ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Teraz można już pomyśleć i o ugoszczeniu. Jest to zaiste noc cichych cudów; Achilles w swoim namiocie ugaszcza ojca Hektora. Teraz naprawdę miłość zwyciężyła; teraz dopiero Achilles ma prawo powiedzieć: O, niech zginie nienawiść, przeklęta przez bogów i ludzi!
W szarej mgle pierwszego zarania wózek trojański cicho powiózł ku Skajskiej Bramie ciało najprzedniejszego bojownika Troi, aby było opłakane i pochowane we czci przez rodziców, przez żonę i braci.
60. Z bajecznych krain
A dalej co? Czy będzie znowu Achilles bić się z Trojanami, znowu ťdręczyć Priama i jego dzieciŤ ? Nie, po tej cichej nocy już się to stało niemożliwe. Dzieło miłości winno być uwieńczone dziełem pokoju; Achilles nie zapomniał o tym, tylko w pierwszych dniach przykuwały go inne, nie cierpiące zwłoki sprawy.
Zaledwie wiatr zdołał rozwiać dym unoszący się ze stosu Hektora, a już równina Skamandra zabielała od niezliczonych namiotów. Nie byli to Trojanie - oni nie wychylali się już poza mury i nie mieli nawet prawa do tego. Taki był warunek, jaki im postawiła w zamian za udzieloną pomoc wojenną nowa ich sojuszniczka - Pentesileja, królowa Amazonek.
Dzielna drużyna rycerek z dalekiej Temiskiry nad Termodontem nie zapomniała swoich dawnych najazdów i zuchwałego oblężenia Aten i nie przebolała niepowetowanej utraty pasa królowej Hipolity. Od owych wypadków dwa pokolenia zdążyły już zstąpić do grobu; czasy przyniosły nowy rozkwit świetności i wnuczka zmarłej Hipolity zapragnęła zmierzyć swe siły z bohaterami helleńskimi. Przymierze z Priamem było jedynie pozorem, chociaż najzupełniej prawowitym; celem zaś istotnym - chęć zemsty za Hipolitę.
Nie tylko płeć, wszystko było nowe w tym nadbiegłym zastępie. Ani śladu wozów czy ciężkich zbroi - Amazonki walczyły konno na drobnych, lecz bardzo wytrzymałych wierzchowcach, ciosy odpierały małymi, wypukłymi tarczami, a zadawały je, oprócz dzid, dwusiecznymi toporkami, którymi posługiwały się ze zdumiewającą zręcznością i wprawą.
367
Ale jeszcze dziwniejsza była ich niespotykana pogarda śmierci. Niemało ich padło w przednich szeregach zaraz pierwszego dnia bitwy - widok ten ani na chwilę nie stropił następnych. Z drugiej strony, walcząc z piechotą miały bezwarunkową przewagę, tym bardziej że koń był dla nich także pewnego rodzaju bronią: na rozkaz stawał dęba i całym ciężarem przednich nóg spadał na nieprzyjaciela. Już zaraz pierwszego dnia wyparły Achajów poza Skamander. Dzień następny pozwolił im zawładnąć całym polem bitwy, aż po przystań okrętową. Ale Pentesileja nie była zadowolona. Oczyma szukała Achillesa - i nie znajdowała go. Achilles usunął się od walki z nie znanej nikomu przyczyny.
368
Zawiedziona, kazała zagrać w trąby i oznajmiła, że wynik całej sprawy wojennej uzależnia od wyniku swojego pojedynku z Achillesem: jeżeli on zwycięży, Amazonki oddalą się bezpowrotnie. Przeciwnego zobowiązania nie żądała, bo i bez tego najzupełniej była przeświadczona o powodzeniu.
Poszli tedy woje achajscy do Achillesa. Czyż może on nadal trwać w bezczynności, skoro królowa rzuciła mu osobiste wyzwanie bojowe i jeżeli jego zwycięstwo może położyć kres całej tej krwiożerczej a niedorzecznej wojnie? Niechętnie uległ im bohater: zupełnie czym innym żyła teraz jego dusza.
Roześmiała się radośnie Pentesileja widząc, że idzie ku niej upragniony przeciwnik. Zaciąwszy konia ostrogą puściła się na jego spotkanie - i w pół drogi zatrzymała się nagle uderzona jego pięknością.
- Chodź z nami - krzyknęła mu - do Temiskiry na święto róż!
Ale Achilles nie patrzył na nią. Szedł przed siebie chmurny, z zarzuconą na ramię dzidą. Amazonka podjechała jeszcze bliżej. Uparty! Wszystko jedno zresztą, nie zabije go, tylko zrani, a potem zabierze ze sobą jako jeńca. Niestety! Jej oszczep zaśliznął się wzdłuż ciała Achillesa, który uchylił się zwinnie spod samych kopyt konia, i w jednej chwili, zanim Pentesileja zdążyła się wyprostować, pchnął ją dzidą pod prawą, nieosłonioną pierś. Zwisła głowa i ciało królowej. Martwa stoczyła się do nóg koniowi.
Teraz dopiero spojrzał na nią zwycięzca - spojrzał i zdumiał się jej jedyną w swoim rodzaju, nieodpartą pięknością. Taka niezaprzeczenie była Pallada w walce z Olbrzymami. Stał nad nią, ponuro oparty na oszczepie, z którego ostrza ściekała jeszcze jej gorąca krew. Stało mu w pamięci nocne spotkanie w gaju Apollina Tymbryjskiego; czemu to los kazał mu być katem tak przedziwnej piękności ?
Tymczasem Achajowie zbiegli się wokół swojego szermierza, wdzięczni za wybawienie od dalszej wojny. Nikt atoli nie odważył się przemówić do niego ani wszcząć zwycięskiego peanu; szanowali wszyscy jego przygnębienie, lubo nie umieli wytłumaczyć sobie jego przyczyny. Jeden tylko Tersytes przejrzał ją, prawda, że po swojemu. Przecisnął się skroś skupionych tu szeregów i dotarł do zabitej.
- Nie martw się, wodzu - zawołał, jakby szydząc ze zwycięzcy - bezrozumna to rzecz uroda. Popatrz, jak mały krok dzieli ją od szpetoty.
I zanim kto bądź mógł go powstrzymać, z szyderczym chichotem wbił swoją dzidę w oko martwej piękności.
W jednej chwili ocknął się Achilles, oczy jego zapaliły się niesamowitym blaskiem.
- Zgiń, gadzino! - krzyknął i uderzeniem mocarnej dłoni powalił najplugawszego w obozie żołnierza obok zwłok najpiękniejszej z kobiet.
369
Przeszedł pomruk po cisnącej się gromadzie. Tersytes nie cieszył się sympatią. Wszelka inna kara za jego szkaradny wybryk byłaby na pewno przyjęta zadowoleniem. Ale tu zabity został człowiek, a krew współobywatela jest źródłem zmazy, bez względu na to, czyja ona i po co była przelana. Achilles odczuł, co się działo w duszach jego towarzyszy broni; z posępnie schylonym czołem opuścił pole swoich bolesnych zapasów i zaszył się w namiocie, aby go już więcej nie opuścić
|
WÄ
tki
|