ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- W tym wypadku majorowi Turnerowi.
- A więc to pan? - zapytał pułkownik. - To pan jest odpowiedzialny za ten niezbyt
radosny stan rzeczy?
- Ale nie bezpośrednio, sir! - pospiesznie zapewnił major Turner. - Tylko w takim
zakresie, w jakim jestem odpowiedzialny za zewnętrzne bezpieczeństwo tego obozu.
- I z jakim rezultatem, majorze?
- Z żadnym, w jakikolwiek sposób dostrzegalnym -jak dotychczas! - musiał przyznać
T.S. Turner.
- Sir - powiedział kapitan Moone przejmując zręcznie inicjatywę - ewentualną
ucieczkę zameldowano mi o trzeciej trzydzieści. W grupie roboczej, przejętej pisemnie,
brakowało jednego człowieka.
- Kto przejął ją podpisem? - zapytał pułkownik.
- Ja, sir! - musiał przyznać się major Turner. - Ale to było czysto rutynowe
postępowanie.
- Rutyna nie wyklucza odpowiedzialności.
- Ja jedynie podpisałem, sir! A grupa została przejęta przez sierżanta Silversa.
Sierżant Silvers wyjaśnił spokojnie: - Zatrudniłem tych ludzi. Byłem odpowiedzialny
za wyniki ich pracy, a nie za nich samych.
- Odpowiedzialność za to skandaliczne zajście można uznać za ustaloną! - powiedział
pułkownik Nelson. - Lecz mnie interesuje rzecz następująca: dlaczego nie zostałem
natychmiast o tych wydarzeniach powiadomiony? Przecież poinstruowałem pana kapitanie,
gdzie można mnie w Kairze znaleźć.
- Oczywiście, sir - odparł kapitan z widoczną potrzebą silnych przeżyć. - Istniała
jednak jeszcze nadzieja, podtrzymywana usilnie i wielokrotnie przez majora Turnera, że
sprawa ta szybko się wyjaśni. Chociaż nie chodziło o nikogo innego, jak o tego Fausta.
- No i?
- Przepraszam, sir - jest to ten sam Faust, który już wielokrotnie...
- Mogliście sobie zaoszczędzić tego całego teatru, gdybyście tylko zadzwonili do mnie
do Kairu. Wszystko bym wam wyczerpująco objaśnił.
Major Turner, kapitan Moone oraz sierżant McKellar mogli teraz podziwiać
nieprawdopodobnie niezależnego pułkownika. Nelson wyraźnie rozkoszował się tym stanem.
I przeciągał go w czasie.
- Silvers - powiedział po dłuższej chwili - pokażemy panom nasz połów.
- Tak jest, sir - odpowiedział ten z uśmieszkiem. Obszedł rolls-royca w wystudiowany,
celowo powolny sposób, by osiągnąć możliwie największe napięcie. Po czym otworzył
bagażnik.
Oczom wszystkich ukazał się Faust.
***
- Przeczuwam coś złego - oznajmił kapitan Müller-Wipper mocno przytłumionym
głosem. - Coś się szykuje, czuję to w moczu.
Przed nim, w pomieszczeniu administracyjnym niemieckiej komendantury obozu,
stali: porucznik Kern, odpowiedzialny za porządek i bezpieczeństwo, obok porucznik
Langohr, jego zastępca, a tym samym, w razie konieczności, jego następca. Za Müllerem
usadowił się major Rossberg. I on zdawał się być zaniepokojony
A powód do niepokoju miało tutaj wielu - Müller-Wipper był o tym przekonany.
Podczas spotkania porannego z porucznikiem Hartmannsweilerem, przed tylnymi barakami,
ten także i tutaj wpływowy oraz respektowany oficer zwrócił się do niego w swoim jak
zawsze jasnym i dosadnym stylu: - Zaczyna tu strasznie śmierdzieć. Jeżeli wy, z
komendantury obozu, nie potraficie usunąć tego smrodu, to znaczy, że się nie nadajecie.
Była to jawna bezczelność, ale też pogróżka nie całkiem bez pokrycia.
Hartmannsweiler prowadził tutaj jeszcze swoją wojnę - jego wrogami byli, tak jak i przedtem,
Brytyjczycy. Z nimi nie zamierzał się układać. Nikomu w tym obozie nie wolno było się
układać. On jedynie ostrzegał.
Sytuacja wyglądała następująco: pewna grupa oficerów była na świeczniku. A
Brytyjczycy stosowali naciski. Musiało się wydarzyć coś rozstrzygającego.
Rossberg powiedział również przytłumionym głosem: - Kontrole są częstsze, apele się
przedłużają, wymagania strażników przekazywane są z coraz większą bezceremonialnością -
zagrożenie rośnie. A czynnikiem wyzwalającym jest ten Faust.
- Musimy go szybko załatwić - zaproponował Kern.
- Szybko i skutecznie! - powiedział Langohr.
- Nie tak głośno! - przestrzegł kapitan i wskazał na drzwi do przylegającego pokoju. -
Pułkownik śpi i nie chcemy mu w tym przeszkadzać.
Tego nie chciał nikt. Rossberg powiedział: - Nie chcemy go obciążać problemami
wewnętrznymi, które winny być praktycznie dawno załatwione.
I ciągnął dalej rzucając badawcze spojrzenie Kemowi i Langohrowi: - Przez
kompetentnych, zaufanych ludzi.
- Już się do niego dobrałem i potraktowałem tego gówniarza w aksamitnych
rękawiczkach - relacjonował Kern. - Dobrze radziłem temu skurwielowi. A ten co mi
odpowiedział?
- Żebyś go w dupę pocałował - domyślił się Müller.
- Mniej więcej - potwierdził Kern gwałtownie wzburzony
|
WÄ
tki
|