ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nocny portier drzemał za kontuarem. Bayer zaczął coś mruczeć.
- Szsz... - uspokoił go Miller - musimy być cicho.
- Cicho - powtórzył Bayer, z gracją słonia przekradając się na palcach w kierunku schodów. Rozbawiła go ta sytuacja i zaczął chichotać. Na szczęście pokój Millera był na pierwszym piętrze, bo Bayerowi nigdy w życiu nie udałoby się wdrapać wyżej. Miller otworzył drzwi, zapalił światło i pomógł Bayerowi usiąść w jednym z dwóch foteli, jakie znajdowały się w pokoju; był to twardy mebel z wysokim oparciem i drewnianymi poręczami.
Mackensen stał na ulicy i przyglądał się wygaszonej fasadzie hotelu. Zrobiła się już druga nad ranem i we wszystkich oknach było ciemno. Światło zapaliło się na pierwszym piętrze, po prawej stronie, tam więc musiał znajdować się pokój Millera.
Zastanawiał się, czy nie wejść prosto na górę i nie załatwić Millera w jego pokoju. Ale przeciwko takiemu rozwiązaniu przemawiały dwa argumenty. Widział przez szklane drzwi do hallu, jak nocny portier, przebudzony ciężkim stąpaniem Bayera, kręci się po foyer. Z pewnością zwróciłby uwagę na faceta, który nie będąc gościem hotelowym o drugiej nad ranem wchodzi na górę, i mógłby później podać jego rysopis policji. Poza tym nie powinien tego robić ze względu na stan, w jakim znajdował się Bayer. Mackensen widział, że grubas nie mógł iść o własnych siłach, i był pewien, że po zabójstwie Millera nie udałoby mu się wyprowadzić go szybko z hotelu. Gdyby Bayer wpadł w ręce policji, Mackensen dostałby niezły ochrzan od Werwolfa. Bayer tylko wyglądał niepozornie, bo w rzeczywistości jego prawdziwe nazwisko figurowało, i to dość wysoko, na liście osób poszukiwanych przez policję, a poza tym był ważną szychą w "Odessie".
Ostatecznie Mackensen postanowił zastrzelić Millera przez okno. Zauważył bowiem, że naprzeciwko hotelu znajdował się nie ukończony jeszcze budynek. Gotowa była już główna konstrukcja oraz piętra wraz z prowadzącymi na nie betonowymi schodami. Nie musiał się spieszyć. Miller nigdzie nie ucieknie. Mackensen ruszył zdecydowanym krokiem w stronę samochodu, by dostać się do futerału, w którym leżał karabin.
Cios całkowicie zaskoczył Bayera. Reagując w zwolnionym tempie z powodu alkoholu, nie miał szans zadziałać odpowiednio szybko. Tymczasem Miller udając, że szuka butelki whisky, otworzył szafę i wyciągnął stamtąd jedyny zapasowy krawat. Zdjął również ten, który miał na szyi.
Nigdy dotychczas nie miał okazji wypróbować ciosów, jakich uczył się wraz z innymi rekrutami w czasie szkolenia wojskowego dziesięć lat temu, i nie był pewien, jak dalece są skuteczne. Widząc przed sobą olbrzymi kark Bayera przypominający różową górę tłuszczu, podczas gdy grubas siedział w fotelu mrucząc pod nosem "Dobre, stare czasy...", Miller uderzył go najsilniej, jak tylko potrafił.
Nie był to nawet cios pozbawiający przytomności, ponieważ dłoń Millera była miękka i niewprawna, a siłę uderzenia amortyzowały pokłady tłuszczu na karku. Ale wystarczył. Zanim grubas doszedł do siebie, miał już oba nadgarstki mocno przywiązane do poręczy fotela.
- Co to, do cholery? - wycharczał potrząsając głową, żeby się jakoś otrzeźwić. Jego własnym krawatem Miller przywiązał mu lewą nogę do fotela, a sznur telefoniczny posłużył do unieruchomienia prawej.
Ż przerażeniem podniósł wzrok na dziennikarza, kiedy już powoli coś zaczęło do niego docierać. Bayer, tak jak wszyscy jego kompani, bał się tylko jednego.
