ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Chciał to potwierdzić w czynach. Za sprawą
Perdigana wpadł mu przecież w ręce całkiem spory zbiór wartościowych dzieł. Teraz
nadszedł czas, aby to wykorzystać.
Po przykrych doświadczeniach z Orri przestał jednak uważać dom za miejsce
właściwe dla naukowca eksperymentującego z magią demonologiczną. Parzenie ziółek i
sporządzanie leków według receptur opartych na mandragorze bardzo się różni od
wywoływania duchów. Cienkie ściany chałupy nikogo nie osłonią przed źle zastosowaną
magią. Ponadto każdy z podręczników przestrzegał przed wplątywaniem w te ryzykowne
przedsięwzięcia świadków, zarówno dla swego własnego, jak i ich bezpieczeństwa. Lepiej
było czynić te praktyki pod osłoną lasu, z dala od ludzkich siedzib.
Rycerz zamierzał wywołać demona, który zostanie jego osobistym sługą. Demona
dosyć słabego, aby go nie zdominował, jednak na tyle mocnego, aby mógł mu być
pożyteczny. Nie udało się z Awatarickiem - i małego germańca po raz drugi przywoływać nie
zamierzał. Postanowił spróbować wywołać dissę, złośliwego gnoma, który potrafił walczyć,
czytać w myślach, przede wszystkim zaś miał tę zaletę, że jego potęgę dało się połączyć z
mocą mandragory.
Albowiem w jednej z ksiąg Fillegan doczytał się, jakim sposobem można połączyć
siły ducha i mandragory przepowiadającej przyszłość, nadać strudze magicznej mocy
określony kierunek. Jego wizje nie były dotąd przydatne. Złączenie się potęg demona i
magicznej rośliny miało zmienić tę sytuację. W całą sprawę postanowił wtajemniczyć jedynie
Duendaina. To akurat musiał zrobić. Jeżeli coś się stanie z nim samym, kto go uratuje, jak nie
wierny giermek? A jeżeli ktoś nadejdzie od strony miasteczka, chociaż noc głęboka? Mało to
ludzi popadło w kłopoty za uprawianie czarów?
- Nie ma sprawy, przecież wiem, żeście mag, widziałem na florenckiej drodze -
skwitował te wyjaśnienia Duendain, zdybany w kuchni na podjadaniu. - Ech, przydałoby się
kiedyś samemu poznać te czary, nie tak tylko z boku obserwować. A przede wszystkim
moglibyście pasować na rycerza, jak to obiecywaliście.
- Jeszcze nie teraz - odparł jego pryncypał. - Na wszystko przyjdzie czas, daję słowo.
Na razie biegnij, przynieś mi wody święconej z kościoła, najlepiej pełen dzbanek.
Oczy chłopaka otworzyły się szeroko niby jakieś zachłanne wiedzy paszcze, w
źrenicach błysnęła chęć zadania pytania. Powstrzymał się jednak, chwycił stosowne naczynie
i pobiegł je napełnić.
Fillegan tymczasem zaszedł do laboratorium, aby z wiszącego na ścianie wiechcia
uzyskać potrzebną substancję. Nim giermek powrócił ze święconą wodą, przed rycerzem
piętrzyła się już spora kupka sproszkowanego zioła oraz trzy szare listki desdemonium. Wziął
od Duendaina dzbanek i łyżką wsypał proszek do wody. Zamieszał.
- To szałwia - wyjaśnił, kontrolując, czy woda odpowiednio się spieniła. Później
dorzucił liście desdemonium. Od razu zmieniły kolor na jadowicie czerwony. - Gdyby się coś
ze mną działo niedobrego w czasie odprawiania tych... tych praktyk, chluśniesz tym na mnie.
Aby celnie! Zrozumiałeś?
Chłopak skinął głową.
- Ładna płukanka - westchnął, obserwując, jak płyn nabiera intensywnej
ciemnobrązowej barwy i charakterystycznego zapachu. - Ciekawe, co by się stało, jakby tak
zaordynować ją Orri, zamiast tej płukanki, w której co parę dni myje włosy...
Fillegan trachnął giermka w bok.
- Ani się waż! - syknął. - Bo sam papież nam nie pomoże, jak dziewczyna włosy
straci! Lepiej idź spać, bo mi w nocy gdzie pod jakim drzewem padniesz...
