ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Miałam zresztą skierowanie od doktor Małgosi. Usłyszałam od panienki z okienka, że do ginekologa rejestrują dziś na wrzesień!!! Przecież to jest chore!
Przecież 8-procentowy haracz na bezpłatną służbę zdrowia ściągają mi z pensji od 19 lat w każdym miesiącu, a nie co kwartał. To dlaczego mam czekać na przyjęcie do lekarza aż cztery miesiące?!
Oczywiście panienka z okienka mi nie straszna, pognałam do doktor Ewy bez rejestracji. Zero problemów. Oczywiście mnie przyjęła, zbadała, wydała świadectwo konsultacji i od siebie jeszcze zrobiła mi kontrolną cytologię. I jak tu nie kochać ludzi?!
Konkluzja: bzdurne, nieudolne zarządzanie resortem zdrowia z góry i normalni, mądrzy, zapracowani, ludzcy lekarze.
A swoją drogą muszę przyznać, że w kontekście opowieści podgabinetowych mam cholernie dużo szczęścia do lekarzy mądrych i normalnych. To co opowiadają ludzie o traktowaniu ich przez służbę zdrowia (ci z lokatorem chodzącym do tyłu) podnosi włosy na głowie. Dziś spotkałam kobietę po usunięciu nerki (rak) trzy lata temu. Nie dostała żadnej chemii. Obecnie bardzo boli ją noga. Lekarz chirurg orzekł, że to przerzut do kości i trzeba kawałek kości wyciąć. Nie zrobił żadnych badań! Kiedy kobieta zwróciła się o opinię do onkologa, dostała skierowanie na tomografię komputerową. Chirurg, dowiedziawszy się o ustalonym terminie badania, sklął kobitę jak małego Jasia od szewca i wydarł się, że on żadnych badań nie potrzebuje, bo wie!!! Bóg Ojciec czy jak?!
Oj, chyba nie zdzierżyłabym jak amen w pacierzu!.
13 maja 2004 roku
Byłam na Onkologii. Czysty horror. Jak zawsze. W rejestracji niekompetentny, bezczelny babol standard! Nic się nie zmieniło. Nie zastałam doktora Piotrusia, ale dostałam się (po lekkiej awanturze z pielęgniarą) do doktora Jana, równie cudnego doktora, pogodnego człowieka. Obejrzał papiery i klisze, zbadał mnie i skierował klisze do konsultantów od RTG. Wynik za tydzień, w czwartek. Ma już być doktor Piotr. Mikrozwapnienia w prawej piersi jeśli są, to są bardzo drobniutkie, orzekł dr Jan. Może to być również wina starego mammografu z mojego szpitala. Zobaczymy.
20 maja 2004 roku
Jak przeżyłam ostatni tydzień, proszę nie pytać! Psychoza totalna! Kolejny raz przekonałam się na własnej skórze, że najgorsze jest czekanie.
Jechałam na Onkologię jak na ścięcie. Informacja, że druga pierś pójdzie pod nóż zwalała mnie z nóg. Jednakże moja kochana doktor Małgosia znów miała rację: cienie na kliszy mammograficznej okazały się rzeczywiście sprawami technicznymi!!! Albo urządzenie już ma dosyć, albo ułożenie piersi do zdjęcia było niezbyt fartowne. Jest czysto! Nie stwierdza się żadnych zmian patologicznych. Wyfrunęłam z Instytutu pod postacią jaskółeczki i niewiele mnie interesowały zdziwione miny przechodniów; no co, to już nie można podskakiwać jak sześciolatek i uśmiechać się do własnych myśli pełną gębą?!
I co z tego, że jaskółeczka ma deko nadwagi i czterdziechę na karku.
Natychmiast wykonałam kilka telefonów; do mojej Gosi psycholożki (wrzasnęła z ulgą w słuchawkę coś w rodzaju: o k., dzięki Bogu), do Szczotki Asi (a mówiłam kretynko, że wszystko będzie dobrze!), do Ślubnego (a nie mówiłem!) i do mamy (Bóg jest dobry). Wszyscy czekali na wieści, a to ewidentny dowód na to, że nie jestem sama. Mam ich wszystkich obok siebie, czuję ich obecność i że nie jestem im obojętna. A to jest cholernie ważne.
Jutro pierwszy zastrzyk Zoladexu. Amok z powodu braku raka w jedynej piersi nie pozwala mi się zbytnio trząść ze strachu. Będę się bała jutro!
21 maja 2004 roku
Najpierw badał mnie ordynator chemioterapii, dzięki któremu trafiłam do tego szpitala i w ogóle dostałam chemię. Kocham ordynatora Piotra Koralewskiego! Badanko, tak na koniec przygody z chemią. Potem doktor Małgosia zaprezentowała urocze prychnięcie i salwę perlistego śmiechu, na wieść, że znów mam właśnie okres. Następnie wraz z siostrą Basią, nabijając się ze mnie do woli (cykora miałam w oczach gigantycznego, a moje zachowanie wręcz śmierdziało tchórzem), zabrały się za przygotowania do podania Zoladexu. Siostra Beata, właścicielka przepięknej urody i obfitości rudych włosów (moja ulubiona siostra od chemii) zapytana, czy często pacjentki przy Zoladexie wyskakują z bólu przez okno odrzekła, że raczej nie, bo kozetka jest daleko od okna.
No i zaczęło się. Jałowe rękawiczki, Lignokaina w sprayu na brzuch (o kurde, jak zimno), siostra Basia zaoferowała, że potrzyma mnie za rączkę, zagadały mnie na amen i miały niezły ubaw, kiedy nadal czekałam na dziurę w brzuchu, a siostra Basia właśnie kończyła zakładać opatrunek. Nie wiem, kiedy doktor Małgosia to zrobiła, nic a nic nie czułam. Kocham doktor Gosię i siostrę Basię. Kochliwa dziś jestem nad wyraz.
Następna dziura w brzuchu za 28 dni. Już ni cholery się nie boję. I tak przez dwa lata. Bardzo się cieszę, że co miesiąc będę się widziała z moją doktor Małgosią, bo to daje komfort psychiczny, że gdyby coś, to jestem w dobrych rękach. Ale nic się już złego nie może wydarzyć.
Limit katastrof mam wykorzystany na cały żywot!
25 maja 2004 roku
Wczoraj były moje imieniny. Było słodko. Jutro jest Dzień Matki, Młoda lata zaaferowana, coś kombinuje, cholernie to sympatyczne, ale...
Nie wiem jak to napisać. Nie przechodzą mi te słowa przez gardło. Myśl nie potrafi ogarnąć tego co się stało
|
WÄ
tki
|