak siarczystym policzku, że obaj znaleźli się na kamiennej płycie. Pochylił się nad nimi i w mgnieniu oka broń, którą mieli przy sobie, "przefrunęła" do najodleglejszego kąta grobowca. Padając na płytę Cortejo wypuścił z rąk latarkę. Sępi Dziób chwycił ją w lewą rękę, a prawą, uzbrojoną w bagnet, zagrodził wyjście na schody. Ta szamotanina spowodowała, że zbirom wróciło poczucie rzeczywistości. Oprzytomnieli i zaczęli podnosić się z posadzki. Cortejo zawołał: - Do pioruna, to przecież człowiek! Strach przemienił się we wściekłość. Sądząc, że w podziemiu oprócz Sępiego Dzioba nie ma nikogo, odzyskali na moment pewność siebie. - Łotrze! Co tu robisz? - krzyknął Landola. - Odpowiadaj, inaczej...! - Phi! Pierwszemu, kto się odważy mnie dotknąć, wpakuję w łeb latarkę, by mu się zdawało, że świeci w nim tysiące słońc i księżyców. No, dosyć żartów! Jesteście moimi jeńcami. Minę miał tak groźną, że nawet Landola cofnął się o krok i z przestrachem zaczął wypatrywać broni. - Oszalałeś! My mamy być twoimi jeńcami?! - Wątpicie w to? Rozejrzyjcie się dokoła. Wskazał na tylną ścianę grobowca. Stali przy niej ci, którzy dotychczas ukrywali się za trumnami. Wszyscy jednocześnie zapalili latarki. Zrobiło się zupełnie jasno. - Do stu tysięcy diabłów! Mnie nie chwycicie! - ryknął kapitan piratów. - Ani mnie! - wtórował mu rzekomy Veridante. Rzucili się na Sępiego Dzioba. Był na to przygotowany. Najpierw uderzył latarką w twarz pirata, którego uważał za bardziej niebezpiecznego. Szkło rozprysło się na drobne kawałki. Oszołomiony Landola odskoczył w tył. Niemal równocześnie Cortejo otrzymał tak potężnego kopniaka, że zwalił się na kamienną płytę. W tym momencie podskoczyli do nich towarzysze Sępiego Dzioba i obezwładnili, skrępowawszy powrozami. Widząc, że wszelki opór jest daremny, Cortejo dał za wygraną. Landola jeszcze się szamotał i pienił z wściekłości. W rezultacie skrępowano go mocniej niż Corteja. - A więc mamy ich! - odetchnął alkald. - Czy zaraz przystąpimy do przesłuchania, panie poruczniku? - To nie jest odpowiednie miejsce. Musimy przede wszystkim znaleźć nieboszczyka, którego ci dwaj zostawili z pewnością na górze
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.