Zostawił Duendaina z otwartą gębą i ruszył do pokoju, aby i samemu choć na chwilkę
zamknąć oczy.
***
W ciemnościach rozświetlanych jedynie płomienistymi jęzorami pochodni ruiny
stołpu miały wygląd znacznie bardziej przerażający niż za dnia, kiedy światło prześwitujące
spomiędzy koron drzew oblewało polanę nikłą poświatą.
Musiała to kiedyś być wieża obronna, bo poza kwadratem fundamentów i resztek
murów, które wyglądały pośród paproci niby wyszczerbione zęby, nie było widać śladów po
jakichkolwiek innych budowlach. To zresztą czyniło zagadkę jeszcze trudniejszą do
rozwiązania. Kto i po co postawił stołp w takim miejscu, w lesie?
Przy pomocy Duendaina Fillegan wyciął wszystkie paprocie oraz krzewy, wyrwał
parę drzewek, które wdarły się w obrys starych murów i znalazły siłę, żeby się zakorzenić.
Później nakazał giermkowi wycofać się na skraj polany, poza obszar wytyczony
pozostałościami budowli. Sam zaś osadził przyniesione pochodnie na trzech tyczkach i
przystąpił do przywoływania ducha.
Wszystko szło dobrze do momentu, kiedy usypał dla dissy więzienie z pokruszonych
dębowych liści. Należało tam demona sprowadzić, utrzymać przez parę chwil, w tym czasie
związać ze sobą Łączem Pokory, gdzieniegdzie w literaturze zwanym też Linkiem.
Dissa dał się jakoś sprowadzić do magicznej pułapki, ale złośliwy pokurcz
bezustannie miotał się pośrodku, jego krąg - przecinający się z kręgiem, w którym stał
Fillegan - drżał, liście tworzyły coraz cieńszą granicę. Wreszcie pojawiła się pierwsza
szczelina. Nieszczęsny adept czarnoksięstwa zmartwiałymi wargami wymamrotał zaklęcie
uwalniające niemal w ostatniej chwili, gdy, szczerząc ostre zęby, dissa prawie zdołał go
dosięgnąć i urządzić z niego potrawkę na ostro.
- Llassssh - gniewnie stęknął, pazurami przecinając po raz ostatni powietrze. I zniknął.
Pobladły eksperymentator ze zniechęceniem rozrzucił liście dębu i wyszedł z kręgu.
Duendain spoglądał na niego z przerażeniem. Gnom naprawdę wyglądał szpetnie - i nie
wydawał się skłonny do żartów.
- Spróbujemy innym razem - usiłował zbagatelizować porażkę rycerz, choć gdy
odpłynęło podniecenie związane z użyciem magii, pojawiło się spływające w dół, wzdłuż
kręgosłupa, mrowienie strachu. - Wracajmy, może jeszcze złapiemy trochę snu.
Byli już niemal przy samym domu, kiedy od strony lasu błysnęło oślepiająco jasnym
światłem, a po chwili rozległ się potężny grom.
Fillegan paskudnie zaklął. Księga wspominała o tych zjawiskach. Dissa wrócił do
siebie. Ale dlaczego od razu z użyciem efektów specjalnych?
***
Tymczasem wieści o poszukiwaniach przez nowo przybyłych leśnych heretyków
rozeszły się po Ravissaint jak każda, choćby i nawet średnio ciekawa, plotka.
- Jacyś heretycy rzeczywiście muszą tu być - Zenke przyznał rację rzeźnikowi
Hummiemu, popatrując z zaciekawieniem na rycerza, kiedy znów wieczorem spotkali się
przy biesiadnym stole, bo Fillegan na jakiś czas stracił ochotę do magicznych poczynań. - W
nocy coś się działo w lesie, a rankiem ludzie znaleźli w ruinach wypalony krąg. Dziwne, nie?
Rycerz wzruszył ramionami, pokrywając zaskoczenie.
- Ja tam na razie herezji leśnej nie stwierdziłem - uciął, sięgając po kubek z winem.
***
- Nie przeszkadzaj! - warknął zły Fillegan.
Giermek trzymał w dłoni list.
- Poczta przyszła, panie. I to ze świata
|
WÄ
tki
|