ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Ale rój - umysł zbudowany z tysięcy ruchomych części - przekraczał jej możliwości. Stanowił najtrudniejszą próbę. Raz po raz usiłowała dosiąść jednego z rojów, spojrzeć dziesięcioma tysiącami par fasetowych oczu jednocześnie... Uzyskiwała tyle, że męczyła ją migrena i miała potem ochotę kochać się z kwiatami.
Dużo jednak można odgadnąć z samej obserwacji pszczół. Ich loty, kierunki, zachowanie strażniczek ula...
Te pszczoły wydawały się bardzo zaniepokojone.
Dlatego poszła się położyć tak, jak tylko ona potrafiła.
***
Niania Ogg podeszła do problemu inaczej. Jej sposób nie miał wiele wspólnego z czarownictwem, ale bardzo wiele z ogólną oggowatością. Przez jakiś czas siedziała w swej nieskazitelnie czystej kuchni, popijała rum, paliła cuchnącą fajkę i wpatrywała się w obrazki na ścianie. Namalowały je najmłodsze wnuki w kilkunastu kolorach błota, a przedstawiały kleksowate cienkie figurki i słowo BABCIA kleksowato wykleksowane błotnistymi kleksowymi literami.
Zadowolony z powrotu do domu kot Greebo leżał przed nią z czterema łapami wyciągniętymi w górę i znakomicie udawał coś znalezionego w rynsztoku.
Wreszcie niania Ogg wstała i zamyślona ruszyła do kuźni Jasona.
Kuźnia na wsi zawsze pełni ważną funkcję. Służy za pokój spotkań, salę narad, a przede wszystkim punkt wymiany plotek. Wewnątrz siedziało kilku mężczyzn zabijających czas pomiędzy typowymi w Lancre zajęciami, takimi jak kłusownictwo i obserwacja, jak pracują kobiety.
- Jasonie, chcę z tobą zamienić słówko.
Kuźnia opustoszała jak za dotknięciem różdżki. Coś chyba wyczuli w jej głosie... Niania zdążyła jeszcze wyciągnąć rękę i złapać za ramię mężczyznę, który chyłkiem usiłował się wymknąć.
- Tak się cieszę, że pana spotykam, panie Quarney - powiedziała. - Niech się pan tak nie spieszy. W sklepie bez kłopotów, jak sądzę?
Jedyny sklepikarz w Lancre spojrzał na nią jak kulawa mysz na atletycznego kota. Mimo to próbował walczyć.
- Och, fatalnie, pani Ogg. Przerażająco. Interesy idą fatalnie.
- Czyli jak zwykle, co?
Pan Quarney zrobił błagalną minę. Wiedział, że nie wydostanie się stąd, nie dając czegoś w zamian, ale przynajmniej chciał wiedzieć, co to takiego.
- No dobrze - rzekła niania. - Znasz wdowę Scrope? Mieszka pod Kromką.
Quarney otworzył usta.
- Ona nie jest wdową - zaprotestował. - Ona przecież...
- Założymy się o pół dolara? - zaproponowała niania Ogg. Usta Quarneya pozostały otwarte, a twarz wokół nich ułożyła się w wyraz fascynacji i grozy.
- Dlatego ma dostać kredyt, dopóki nie postawi farmy na nogi - oznajmiła wśród ciszy niania.
Quarney bez słowa kiwnął głową.
- To samo odnosi się do całej reszty, która podsłuchuje za drzwiami! - zawołała głośniej niania. - Kawał mięsa dostarczony na próg raz w tygodniu na pewno jej nie urazi, prawda? Przyda się też jakaś pomoc w czasie zbiorów. Wiem, że mogę na was polegać. A teraz zmykajcie...
Odbiegli, pozostawiając nianię Ogg stojącą w drzwiach z tryumfalnym uśmiechem.
Jason Ogg spojrzał na nią bezradnie - dwustufuntowy mężczyzna zredukowany nagle do czteroletniego chłopca.
- Jason!
- Muszę dołożyć do ognia, bo...
- A więc? - Niania nie zwracała uwagi na jego słowa. - Co się działo w tej okolicy, mój chłopcze, kiedy mnie nie było?
Jason z roztargnieniem pogrzebał w ogniu żelazną sztabą.
