ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Musi poważnie porozmawiać z Moną o Lindzie. I poprosi ją o radę w sprawie postępowania z ojcem. Mimo że nigdy nie dogadywali się najlepiej, Mona miała doświadczenie ze zmiennymi humorami starszego pana.
Powinienem był zadzwonić do Kristiny, myślał, przechodząc przez jezdnię.
Być może świadomie wyrzuciłem to z pamięci.
Przeszedł przez most nad kanałem i znalazł się w otoczeniu samochodów raggare w stylu lat pięćdziesiątych Jakiś pijany młodzian wychylał się przez okno auta aż do pasa i wrzeszczał wniebogłosy.
Kurt Wallander pamiętał, jak chodził po tym moście przed dwudziestu laty. Akurat ta dzielnica miasta pozostała taka jak dawniej. Pracował tu jako miody policjant, często ze starszym kolegą, chodzili na dworzec, by sprawdzić, czy
wszystko w porządku. Czasami wyprowadzali kogoś, bo był za bardzo pijany albo nie miał biletu. Rzadko, a właściwie nigdy nie zdarzały się tu akty przemocy.
Tamten świat już nie istnieje, pomyślał.
Przepadł, jest stracony na wieki.
Wstąpił na dworzec. Wiele się zmieniło od czasu, gdy patrolował to miejsce. Ale kamienna posadzka jest ta sama. Taki sam jest też zgrzyt zderzaków wagonów i hamujących lokomotyw.
Nagle ujrzał swoją córkę.
Początkowo myślał, że to przywidzenie. Równie dobrze mogłaby to być dziewczyna przerzucająca bele siana na farmie Stena Widena. Później nabrał pewności. To Lindą.
Stała razem z czarnym jak węgiel mężczyzną i próbowała kupić bilet w automacie. Afrykanin był od niej o jakieś pół metra wyższy. Miał bujne, mocno kręcone włosy i ubrany był w jasnofioletowy dres.
Kurt Wallander, jakby śledził potajemnie przestępcę, pospiesznie schował się za kolumnę.
Afrykanin coś powiedział i Linda się roześmiała.
Kurt Wallander zdał sobie sprawę, że minęło wiele lat od czasu, kiedy słyszał, że jego córka się śmieje.
To, co widział teraz, wprawiło go w rozpacz. Poczuł, że Linda jest dla niego nieosiągalna. Znajdowała się bardzo daleko, choć stała tak blisko.
Moja rodzina, pomyślał. Sterczę oto na dworcu kolejowym i szpieguję własną córkę. Tymczasem jej matka, a moja żona, być może przyszła już do restauracji po to, byśmy się mogli spotkać, zjeść razem obiad, a nawet porozmawiać, nie kłócąc się ani nie krzycząc.
Nagle stwierdził, że niedowidzi. To łzy przesłaniały mu wzrok.
Afrykanin i Linda ruszyli w stronę wyjścia na perony. Chciał rzucić się za nimi, przyciągnąć ją do siebie.
Potem zniknęli mu z pola widzenia, a on kontynuował swoje naprędce wymyślone szpiegowanie córki. Skradał się
po zacienionym peronie, gdzie wiał lodowaty wiatr znad Sundu. Widział tamtych dwoje, jak idą, trzymając się za ręce, i jak się śmieją. Ostatnie, co zobaczył, to zamykające się niebieskie drzwi pociągu do Landskrony albo Lund.
Próbował sobie wmawiać, że Linda wygląda na rozradowaną. Równie swobodnie zachowywała się ostatnio jako dziewczynka. Ale jedyne, co naprawdę zajmowało jego myśli, to żałosne położenie, w jakim on sam się znalazł.
Kurt Wallander. Patetyczny policjant i jego nieszczęsna rodzina!
No i zrobiło się późno. Może Mona zdążyła się już odwrócić na pięcie i odejść? Ona, która jest zawsze taka punktualna i nienawidzi czekania.
Zwłaszcza na niego.
Zaczął biec wzdłuż peronu. Elektryczna lokomotywa przejechała obok niego niczym rozgniewane, zgrzytające zębami dzikie zwierzę.
Tak mu się spieszyło, że potknął się na schodach do restauracji. Krótko ostrzyżony portier spoglądał na niego z niechęcią.
- Dokąd to tak pędzisz? - spytał.
Kurt Wallander oniemiał na to pytanie. Intencja była dla niego absolutnie jasna.
Portier myślał, że gość jest pijany, i nie zamierzał go wpuścić.
- Jestem tu umówiony na obiad z moją żoną - powiedział Wallander ugodowo.
- Nigdzie nie wejdziesz - oznajmił portier. - Byłoby najlepiej, gdybyś wrócił do domu.
Kurt Wallander poczuł, że gniew dławi go w gardle.
- Jestem policjantem! - krzyknął. - I nie jestem pijany, jeżeli o to ci chodzi. Wpuść mnie natychmiast, zanim stracę cierpliwość.
- Pocałuj mnie gdzieś! - warknął portier. - I wracaj do domu, bo inaczej wezwę patrol.
Przez moment Wallander miał wrażenie, że zaraz rzuci się na portiera. Mimo wszystko jednak się opanował. Z wewnętrznej kieszeni wyjął kartę identyfikacyjną.
- Ja naprawdę jestem policjantem - powiedział
|
WÄ
tki
|