ďťż

Już czternaście lat...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Jak to? - zdziwił się ojciec kumpla syna przyjaciółki. - Przecież była u mnie także jego żona i mówiła o mężu jak o kimś żywym. Nie tak dawno, no, parę lat temu, pięć czy sześć... Powiedziała, że ma ten bursztyn z rybką, przypo- mniała, że jej mąż ze mną rozmawiał, pytała o ewentualną możliwą cenę, względnie o sposób oprawienia. Napomknęła nawet o panu Lucjanie... Wydawało mi się, że to w porozu- mieniu z tym mężem...? - To chyba odezwał się do niej z zaświatów - powiedzia- łam ponuro. - O ile, oczywiście, to był ten, o którym wiem. Mógł być ktoś inny, ale w końcu nie plącze się przy aferze cała wycieczka czarnych w południowym typie... - Owszem, był jeszcze Hindus - przerwał mi ojciec kum- pla syna przyjaciółki. - Proszę...? - Hindus. Oni mają u siebie obfitość kamieni szlachet- nych i półszlachetnych, ale bursztynu im brakuje. Też ktoś znajomy go przyprowadził. Interesowały go kule, większe i mniejsze, nawet zbyt duże na naszyjniki. Czknęły mi się japońskie kulki. - Dziurawione? - Niekoniecznie. Tak pół na pół. - I do czego mu były? - Zrozumiałem, że na ozdoby. Naszyjniki właśnie, ale chyba dla jakiegoś wielkiego bóstwa, trzymetrowy posąg na przykład. Dla kobiety za duże, chociaż, czy ja wiem... Zro- biłem mu tego trochę na zamówienie i muszę przyznać, że bardzo dobrze płacił, ale więcej się nie pokazał. 208 Złota mucha Usilnie zaczęłam się zastanawiać, jakie wspólne elementy może mieć buddyzm z konfucjanizmem, dokładając jeszcze braminizm, oczyma duszy ujrzałam tańczącą Kali, całą w bursztynach, ale nic sensownego nie wymyśliłam i odcze- piłam się od tych egzotycznych obrazów. Postanowiłam sprawdzić różne religie po powrocie do domu. - Hindus, rozumiem, ale tamten był nasz? A Hindus prawdziwy? - Z całą pewnością. Mówił tylko po angielsku. - Okazuje się, że jest pan bezcenną kopalnią informacji - stwierdziłam z zachwytem. - Na pewno to wszystko coś znaczy, muszę się nad tym zastanowić. Pojęcia nie miałam, że tyle się dowiem od pana, przyszłam tylko... W tym momencie przypomniałam sobie, po co przy- szłam, i zdążyłam ugryźć się w język. Tego jeszcze brakowa- ło, żebym mu wyjawiła wątpliwości w kwestii szczątków i re- sztek... Po co wobec tego przyszłam, do pioruna ciężkiego...?! Uratowała mnie złota mucha. - ... przyszłam tylko zapytać, czy nie ma czegoś nowego o tym bursztynie ze złotą muchą. Tak sobie, dość beznadziej- nie. Nie spodziewałam się tak wiele. - Jeśli to się pani na coś przyda... Teraz już pamiętałam, że mam spojrzeć na szyldzik. Dla pewności obrzuciłam także wzrokiem ściany wewnątrz po- mieszczeń. No więc jednak nazywał się Szczątek i z Resztką wygłupiłabym się piramidalnie. Po tej rozmowie omal nie zapomniałam z kolei wstąpić do sklepu, na szczęście zdołałam zawrócić prawie spod do- mu. W sklepie trafiłam na wątróbki drobiowe, produkt z pe- wnością łatwy do przyrządzenia na poczekaniu, także na świeże pieczywo, dokupiłam jeszcze sałatę, pomidory i pap- rykę, i w ten sposób posiłek był z głowy. Ania dużo nie jadała. Joanna Chmielewska 209 Przyjechała kwadrans po czwartej, niezmiernie przeję- ta. - To jest nie do wiary - powiedziała, siadając przy ku- chennym stole. - Nie przypuszczałam, że ona jest do tego stopnia głupia! Coś podobnego, skąd wiedziałaś, że ja tak lubię wątróbki? Zdążyłam je usmażyć, zanim wyszła z łazienki, sałatę, rzecz jasna, miałam przygotowaną wcześniej, chlebek pokro- jony, ledwo usiadła w kuchni, postawiłam przed nią talerz. Przed sobą też, pchana niecierpliwością. - Wcale nie wiedziałam - wyznałam uczciwie. - Rzadko ze sobą jadamy. Wydały mi się najprostsze i akurat przywie- źli świeże. Sama rozumiesz, że jestem cholernie ciekawa, cze- go się dowiedziałaś, i obiadu z kilku dań mogłabym nie wy- trzymać. - Spróbuję mówić z pełnymi ustami. No nie, będzie nie- wyraźnie... Między jednym kawałkiem a drugim. No więc udało mi się podstępnie skłonić ją do snucia wspomnień. To był w ogóle brydż przerażająco gadany i te pozostałe baby pomogły mi bezwiednie... Wyobraziłam to sobie bez trudu. - Bardzo cię przepraszam. Wybacz mi, że cię naraziłam na takie katusze. - Nie, nic nie szkodzi, byłam nastawiona z góry. Bardziej mnie ciekawiło, co Idusia powie niż co dostanę w kartach. Do tego stopnia, że, przyznam ci się, w połowie rozgrywki potraktowałam kiery jako atu, chociaż grałyśmy trzy piki, i żadna z nich tego nie zauważyła. - O Boże, że mnie tam nie było...! Różne idiotyzmy już widywałam, ale to był chyba rekord! - W każdym razie zbliżone do rekordu. Idusia ma no- wego adoratora, ale zdaje się, że niepewnego, bo nikomu go dotychczas nie pokazała. Zdjęcie Kajtusia podobno znikło z półeczki nad kominkiem, tak mi naszeptała wspólna przy- 210 Złota mucha jaciółka. I wspomina go jakby z mniejszym rozrzewnieniem, okazuje się, że nie miał samych zalet, także wady, błędy popełniał, między innymi nie doceniał intelektu Idusi, nie radził się jej dostatecznie i tylko dzięki własnej bystrości nie- które tajemnice wykryła
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.