- No... Mieliśmy huragan w Noc Strzeżenia Wiedźm, aż jedna kwoka matki Peason zniosła trzy razy to samo jajo, a krowa starego Poorchicka urodziła siedmiogłowego węża, i jeszcze w Kromce spadł deszcz żab...
- Czyli właściwie normalnie. - Niania Ogg bez emocji, choć znacząco nabiła fajkę.
- I całkiem spokojnie - dodał Jason.
Wyciągnął sztabę z ognia i położył na kowadle. Uniósł młot.
- Wiesz przecież, że prędzej czy później sama do tego dojdę - powiedziała niania.
Jason nie odwrócił głowy, ale młot znieruchomiał w powietrzu.
- Zawsze się dowiaduję - mówiła spokojnie niania.
Żelazo ostygło od barwy jasnej słomy do jaskrawej czerwieni.
- I wiesz, że jak powiesz mamusi, od razu się lepiej poczujesz.
Żelazo wystygło od czerwieni do całkowitej czerni. Ale Jason, choć przyzwyczajony do panującego w kuźni żaru, wyraźnie zlany był potem.
- Trzeba kuć żelazo póki gorące - zauważyła niania.
- To nie moja wina, mamo! Jak miałem im przeszkodzić? Niania usiadła na stołku i uśmiechnęła się z satysfakcją.
- O jakich "im" mówisz, drogi synu?
- Ta młoda Diamanda i Perdita, i jeszcze ta ruda dziewczyna z Głupiego Osła, i parę innych. Mówiłem staremu Peasonowi, mówiłem, że będziesz miała coś do powiedzenia, tłumaczyłem, że pani Weatherwax się w... będzie na pewno zdenerwowana, kiedy się dowie - tłumaczył Jason. - Ale one się tylko śmiały. I powiedziały, że same mogą się nauczyć czarownictwa.
Niania pokiwała głową. Właściwie to miały rację. Można samemu nauczyć się czarownictwa. Ale i nauczyciel, i uczeń muszą być odpowiednimi osobami.
- Diamanda? - zastanowiła się. - Nie pamiętam nikogo takiego.
- Tak naprawdę to jest Lucy Tockley - wyjaśnił Jason. - Twierdzi, że Diamanda jest bardziej... bardziej czarownicowa.
- Aha. To ta, która nosi taki duży, miękki filcowy kapelusz?
- Tak, mamo.
- I maluje paznokcie na czarno?
- Tak, mamo.
- Stary Tockley posyłał ją do szkół, zgadza się?
- Tak, mamo. Wróciła, jak was nie było.
- Aha.
Niania Ogg odpaliła fajkę od paleniska. Filcowy kapelusz, czarne paznokcie i edukacja. Ładne rzeczy.
- Ile jest tych dziewuch? - spytała.
- Jakieś pół tuzina. Ale one mają talent, mamo.
- Tak?
- I przecież nie robiły nic złego.
Niania Ogg wpatrzyła się z zadumą w żar paleniska.
Milczenie niani Ogg miało w sobie jakąś bezdenność, a także pewien element kierunkowy. Jason nie wątpił, że milczenie skierowane jest do niego.
Nie potrafił tego wytrzymać. Jak zwykle spróbował je czymś wypełnić.
- Ta Diamanda odebrała wykształcenie - zauważył. - Zna parę ślicznych słów. Milczenie.
- A sama mówiłaś, pamiętasz, że ostatnio brakuje młodych dziewcząt, które by chciały się uczyć czarownictwa - przypomniał Jason. Chwycił żelazną sztabę i dla zachowania pozorów kilka razy uderzył ją młotem.
W jego stronę popłynęła kolejna porcja milczenia.
- One chodzą i tańczą w górach przy każdej pełni. Niania Ogg wyjęła z ust fajkę i dokładnie przyjrzała się cybuchowi.
- Ludzie gadają... - Jason zniżył głos - że tańczą tam całkiem.
- Całkiem co? - zdziwiła się niania.
- No wiesz, mamo. Całkiem goło.
- Niech mnie. Coś podobnego. Ktoś widział, gdzie chodzą?
- Nie. Tkacz, ten dekarz, mówił, że zawsze jakoś mu znikają.
- Jason...
- Tak, mamo?
- One tańczyły wokół kamieni. Jason uderzył się w palec.
***
W górach i lasach w Lancre żyła pewna liczba bogów
|
WÄ
tki
|