ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Za to teraz upieczemy go i zjemy.
Przywlókł do nas niedźwiadka za jedną nogę. Z walki
wyszedł w opłakanym stanie, ubranie miał w wielu miej-
scach podarte, a twarz podrapaną. Z rąk i nóg ciekła mu
krew. Ta okoliczność wytrąciła z równowagi jego przyja-
ciela, który zamiast mu współczuć wybuchnął gniewnymi
wyrzutami:
- Jak ty wyglądasz?! Tylko idiota chwyta żywcem szare-
go niedźwiedzia! Czy widział kto taką głupotę? Co ja z to-
bą pocznę? Ty chyba rozum postradałeś.
- Kto by przypuścił, że ten piesek jest taki silny - bro-
nił się Dick.
- Piesek? Doskonałe porównanie! Ale nie mogę patrzeć
dłużej na twoją pokiereszowaną gębę! Chodź ze mną do
wody! Muszę cię obmyć!
Napiekliśmy niedźwiedziego mięsa, posililiśmy się,
a łapy, największy jak wiadomo przysmak, schowaliśmy
na później, gdyż wtedy są najdelikatniejsze, kiedy dobrze
skruszeją.
Gdy dzień zaczął świtać, wsiedliśmy z Winnetou na ko-
nie i prowadząc za cugle deresza Apanaczki, pojechaliśmy
w górę doliny, by zaczekać tam na Old Surehanda.
W Niedźwiedziej Dolinie
369
Czekaliśmy około godziny, gdy między drzewami poja-
wił się schodzący parowem człowiek. Nie wyszedł jeszcze
na wolną przestrzeń i nie mogliśmy go rozpoznać, ale mi-
mo to odważyłem się zawołać:
- Mr Surehand! Mr Surehand!
Przybysz zatrzymał się, lecz tylko na chwilę. Gdy po raz
trzeci zawołałem go po nazwisku, wyskoczył czym prędzej
spomiędzy drzew. Ponieważ nie pokazywaliśmy się, stanął
w pół drogi i zapytał:
- Kto jest w zaroślach?
-Przyjaciele! - odpowiedziałem.
- Wyjdźcie stamtąd!
- Oto jestem!
Z tymi słowy wychyliłem się z zarośli.
- Old Shatterhand! Old Shatterhand!
Wypuścił z rąk strzelbę, podbiegł do mnie z otwartymi
ramionami i porwał mnie w objęcia.
- Co za radość, co za szczęście! Przyjacielu! Wybawco
mój!
Przy każdym słowie odsuwał mnie i przysuwał znowu
do piersi.
- Kto by to przypuścił - mówił dalej - że znajdziecie się
w Górach Skalistych, i to akurat w Niedźwiedziej Dolinie.
Jakże się cieszę, jakiż jestem szczęśliwy! Co was skłoniło
do tej podróży?
- Przybywam z Jefferson City.
-Ach tak! Byliście u bankiera?
- Byłem.
-I on wam powiedział, że pojechałem w góry?
-Tak.
-A wy udaliście się za mną?
- Oczywiście! Jefferson City, winiarnia Lebruna w To-
pece, farma Fennera i tak dalej... Jak widzicie, miałem
dokładne wskazówki.
-Dzięki Bogu! Dzięki Bogu! Jestem ocalony! Ale nie ro-
zumiecie, oczywiście, o czym mówię. Jestem jeńcem!
- Wodza Tusagi-saricza...
24. Old Surehand t. 2
370
Old Surehand
- Skąd o tym wiecie? - spytał zdumiony.
-Dziś rano wypuszczono was na słowo honoru... - mó-
wiłem dalej z uśmiechem.
-Zadziwiacie mnie! - zawołał.
-Macie zdobyć cztery skóry niedźwiedzie...
-Ach! Chciałbym usłyszeć, skąd to wszystko wiecie!
-Kiedy wczoraj w "parku" rozmawialiście z wodzem,
leżeliśmy o trzy kroki w paprociach.
- O nieba! Gdybym to wiedział!
- Żadne słowo nie uszło naszej uwagi. Tej nocy jednak
niepodobna już było was wyswobodzić, dlatego zeszliśmy
zaraz pomimo ciemności w tę dolinę, by tu na was zaczekać.
- Czy nie jesteście sami? Ciągle mówicie w liczbie
mnogiej... Kto z wami tu przybył?
Zaprowadziłem go do Winnetou; znowu krzyknął z ra-
dości i wyciągnął do Indianina obie ręce. Apacz uścisnął
je serdecznie i powiedział:
- Winnetou cieszy się szczerze widokiem brata Old Su-
rehanda. Myśleliśmy, że dościgniemy go dopiero w "par-
ku" San Luis, teraz jednak pokażemy wodzowi Utajów, iż
nawet z pięćdziesięcioma wojownikami nie potrafi zatrzy-
mać w niewoli Old Surehanda!
-Dałem mu słowo, że powrócę!
-Wiem o tym. Old Surehand nie może złamać słowa
i wróci do nich. Ale potem Old Shatterhand i Winnetou
przyjdą do Utajów na krótką rozmowę.
-Muszę do jutra wieczorem przynieść cztery skóry
niedźwiedzie; życie moje od tego zależy.
-Old Surehand przyniesie Utajom żądane skóry -
rzekł Winnetou, po czym nagle odwrócił się.
Dosiadł konia i odjechał w górę doliny, nie podając ani
powodu, ani celu swej wyprawy. Wiedziałem, że postano-
wił szukać śladów niedźwiedzich.
- Dokąd on się udał? - spytał zdziwiony Old Surehand.
- Chce zapewne zrobić wam niespodziankę.
- Well! Czy musimy tu na niego czekać?
- Nie. On nas potem odszuka.
W Niedźwiedziej Dolinie
371
- Bardzo chętnie będę wam towarzyszyć, ale trzeba pa-
miętać, że mój czas jest drogi.
-Dlatego, że musicie zdobyć cztery skóry niedźwie-
dzie? Na to jeszcze dość będzie czasu! Siądźcie na tego
deresza!
- Macie trzy konie? Wobec tego nie jesteście chyba sami?
- Słusznie się domyślacie.
- Kto jest jeszcze z wami?
- Zaczekajcie chwilę! Z pewnością ucieszycie się na wi-
dok właściciela tego konia. To także wasz znajomy.
Old Surehand podniósł swoją strzelbę i podążyliśmy
w dół doliny. Kiedy podjechaliśmy do obozu, ujrzałem
Hammerdulla stojącego w pobliżu. Mój towarzysz zauwa-
żył go również i zapytał:
- Czy to nie stary Dick Hammerdull?
- Tak, to on.
-W takim razie jest tu także jego przyjaciel, nieod-
stępny Pitt Holbers?
- Oczywiście! To nierozłączna para.
Hammerdull podbiegł do nas, podał rękę Old Surehan-
dowi i zawołał:
-Witajcie, Mr Surehand, witajcie! Spodziewam się, że
przypominacie sobie wiernego Hammerdulla?
- Nigdy o was nie zapomniałem, kochany Dicku!
- A Pitt Holbers żyje jeszcze w waszym sercu?
- Oczywiście.
- Obaj dumni jesteśmy z waszej przyjaźni.
Wjechaliśmy wreszcie do obozu i zsiedliśmy z koni
|
WÄ
tki
|