- Nie ruszę się stąd! Nie pojadę do Tel Awiwu. Niczego mi nie możecie udowodnić. Nigdy nie tknąłem żadnego Żyda!
Miller wtłoczył mu te słowa z powrotem do gardła, zatykając usta parą zwiniętych skarpetek i obwiązując twarz wełnianym szalikiem, który podarowała mu troskliwa jak zawsze matka. Sponad kolorowego wzorka spoglądały wystraszone oczy.
Miller przyciągnął drugi fotel, przewrócił go, usiadł na nim okrakiem i zbliżył swoją twarz do twarzy więźnia.
- Słuchaj, ty tłusty wieprzu, po pierwsze, to nie jestem żadnym agentem izraelskim. Po drugie, nigdzie się stąd nie ruszysz. Zostaniesz tutaj i będziesz gadać. Kapujesz?
Franz Bayer przesłał mu w odpowiedzi spojrzenie sponad szalika. W oczkach nie błyszczały mu już iskierki wesołości. Były przekrwione jak u rozwścieczonego dzika.
- Muszę znać, i to jeszcze dzisiejszej nocy, nazwisko i adres faceta, który robi paszporty dla "Odessy".
Miller rozejrzał się po pokoju, zobaczył lampkę na nocnym stoliku, wyłączył ją z gniazdka i przyniósł bliżej.
- A teraz słuchaj, Bayer, czy jak ty się tam nazywasz, wyjmę ci knebel. Będziesz gadał, a jeśli zobaczę, że chcesz krzyczeć, dostaniesz tym w łeb. Tak naprawdę jest mi to zupełnie obojętne, czy ci go rozwalę, czy nie. Pojmujesz?
Miller kłamał. Nigdy w życiu nikogo nie zabił i wcale nie miał zamiaru robić tego po raz pierwszy. Powoli zdjął Bayerowi szalik i wyciągnął mu z ust skarpetki, przez cały czas trzymając lampę wysoko nad głową grubasa.
- Ty zasrańcu! - wysyczał Bayer. - Jesteś szpiegiem. Nic ze mnie nie wyciągniesz!
Ledwo zdołał to wykrztusić, natychmiast skarpetki trafiły z powrotem do jego tłustych policzków. Miller obwiązał go także szalikiem.
- Nic nie powiesz? Zaraz się przekonamy! Zabierzemy się teraz za twoje paluszki i zobaczymy, czy ci się to spodoba!
Wziął do ręki mały i serdeczny palec Bayera i wykręcił je prawie do pionu. Bayer wierzgnął, tak że fotel omal się nie przewrócił. Dziennikarz poprawił fotel i rozluźnił nieco chwyt.
Ponownie wyjął Bayerowi knebel.
- Mogę ci połamać wszystkie palce u obu rąk - wyszeptał. - Potem wykręcę z lampy żarówkę i przepuszczę ci prąd przez jaja. Bayer zamknął oczy. Pot strumieniami spływał mu po twarzy.
- Tylko nie elektrody, tylko nie to, nie tam - wymamrotał.
- Wiesz, jak to smakuje, co? - Miller nachylił się tuż nad twarzą grubasa.
Bayer zamknął oczy i cichutko zajęczał. Wiedział, jakie to uczucie. Dwadzieścia lat temu był jednym z tych, którzy w lochach pod więzieniem Fresnes w Paryżu zrobili krwawą miazgę z "Białego Królika", Yeo Thomasa, komandora lotnictwa. Wiedział aż za dobrze, co to za uczucie, choć tylko z pozycji tego, który włącza prąd.
- Gadaj - szepnął Miller. - Nazwisko i adres fałszerza. Bayer powoli pokręcił głową.
- Nie mogę - wyszeptał. - Zabiją mnie!
Miller włożył mu z powrotem knebel. Chwycił mały palec Bayera, zamknął oczy i szarpnął. Rozległ się trzask łamanej kości. Bayer uniósł się w fotelu i zwymiotował.
Miller wyrwał mu knebel, żeby nie zadusił się własnymi wymiocinami. Grubas pochylił się do przodu i wykwintny posiłek popity dwoma butelkami wina oraz kilkoma podwójnymi whisky spłynął mu po marynarce na kolana.
- Gadaj! - polecił Miller
|
WÄ
tki
|