ďťż

Le Guin o jego ostatniej książce, Transmigracji Timothy'ego Archera...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Na czym polega to ryzyko? Na możliwości dowiedzenia się prawdy, która okazuje s'ę dia- metralnie nie taka, jakiej byśmy chcieli i jaką sobie wy- obrażaliśmy. Co więcej, prawda ta może okazać się nie do zniesienia, rysuje się tak groźnie i deprymująco, że błogosławieni ci, którzy jej nigdy nie poznają. „Science fiction jest obszarem buntu: przeciw zaakcep- towanym ideom, instytucjom, przeciw wszystkiemu, co jest. W moim pisaniu kwestionuję nawet wszechświat; chcę wiedzieć, czy jest realny i czy my wszyscy jesteśmy realni. Nie pozostawiam niczego w nienaruszonym stanie". Te sło- wa Dicka o samym sobie, wypowiedziane na dwa lata przed śmiercią, są jak skrót przebytej przez pisarza drogi. Na jej początku punkt wyjścia więcej niż skromny, na końcu — wnioski, od których mróz chodzi po kościach. Gros zasług należy się oczywiście samemu Dickowi, ale też ciekaw jestem, kto się teraz odważy rzucić kamieniem we wzgardzony powszechnie gatunek, który pozwala uzy- skać tak niewspółmierne — w stosunku do zastosowanych środków — rezultaty. 1982 Korzenie Miło zauważyć, że kryzys, który spopielił większość dzie- dzin życia, nie ima się zupełnie fantastyki naukowej: prężą się serie wydawnicze, debiutują jakby nigdy nic młodzi twórcy, starzy do stosu osiągnięć dorzucają nowe. Gruszek w popiele nie zasypia krytyka. W serii Wydawnictwa Po- znańskiego ukazała się Zaczarowana gra Antoniego Smusz- kiewicza, poświęcona historii gatunku SF na polskim grun- cie. Science fiction to niemal synonim literackiej tandety, zwłaszcza w opinii środowisk krytycznych. To pierwszy powód, że młodzi niechętnie oddają jej swe pióra; starzy nie zauważają jej w ogóle. Powód drugi, że tej hałastry, tego zalewu (jak na polskie warunki) książek SF nie stara się uporządkować żadna myśl — to pewna inercja, z jaką pozycje krytyczne pojawiają się na rynku dobrze już za- sobnym w materiał do analizowania. Powód trzeci — brak jednoznacznych kryteriów. Czwarty: na science fiction na- prawdę trzeba się znać. Trzeba nie tylko orientować się w zagadnieniach warsztatu literackiego, ale wiedzieć to i owo o technice, być za pan brat z fizyką, astronomią i całym szeregiem nauk ścisłych i przyrodniczych, do tego na bieżąco śledzić ich postępy. Taki omnibus był niegdyś ideałem renesansu, lecz z czasem stał się zwierzęciem re- liktowym. W dobie specjalizacji, gdy już nikt nie jest w stanie ogarnąć całości wiedzy ludzkiej, miotanie się po jej dziedzinach nadaje człowiekowi piętno dziwaka. Nie- stety, fantastyka zmusza do zdejmowania klocków z róż- nych półek, a kto chce oceniać sporządzony tą metodą twór, powinien z grubsza znać klocki i wiedzieć, z któ- rych półek pochodzą. Konkluzja: nie ma krytyki dla fantastyki. Nie zaprzeczy jej kilku desperados, do których należy Smuszkiewicz, pra- cownik Uniwersytetu Poznańskiego. Z krytyką SF gorzej niż z gospodarką. Właściwie oprócz Fantastyki i juturologii Lama, Polskiej prozy jantastyczno-naukowej Handkego, Homo futurus Very Graaf i Co to jest fantastyka nauko- wa? Kagarlickiego nie znajduję wśród książek wydanych w Polsce liczącego się towarzystwa dla pracy Smuszkie- wiczaj Jest to zarazem pierwszy znany mi „zarys dziejów pol- skiej fantastyki naukowej", jak mówi się w podtytule. Za- czarowana gra wypełnia więc w krytycznym piśmienni- ctwie gatunku istotną lukę. Czy wypełnia ją dogłębnie, nie pozostawiając krzty luzu — tego bym nie powiedział. Już sam autor zastrzega się, nazywając swą pracę zarysem, że nie powiedział wszystkiego. Jasne też jest, że nie uczynił tego z lenistwa czy małej wiedzy, czy nie chcąc wychodzić poza przeciętną objętość poręcznej książeczki. Każdy, kto choćby stykał się dłużej z naukową fantastyką wie, iż brak po dziś dzieji definicji, która by zadowalająco ujmowała to zjawisko.[Spotkałem się już i z opinią, że science fiction to jest to, co każdy uważa za science fiction, lecz wiadomo, dlaczego temu ponętnemu skądinąd poglądowi odmawia- my siły naukowej definicji: akceptując go zaszlibyśmy pro- stą drogą do nazwania utworami SF np. ostatnich powieści Bratnego. (Coś w tym jest; może nie SF, ale fantasy upra- wia Bratny na pewno.)"! ^Smuszkiewicz — za"ąIandkem i Lemem — ogranicza kryteria naukowej fantastyczności do dwóch: przedmiotu wywodu i jego prowadzenia. „Jeśli fikcyjne — pisze Lem — mogą być w fantastyce naukowej fakty, to nie może być fikcyjny s p o_s ó b, w jaki fakty owe interpretuje w opowieści naukajjw ten sposób ucina się niczym nożem wszelkie półcienie i półtony, oddaje całe pogranicze, gdzie, jak wiadomo, pleni się najciekawsze zielsko. Ale innej drogi nie ma, po przyjęciu każdego innego układu kry- teriów można do woli wytykać mu braki. Rzecz już raczej w tym, aby po zdecydowaniu się na określony wybór autor trzymał się go ściśle i konsekwentnie — z czego Smuszkie- wicz, mam wrażenie, wywiązuje się bez zarzutu. Cóż takiego ciekawego można przeczytać w tej książce? To, że polska SF zaczyna się dopiero pod koniec XVIII wieku, że w XIX nie dorobiliśmy się polskiego Verne'a ani Wellsa, choć za fantastykę brały się takie pióra, jak Prus i Mickiewicz. Mało kto wie, iż dzieło największego poety polskiego miało się zwać Historia przyszłości, zaczynało się w roku 2000 i miało obejmować dwa wieki
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.