ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
A pojutrze... Pojutrze napiszę list. Prosimy do kompanii i na wieczerzę.
Mamy tu piwo przednie i miód doskonały. Wypij em na pohybel zara-
zie. A także podziękuj em za trud odszukania mnie aż tutaj, w Gieranoj-
nach.
292
Hłebowicz, człek niegłupi i bystry, dojrzał już stojącą wśród dworzan
trójkę Radziwiłłów i nie omieszkał - świadom plotek krążących od
niedawna w Wilnie - dodać z naciskiem:
- Królewskich, miłościwy panie. A każdy z takich zamków musi być
dobrze znany mnie, tutejszemu wojewodzie.
Śledził wrażenie, jakie wywarły jego słowa na twarzy Augusta, ale
ten miał ciągle taki sam zjadliwy uśmiech na wargach i przyznał, jakby
rozbawiony jakąś myślą:
- W istocie, króla oraz mojej dostojnej matki. I to w jej imieniu za-
praszam was, wojewodo, do dalszych komnat.
Radziwiłłowie przerzucili się spojrzeniami, Barbara przybladła, na-
wet Hiebowiczowi na chwilę zabrakło konceptu do należytej odpowie-
dzi. Jednakże po niecałej godzinie, kiedy już zrzuciwszy myśliwskie
stroje i przybrawszy się godnie dworacy króla, on sam i Radziwiłłowie
zasiedli do suto zakrapianej trunkami wieczerzy, Hłebowicz musiał
przyznać, że królowa wyćwiczyła swego syna w sztuce udawania. Nie
wyróżniał niczym wdowy po Gasztołdzie, choć zajęła teraz miejsce so-
bie jeszcze należne, dość bliskie świetnego gościa i zarazem pana zam-
ku, a dość dalekie jako siostra niemiłych wojewodzie Radziwiłłów.
Król rad, że poseł nie przekazał z Niepołomic wieści jemu niemiłych,
był w wyśmienitym humorze, opowiadał o łowach, którym poświęcał
cały niemal czas pobytu poza Wilnem, rozwodził się szeroko nad swoi-
mi zbiorami monet, gemm, klejnotów i ksiąg, za którymi stęsknił się w
puszczy.
- Nic prostszego tedy, niż powrócić do Wilna - rzekł, wysłucha-
wszy tych skarg, wojewoda. -Zaraza tam już wygasła, a rychłe mrozy
przepędzą ją i z okolic. Gotów jestem pozostać w Gieranojnach tak dłu-
go, jak będzie trzeba, aby wywieźć stąd to, co zabezpieczenia wymaga.
Król wahał się tylko chwilę, ale podniósłszy kielich, odparł:
- Nie chciałbym utrudzać was ponad miarę i zatrzymywać w objeź-
dzie okolic dotkniętych morowym powietrzem. Tedy zabawię tu jeszcze
parę dni, po czym pociągnę całym dworem do Wilna, wywożąc to, co z
prawa należy się skarbowi. A teraz... Nunc est bibendum! Wasze zdro-
wie, mości wojewodo!
293
Tejże nocy obaj Radziwiłłowie weszli do komnaty byłej pani zamku.
Łoże było puste, wiatr wdzierał się do wnętrza przez otwarte drzwi na
taras.
- Tu jej nie ma. Wyfrunęła ptaszka! - mruknął Rudy.
- Zaczekać trzeba - odparł Mikołaj Czarny.
- Pókiż tego czekania? - zniecierpliwił się brat. - Siostra Radzi-
wiłłów, wdowa po wojewodzie trockim, a w amorach bezwstydna, nie-
nasytna.
- Folguj, bracie! To chyba niezwyczajne amory. Coś ważniejszego
może z nich wyniknąć.
- Niby co? Choć gaszek jest królewski, przecie żonaty.
- Mówiłem, czekać trzeba! Jeżeli nie nasze jest jutro, to pojutrze...
Ściśniesz kułak, a on już tam tkwi. Jak mucha schwytana w locie.
- Albo ćma do światła lecąca. Zacisnąć kułak! Myśl przednia. A
może by tak...
- Tylko nie tutaj! - ostrzegł Czarny.
- Tedy chodźmy stąd. W mojej komnacie, przy kielichu, pogadamy
swobodniej.
Wyszli, a podmuch wiatru długo jeszcze kołysał białą zasłonę w
otwartych drzwiach tarasu.
Ledwo zaczęło szarzeć, kiedy Barbara, już ubrana, podeszła do łoż-
nicy króla. Starał się ją przyciągnąć do siebie, ale ona poczęła odrywać
od swych bioder jego ręce, mówiąc z żalem:
- Nie, nie. Muszę już iść!
- Kilka chwil tylko. Ostatni pocałunek...
- Boję się. Odkąd zjechał tu wojewoda, zdaje mi się, że widzę za
każdym załomem muru, w każdej wnęce czające się postacie, szpiegują-
ce oczy. Bracia także śledzą każdy mój krok.
Zygmunt August przyciągnął ją jeszcze bliżej.
- Wiem. Jego słudzy szukają żeru dla raportu, który pójdzie stąd do
Niepołomic albo na Wawel. Ale bracia wolą udawać, że nie wiedzą o
niczym, a wy - od gołębicy bielsza.
- Dlatego lepiej, abym już odeszła.
- Nie. Nie zniosę sprzeciwów. Także waszych.
- Najjaśniejszy panie... - szepnęła, oddając mu pocałunki.
- W miłowaniu - rzekł po chwili - jest, widać, tyleż odmian, co w
294
pnących różach. Białe, różowe, szkarłatne. Wierzcie mi. Moje miłowa-
nie jest godne was
|
WÄ
tki
|