ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Od zachodu przybyło więcej Dirigentyjczyków,
wspomagając już walczących. Później wschodni klin znów ruszył do przodu. Zwiększono jego
liczebność, ale zanim udało mu się dotrzeć do linii Dirigentyjczyków, uderzyła w niego kolejna
para myśliwców.
Tym razem wróg był na to przygotowany i odpowiedział. Lon był pewien, że co najmniej
dwadzieścia cztery pociski przeciwlotnicze wzbiły się w powietrze. Prowadzący shrike
eksplodował, zanim doleciał do linii. Drugi spadł w sam środek klina nieprzyjacielskich wojsk.
Lon czuł w gardle żółć. Był przekonany, że słyszał okrzyki radości żołnierzy przeciwnika. I
to by było na tyle pomyślał. W ciągu paru minut linie obronne zostały ponownie rozerwane.
Coraz więcej Belletieńczyków szarżowało przez pole, do wnętrza wyrwy. Bez względu na straty
ciągle napływali nowi.
Trwało to i trwało. Nie przerywali walki, chyba że na moment, aby umożliwić następnym
pokonanie luki i wejście do miasta. Zmierzali ku jego centrum, zostawiając za sobą zabitych i
zbyt ciężko rannych, nie mogących reszcie dotrzymać kroku.
24.
Dowództwo batalionu szacuje, że mniej więcej dwa tysiące Belletieńczyków przeszły przez
nasze linie. Kapitan Orlis wrócił właśnie z odprawy dowódców kompanii z rejonu Oceanview.
Calypso wycofało swoje wojska z linii obronnych wokół miasta, żeby jak najszybciej uderzyć i
powstrzymać wroga, albo chociaż spowolnić jego atak, zanim my się w to włączymy. Z
wyjątkiem drugiego batalionu reszta naszych z linii ruszy za piętnaście minut. Tylko kilka
plutonów utworzy patrole.
Kiedy przyjdzie kolej na nas? spytał Lon.
Wkrótce. Teraz zajmiemy się rannymi, naszymi i pozostawionymi przez nieprzyjaciela.
Zrobimy zwiad, żeby się dowiedzieć, ilu Belletieńczyków zginęło w wyłomie, a potem ruszymy
za wrogiem, pilnując tyłów, podczas gdy pozostali będą się starali dorwać nieprzyjaciela od
przodu. Zaopiekujemy się wszelkimi punktami oporu między czołem i tyłem przeciwnika,
gdziekolwiek to jest i zablokujemy ewentualną drogę ucieczki. Ruszamy prawdopodobnie za
dwie godziny.
Mamy planować działania na podstawie tych założeń? Carl Hoper zawsze lubił konkretne
rozkazy.
Tak, dopóki nie przyjdą nowe. Po części zależy to od tego, ile czasu zajmie nam zebranie
rannych. Kapitan przerwał na chwilę. W dużej części. Jeszcze nie mam żadnych liczb, z
wyjątkiem tego, co dostałem od ciebie i Nolana. Czekam, aż sanitariusze dadzą mi pewniejsze
dane.
Kto przeprowadzi zwiad?
Żołnierze z Charlie i Delta, bo nie brali większego udziału w walce. Już rozesłali ludzi do
liczenia i sprawdzenia, czy nie ma tu gdzieś więcej wojsk wroga, czekających na odpowiedni
moment, żeby nas dopaść.
Plutony Lona zaczęły zmniejszać liczebność. Trzech ludzi zginęło w ataku Belletieńczyków
dwóch z czwartego, jeden z trzeciego. Pięciu odniosło na tyle poważne obrażenia, że
potrzebowali sesji w tubach pourazowych, a dwóch z nich musiało się liczyć z odesłaniem na
rehabilitację, zanim zdołają wrócić do służby. Było jeszcze dziewięciu lżej rannych, którzy jak
Lon mogli walczyć dalej.
Było jeszcze za wcześnie, żeby Nolan czuł żal związany ze stratą kolejnych żołnierzy. Czuł
się jeszcze zbyt ogłuszony, aby to do niego dotarło. Nawet własne rany nie robiły na nim
większego wrażenia. Robił to, co było w danej chwili niezbędne. Rozmawiał z dowódcami
drużyn i grupami żołnierzy. Słuchał ich. Wydawał konieczne rozkazy. Wszystko automatycznie,
zgodnie z wyćwiczoną rutyną. Wypił kilka łyków wody i zaczął jeść, dopiero kiedy Tebba
zmusił go do tego.
Woda tylko trochę złagodziła uczucie suchości w ustach i gardle. Z trudem przełykał
jedzenie. Kiedy zjadł połowę racji, podszedł do Carla Hopera, który również się posilał. Lon
wydawał się zadowolony, że może odłożyć rację żywnościową. Rozmawiali parę chwil,
szczegółowo omawiając straty w swoich plutonach. Potem porucznik wrócił do swoich. Dwie
godziny dobiegały końca.
Świt. Lekki deszcz padał na Oceanview, pogłębiając przygnębienie Lona. Drugi batalion był
już w marszu za Belletieńczykami. Kompanie Charlie i Delta szły przodem, równoległymi
ulicami, pod osłoną patroli oddalonych nieco po bokach
|
WÄ
tki
|